Logo Przewdonik Katolicki

Świętowanie z „innym"

ks. Artur Stopka
fot. Monkpress/East News

Jedni nie jedzą karpia, a tym bardziej świątecznej kaczki, bo są wege. Drudzy tyle co wystąpili z Kościoła. Jeszcze inni nie wierzą w Boga albo wierzą jakoś inaczej. Wszyscy zasiądą do wigilijnego stołu.

W iadomo, jak powinno być: choinka, sianko pod białym obrusem, dodatkowe nakrycie, dwanaście potraw na wieczerzę – trzeba koniecznie wszystkich skosztować, czytanie Ewangelii, życzenia z łamaniem się opłatkiem, potem wspólne kolędowanie, prezenty. Potem wspólne wyjście na Pasterkę. A w pierwsze święto obiad z tradycyjnymi, przyrządzanymi co roku według utrwalonego zwyczaju mięsnymi potrawami...

Kapusta bez masła
Zasadniczo nie trzeba niczego nowego wymyślać. Oczywiście. Aż do chwili, gdy zaledwie tydzień przed świętami pojawi się problem. Nie, nie jest nim wcale pierwsze zaproszenie do wspólnego przeżycia świąt dla chłopaka córki. Problemem jest nagłe wyznanie, że on nie je niczego, co jest pochodzenia zwierzęcego. Jest weganinem (nie mylić z wegetarianinem). Nie tylko nie tknie karpia ani żadnej innej ryby. Nie zje również ciasta zawierającego jajka.
Na pozór kłopotu nie powinno być. W internecie roi się od przepisów na wegańskie potrawy bożonarodzeniowe. Można też zmodyfikować niektóre potrawy, które „od zawsze” stoją na świątecznym stole. Np. zrezygnować z dodania do kapusty z grochem masła, dzięki któremu od dziesięcioleci wszyscy zachwycają się jej specyficznym smakiem. Ale prawdziwy problem leży gdzie indziej. Przyrządzić tylko po jednej porcji wegańskich potraw czy wszystkich przy stole pozbawić owego legendarnego smaku wspomnianej kapusty? I kazać wszystkim jeść sernik z tofu, żeby nie podkreślać „inności” chłopaka córki?

Film o duchach
Czasami świąteczne wyzwania dotyczące inności wykraczają daleko poza jadłospis. Na przykład, gdy wynikają z odmiennego podejścia do Kościoła. Choć zjawisko nie jest w Polsce masowe, to jednak może się okazać, że trzeba świętować Boże Narodzenie z kimś, kto dokonał oficjalnego wystąpienia z Kościoła. Potocznie nazywa się ich w naszym kraju „apostatami”, a sformalizowanie decyzji o odejściu „apostazją”.
Problem jest bardziej skomplikowany, niż wygląda na pierwszy rzut oka. Dwa lata temu niektórych mocno zirytował anonsowany 24 grudnia na głównej stronie Onetu wywiad z apostatą Michałem Rogalskim. „W Wigilię obejrzeliśmy sobie historię o duchach na BBC, zagraliśmy w grę, zaśpiewaliśmy kolędy, przeczytaliśmy Pismo Święte, połamaliśmy się opłatkiem i po prostu nie poszliśmy na Pasterkę i było fajnie” – opowiadał dziennikarce o swym pierwszym Bożym Narodzeniu po akcie apostazji. Jak sam przyznaje, był w przeszłości mocno związany z Kościołem katolickim. Obecnie określa się jako agnostyk, nie jako ateista. Za nieuczciwe uznał sugestie, że w swej aktualnej sytuacji nie ma prawa świętować Bożego Narodzenia. „Mówienie komuś: ty nie masz prawa obchodzić świąt, bo to jest moje, płynie ze strachu, że jak ktoś inny będzie to robić, to to moje będzie gorsze, niepełne” – argumentował.

Odwrócone pytanie
W serwisie internetowym z podtytułem „Codzienny magazyn świadomego rodzica” można znaleźć artykuł opisujący, jak wygląda Boże Narodzenie w ateistycznym domu. Autorka nie tylko odwraca pytanie „Czy można celebrować święta Bożego Narodzenia, jeśli jest się niewierzącym?”, i pyta, czy da się ich nie obchodzić, gdy miasta toną w świątecznych dekoracjach od miesiąca, gdy nie trzeba iść do pracy, gdy pozamykane są sklepy i urzędy, a wszyscy udają się do swoich rodzin na święta. Jej zdaniem, nie da się.
Jedna z bohaterek tekstu wyjaśnia: „Wzięłam ze świąt to, co mi odpowiada, i wprowadziłam w moim domu. Jest idealnie!”. Druga własnoręcznie przygotowuje z mężem prezenty, by dzieci nauczyły się cenić cudzą pracę, w grudniu całą rodziną angażują się w akcję charytatywną, aby nauczyć potomków dzielenia się. „Bardzo dbają też, by w ich domu była świąteczna atmosfera. Ale nie mówią o narodzinach Jezusa. Są niewierzący” – opisuje autorka artykułu.

