Logo Przewdonik Katolicki

Kolęda. Gotowi na spotkanie?

Monika Białkowska
15 stycznia 2019 r., ksiądz idący przez Planty krakowskie fot. Beata Zawrzel/NurPhoto/Getty Images

Kolęda budzi wiele kontrowersji i emocji, zarówno wśród księży, jak i świeckich. Pandemia pokazała, że w tej materii wiele może się zmienić. Czy na lepsze? Jaki w ogóle jest sens kolędy i jak ocalić to, co jest jej istotą?

To dobry czas, żeby mówić o tym tuż przed Bożym Narodzeniem, zanim jeszcze księża wyruszą do naszych domów. Chodzi przecież o to, żeby zrozumieć, o co w kolędzie chodzi, i nawet w niesprzyjających warunkach próbować przeżyć ją jak najlepiej.

Wymagania?
Film z Dolnego Śląska obiegł niemal cały polski internet. Ksiądz, mówiąc o kolędzie, tłumaczył swoim parafianom, jak ma wyglądać jego transport na kolędę oraz jak często i co chciałby w czasie wizyt zjeść. Oburzenie, jakie wywołało to nagranie, jest dowodem na jedno: jak wielu ludzi nie rozumie dziś specyfiki tych wizyt kolędowych, jak nie zdaje sobie sprawy z tego, czego w ich trakcie doświadcza ksiądz. Ogłoszenie z Dolnego Śląska, być może nie najlepiej skonstruowane, poza kontekstem aktywnych parafian stało się nieczytelne, wręcz śmieszne. A przecież po księdza na kolędę, zwłaszcza na wsiach, jedzie się nie dlatego, że oszczędza on swój samochód, ale dlatego, że musiałby po niego wracać przez całą wieś pieszo, kiedy już odwiedzi wszystkie domy. Wymagania kulinarne nie oznaczają tu oczekiwania luksusów, wręcz przeciwnie: jeśli herbata, to najwyżej czarna, bez konieczności wybierania z siedemnastu gatunków. Jeśli ciasto, to drożdżowe, bez kupowania tortów i pieczenia serników. Jeśli w ogóle częstować, to nie wszędzie, bo przecież co dziesięć minut w każdym domu zjeść nie sposób. Lepiej uprzedzić, niż się potem ludzie mają obrażać, że czekali, przygotowali się, nagotowali, napiekli, a ksiądz odmówił.
Ten głos, owszem, mógł się wydać roszczeniowy, ale głównie tym, którzy od Kościoła i parafii żyją z daleka. Kto chociaż raz rozmawiał z księdzem o tym, jak to jest chodzić po kolędzie i co jest największą trudnością – zrozumie. Rozumiejących jednak było niewielu, i to jest ważny sygnał na temat tego, co dzieje się z kolędą. Kolęda w społeczeństwie, które jej nie rozumie, traci swój sens.

Zamęt?
Po pandemicznej przerwie w wielu miejscach przyjął się, odrzucany wcześniej, model „wizyt kolędowych na zaproszenie”. Czasem trzeba wypełnić papierowy formularz, czasem zgłosić swoje zaproszenie przez internet. Idea jest jedna: ksiądz pójdzie tylko tam, gdzie zostanie zaproszony.
Ten model przyjęli między innymi dominikanie z Rzeszowa, a przeor tamtejszego klasztoru deklarował, że „czas odwiedzania ludzi, którzy niespecjalnie sobie tego życzą, już minął”. Mówił również, że chce zdjąć z parafian „poczucie przyzwyczajenia i powinności”.
Zareagowała na to rzeszowska kuria. „Przypominamy, że tradycyjna wizyta duszpasterska w mieszkaniach wiernych w naszej diecezji powinna zostać przeprowadzona w formie znanej wiernym sprzed okresu stanu epidemii. W związku z pojawiającymi się publikacjami, które mogą wprowadzać zamęt, prosimy duszpasterzy, aby przypomnieli wiernym, jaki jest zasadniczy cel wizyty duszpasterskiej kapłana”.
Do powrotu do tradycyjnych odwiedzin od domu do domu apeluje również kuria w Krakowie.

Obowiązek
Żeby odpowiedzieć na pytanie, czym kolęda jest i jaka powinna być jej forma, zastanowić się trzeba przede wszystkim nad jej istotą. Po co powstała? Jakie jest jej zadanie?
Kodeks prawa kanonicznego w kanonie 529 § 1 notuje: „Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygując. Gorącą miłością wspiera chorych, zwłaszcza bliskich śmierci, wzmacniając ich troskliwie sakramentami i polecając ich dusze Bogu. Szczególną troską otacza biednych, cierpiących, samotnych, wygnańców oraz przeżywających szczególne trudności. Stara się wreszcie o to, by małżonkowie i rodzice otrzymali pomoc do wypełniania własnych obowiązków oraz popiera wzrost życia chrześcijańskiego w rodzinach”.
Warto zwrócić uwagę, że choć KPK mówi o odwiedzaniu rodzin, nie ma tu mowy o regularnych wizytach w okresie Bożego Narodzenia. Jest za to oczekiwanie, że proboszcz będzie znał swoich parafian i będzie rozumiał ich troski. Wizyty kolędowe mogą oczywiście wypełniać to wymaganie – ale otwarte pozostaje pytanie, czy rzeczywiście je wypełniają, jeśli trwają średnio siedem minut i są coraz mniej chciane.

Tradycja
W polskiej praktyce przyjęło się, że wizyty duszpasterskie odbywają się właśnie w okresie Bożego Narodzenia. Mówi się, że celem tych wizyt jest wspólna modlitwa, błogosławienie mieszkań, poznanie parafian i „duchowa inwentaryzacja”, próba włączenia ich w życie parafii, ewangelizacja, wsłuchanie się w głos parafian oraz przyjmowanie ofiar na działalność parafii i potrzeby duszpasterzy. Mówi się, że to „otwarcie drzwi domu rodzinnego dla Pana Boga”. Szczegóły wizyt, ich cel, również czas, w którym się odbywają, wyznaczają kolejne synody diecezjalne w Polsce, które uzasadniają prawnie polski zwyczaj wizyt duszpasterskich po Bożym Narodzeniu. Synody, choć wyznaczają ważną praktykę, nie są orzeczeniem ostatecznym i niezmiennym. Dlatego też coraz częściej rozbrzmiewają dyskusje o tym, czy wizyty duszpasterskie – w Polsce nazywane kolędowymi – rzeczywiście powinny pozostać „kolędowe” i czy dotyczyć powinny wszystkich parafian, czy tylko tych, którzy zaproszą księdza do swojego domu.

Zachować status quo
Jakie są argumenty za tym, żeby wizyty kolędowe utrzymać w obecnym stanie? Co przemawia za tym, żeby księża nadal chodzili od domu do domu, pukając do każdych drzwi?
Ksiądz Damian Wyżkiewicz CM przekonuje: – Moim zdaniem kolęda na zaproszenie jest duszpasterskim walkowerem. To nie ma nic wspólnego z wychodzeniem na peryferie, gdzie można być czasem źle potraktowanym. Ileż razy udało się kogoś odnaleźć i pomóc mu materialnie i duchowo dzięki kolędzie, bo ksiądz lub ministrant zapukał do drzwi. A kolęda na zaproszenie jest łatwa, bo nie trzeba się konfrontować z punktem widzenia innej osoby. Kolęda na zaproszenie tak naprawdę zawęża grono osób i zamyka parafię. Nie ma nic wspólnego z nową ewangelizacją.
Rzeczywiście, trudno nie zgodzić się z myślą o tym, że Jezus nie czekał na niczyje zaproszenia, ale po prostu szedł szukać ludzi. Apostołom kazał iść i głosić Dobrą Nowinę wszędzie – a tam, gdzie ich ludzie nie wpuszczą, otrzepać pył z sandałów i iść dalej. Księża chodzący na kolędę dzielą się czasem historiami spotkań, w których udaje się dotrzeć do człowieka po wielu latach – bo czekał on na zainteresowanie, bo był w kryzysie, bo udało się wlać w niego nadzieję albo ośmielić do tego, żeby uporządkował swoje życie przed Bogiem. To z pewnością są owoce nie do przecenienia i nie można ich bagatelizować.
Oprócz tych głosów są również te bardzo praktyczne, potwierdzające potrzebę pukania do wszystkich drzwi w parafii. To przede wszystkim potrzeba zebrania wiedzy o stanie parafii – o urodzonych dzieciach, również tych bez chrztu, o związkach, również tych bez ślubu, ale i o warunkach, w jakich żyją parafianie, o ich materialnych potrzebach, o tych, którzy wyjechali tymczasowo za granicę albo się wyprowadzili.
Pojawia się również lęk – że jeśli kolęda odbywać się będzie na zaproszenia, za kilka lat nie będzie jej wcale. Zapomnimy o tym zwyczaju, tracąc tym samym relację z własną parafią.

Świat się nie wali
Czy rzeczywiście rezygnacja z wizyt kolędowych oznaczać musi koniec więzi z parafią? Okazuje się, że niekoniecznie – wystarczy na problem spojrzeć szerzej, niż tylko z polskiej perspektywy. Regularne wizyty kolędowe we wszystkich mieszkaniach w parafii są wyłącznie polską specyfiką. W innych krajach albo wcale ich nie ma, albo odbywają się w innej formie. We Włoszech księża chodzą błogosławić domy i rodziny w okresie wielkanocnym. W Niemczech takie wizyty odbywać się mogą w każdym czasie, jeśli rodzina zaprosi księdza do siebie. Zdarza się, że ksiądz przynosi wtedy nie tylko symboliczne obrazki, ale drobne upominki, słodycze dla dzieci, religijne książki, dla dorosłych również wino. W Grecji duchowni prawosławni odwiedzają mieszkania parafian 6 stycznia, w Święto Jordanu – rozdają wówczas prosforę i częstują winem mszalnym.
Trudno uznać, że brak regularnych wizyt duszpasterskich w tradycji krajów europejskich sprawił, że tamtejsi chrześcijanie utracili wiarę i zerwali kontakt ze swoimi parafiami.

Kolęda na czas
Argumenty za tym, żeby kolędowanie ograniczyć tylko do rodzin, które księdza do domu zaproszą, również można mnożyć.
Pierwszym z nich jest – czas. Trudno jest mówić o ewangelizacji czy poznaniu trudności, z jakimi boryka się rodzina, jeśli ksiądz wchodzi do mieszkania na zaledwie kilka minut, z których połowę zajmuje modlitwa, błogosławieństwo i uzupełnienie danych w kartotece. Jeszcze trudniej, ze strony gospodarzy, czuć się uszanowanymi przez gościa, jeśli czekanie na niego zajmuje często kilka godzin (w napięciu i z nerwowym wyglądaniem przez okno), a gość wychodzi po czterech czy pięciu minutach. Trudno uznać, że jest to wina księdza, który musi w jedno popołudnie odwiedzić czterdzieści mieszkań.
Problemem jest również rozplanowanie wizyt, jeśli nie wiadomo, ile drzwi pozostanie zamkniętych. Zdarzyć się może, że ksiądz pierwszym parafianom poświęci zaledwie po kilka minut, śpiesząc się do następnych – a potem przez kilka godzin nikt nie będzie już chciał się z nim spotkać. Szacuje się, że w niektórych miejscach tych zamkniętych drzwi może być nawet 80 proc.
Drugim i łączącym się z pierwszym problemem jest fizyczne i psychiczne zmęczenie księży. Ono owszem, wpisane jest w powołanie, ale to konkretne, kolędowe zmęczenie z jednej strony oznacza mocne ograniczenie innej pracy duszpasterskiej (życie w parafii wówczas niemal zamiera) – a z drugiej nie przekłada się na żadne efekty, nie przynosi owoców. Gdyby kolęda oznaczała wiele głębokich i ważnych rozmów, z pewnością byłoby warto. Jeśli jest krążeniem po klatkach schodowych, w których nikt nie chce księdza widzieć, pojawia się pytanie o marnowanie zasobów.

Gdzie cię nie chcą
Kolejną wątpliwością jest nastawienie do wizyt samych parafian. Ono oczywiście będzie bardzo różne i trudno tu generalizować. Nie są jednak pojedyncze głosy mówiące o tym, że kolęda kojarzy się ze zbieraniem pieniędzy albo z inwigilacją. Zdarza się, że ktoś przyjmuje kolędę, wiedząc, że potem ksiądz „będzie robił problemy przy pogrzebie”. Zasadniczo również – i to jest specyfika XXI wieku, której żadne diecezjalne synody nie przewidują – nie chodzimy dziś do nikogo z wizytą bez uprzedzenia, a co za tym idzie, nie jesteśmy przygotowani na takie niespodzianki. Fakt, że wizyta kolędowa była zapowiedziana w parafialnych ogłoszeniach, nie jest argumentem dla tych, którzy nie chodzą co niedzielę na Mszę św. (a tych jest niestety coraz więcej). Jeśli w takim razie ksiądz dzwoni do drzwi zupełnie niespodziewanie i zastaje rodzinę w rozciągniętych szlafrokach, siedzącą na kanapie nad kartonem pizzy, albo zapracowaną mamę, która jest w trakcie robienia wielkiego prania, traktowany jest jak ktoś, kto mocno narusza ich prywatność. Czy to rzeczywiście jest najlepsza z możliwych pora i metoda ewangelizacji, z kartoteką i kropidłem w dłoni?

Parafia i relacje
Pomysłu na formę, która pogodziłaby argumenty obu stron, nikt na razie nie ma. Zapewne przez kilka najbliższych lat powoli wykluwać się będzie kształt czegoś, co nowe. Pojawi się pytanie o to, czym jest parafia i kto ją tworzy. Na ile należą do niej ci, którzy z Kościoła formalnie nie wystąpili, ale też zupełnie ich on nie obchodzi? W hiszpańskiej syntezie synodalnej zapisano słowa, które zapewne i my będziemy musieli wkrótce przemyśleć: „Obecna mapa parafii pokazuje rzeczywistość z przeszłości. W wielu miejscach parafie nie są już żywą rzeczywistością duszpasterską, ale terytorium misyjnym”.
Pojawi się również pytanie, w jakim celu Kościół nakazuje owe wizyty. Jeśli tym celem jest budowanie relacji proboszcza i księży z parafianami, to trzeba szukać form, które będą skuteczne – i skuteczność będzie tu ważniejsza niż nasze przyzwyczajenia. Jeżeli proboszcz w ciągu roku nie wychodzi do parafian przede Mszą ani po Mszy, jeśli się z nimi nie wita, nie zamieni kilku słów, jeśli nie zamieni z nimi słowa w sklepie czy na ulicy, jeśli zamyka się na plebanii i przyjmuje ludzi jedynie jako urzędnik – jak mają uwierzyć, że nagle w czasie kolędy naprawdę zależy mu na tym, żeby ich poznać?
Relacja to coś, co buduje się codziennie. Jeśli jest żywa, tradycyjne kolędowanie jej nie zniszczy. Jeśli relacji nie ma – wizyty kolędowe będą tylko wypełnieniem trudnego obowiązku. Tak samo trudnego dla obu stron i nikomu nieprzynoszącego pożytku.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki