Wat jest w Berkeley, bardzo schorowany, Czesław Miłosz odwiedza go i namawia na zwierzenia o polskim życiu literackim. Nie wiadomo dokładnie, na co choruje Wat, dopadają go straszne bóle, w Stanach leczony jest silnymi lekami przeciwbólowymi, opioidami. Mówi, że to demoniczna choroba. Że powstała na skutek jego niemal czterdziestoletniego zaangażowania w komunizm, że to zaangażowanie musiało pozostawić po sobie jakiś ślad i objawia się on tym okrutnym cierpieniem fizycznym. „Komunizm jest dla mnie czynnikiem chorobotwórczym” – mówił do Miłosza. „Lekarze nie mogą mnie wyleczyć, ale dobry egzorcysta na pewno by mnie z tego wyleczył”. „To jest demonia, to są diabły” – powtarzał na temat komunizmu. Szukał egzorcysty i ktoś polecił mu o. Pio. Pojechał z żoną na pielgrzymkę do San Giovanni Rotondo w 1957 r. i wrócił rozczarowany. Ojciec Pio wyrzucił go z konfesjonału, kiedy dowiedział się, że Wat nie był u spowiedzi od czasu swojego chrztu. A ochrzcił się późno, bo był Żydem ateistą, no a potem komunistą. Duchowość nie była mu obca, ojciec był kabalistą, z którego wiedzy korzystali wielcy cadycy. Ale jego niania, Anusia, przez lata dziecięce brała go ze sobą do kościoła. Więc Aleksander Wat znał jako tako Jezusa, gdy wybrał go (bo to Jezus wybrał Wata) w więzieniu w Saratowie podczas wielkiego głodu. Bo zobaczył diabła. Jego żona, daleko od niego, zesłana w stepy, nawraca się w tym samym niemal momencie. Zostali ochrzczeni w małym kościółku na Piwnej w Warszawie, „u zakonnic”, w 1954 r.
Zaciekawiło mnie jego zainteresowanie sprawami duchowymi. Nigdy więcej nie przystąpił do Komunii św., bo też już nigdy nie podszedł do konfesjonału. Nie miał za złe ojcu Pio, że go przegonił ani że mu nie pomógł, choć przyznaje, że poczuł się odtrącony. Ze swoją wiarą-niewiarą zmagał się do końca życia. Pisał o tym w swoich notatkach. „Uwierzyłem wtedy, w tej celi, gdy gorączkując zobaczyłem diabła? Czy uwierzyłem, że skoro czyha na mnie on, to istnieje i Bóg? Czy w ogóle wciąż wierzę? Co mnie odcina od katolicyzmu? Bo i ja byłem, bywałem na drodze do Damaszku” – pisze i wylicza. Żąda Tajemnicy. Im jest starszy, tym częściej odnajduje w sobie Żyda. Miłosza przekonuje, że nie chodzi tylko o religijność, ale o to, że chrześcijaństwo jest rozwinięciem judaizmu. „Nie mogę pozbyć się przeświadczenia, przekonania, że chrześcijaństwo jest religią żydowską i że nikt bardziej od nas nie jest do niej powołany”.
Lubię takie niespodzianki w lekturze: szukałam poety, a znalazłam Żyda, chrześcijanina.