Bystry chłopak
Zarówno w cytowanym tekście z serwisu dla rodziców, jak i we wspomnianym wywiadzie dla Onetu, można znaleźć uzasadnienia, dlaczego apostaci, agnostycy, niewierzący mogą i powinni obchodzić święta Bożego Narodzenia. Jedna z bohaterek artykułu zwraca uwagę, że przecież wielu wierzących nie chodzi nie tylko na Pasterkę, ale w ogóle do kościoła. „Ot, różni ich ode mnie pusta deklaracja, że należą do Kościoła. Ja przynajmniej jestem uczciwa”. Michał Rogalski dowodzi, że np. przełamanie się opłatkiem to potężny symbol przełamania podziałów i ma on prawo to robić także po wystąpieniu z Kościoła.
W tekście o Bożym Narodzeniu w ateistycznym domu uwagę zwraca sformułowanie, że jednak całkowicie świąt od religii oddzielić się nie da. „W końcu to jedne z najważniejszych dni w kalendarzu chrześcijan” – konstatuje autorka. Kolejny bohater tekstu przyznaje, że jego ośmioletni syn po rozmowie z innymi dziećmi w szkole zaczął pytać go o Boga, Maryję, Jezusa. Ojciec opowiedział mu więc, kim był Jezus, wyjaśnił, na czym opierały się Jego nauki. Wytłumaczył też, że niektórzy ludzie wierzą, że Jezus był synem Bożym. „Mój syn to bystry chłopak, wszystko zrozumiał” – pochwalił swego potomka rodzic.

Poważny dysonans
Problem świętowania Narodzenia Pańskiego przez „innych” i z „innymi” pojawia się także przy okazji tzw. opłatków, czyli świątecznych spotkań organizowanych krótko przed Bożym Narodzeniem lub po nim w firmach, zakładach pracy, szkołach, rozmaitych organizacjach, a nawet w polskim parlamencie. W świetle przytoczonej wyżej opinii Michała Rogalskiego na temat wymowy gestu przełamania się płatkiem białego chleba nie powinno to nikogo razić. A jednak nie brak ludzi, dla których widok śpiewających kolędy i składających sobie życzenia polityków różnych ugrupowań jest poważnym dysonansem i wydaje się nadużyciem. Dlaczego? Bo trudno im uwierzyć w szczerość ich zachowań podczas opłatkowego spotkania.
Już pod koniec listopada w mediach pojawiły się doniesienia, że uczniowie niektórych łódzkich szkół nie chcą w tym roku wigilijnych spotkań i dzielenia się opłatkiem, co nie znaczy, że całkiem zrezygnowali ze świątecznych spotkań. Po prostu wolą, aby miały one charakter jednoznacznie świecki. W Krakowie można znaleźć placówki oświatowe, w których od kilku lat nie ma tradycyjnych wigilii. Zrezygnowano z nich, aby – jak podano – osoby niewierzące nie czuły się niekomfortowo. Również w części firm (uzasadniając to np. pandemią) w zeszłym roku zrezygnowano z organizowania tradycyjnych opłatków, a zamiast nich rozdano bony upominkowe. Liczba negatywnych opinii na temat firmowych bożonarodzeniowych imprez nie tylko w internecie, ale również w szczerych rozmowach, daje do myślenia.

Szacunek i zrozumienie
Nie wiadomo, w ilu polskich domach w tym roku przy świątecznym stole zasiądą uchodźcy wojenni z Ukrainy. Duża część z nich w swoim kraju Boże Narodzenie obchodzi w innym terminie niż my – należą do prawosławnej Cerkwi lub do Kościoła greckokatolickiego. Już podczas tegorocznej Wielkanocy wielu Polaków uczyło się świętować razem z nimi. Wydaje się, że wspólnie obchodzić Zmartwychwstanie Pańskie jest łatwiej. Nie ma tylu specyficznych, rodzinnych zwyczajów, takiego nacisku na zachowanie tradycji.
Świętowanie Bożego Narodzenia z „innymi” będzie w Polsce coraz częstsze. Może się wydawać trudne. Zwłaszcza jeśli podchodzi się do „inności” z szacunkiem i zrozumieniem. Jednak ten szacunek i zrozumienie nie oznaczają rezygnacji z tego, co w świętach Narodzenia Pańskiego najważniejsze. O ile w pewnych zewnętrznych kwestiach można i niejednokrotnie trzeba iść na kompromis już podczas przygotowań, to jednak warto mieć świadomość, że świętowanie z „innymi” to okazja do dawania świadectwa swojej wiary. To czas odważnego pokazywania własnej tożsamości. Bez narzucania, ale też ulegania komukolwiek. „Innym” należy się szacunek. Ale od nich również trzeba wymagać szacunku dla siebie. Inność działa w obie strony.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki