Jarosław Kaczyński zbiera cięgi za wypowiedź w Częstochowie, podczas jednego ze spotkań w ramach kampanii wyborczej. Prezes PiS powiedział, że w Polsce nie ma innego systemu wartości niż chrześcijański. „Jest albo ten system, albo nihilizm”.
Rzucili się na niego wszelkiej maści polityczni przeciwnicy, oskarżając o zamiar ideologicznego dyktatu, narzucania Polakom religijnej perspektywy. Narzekaniem zareagowali także ludzie przyznający się do katolickiej inspiracji, ale też interpretowanej z coraz mniej tradycyjnej perspektywy. Choćby Tomasz Terlikowski.
Spróbował on przypomnieć inne systemy wartości, które nihilizmem nie są, a miały w Polsce jakieś znaczenie. Wyszło mu, że to marksizm oraz darwinizm (bardziej społeczny czy narodowy?). Terlikowski przypisał go w każdym razie wczesnej endecji. Czy jeden i drugi był fortunną konkurencją dla etyki chrześcijańskiej i czy nie prowadził na końcu do nihilizmu? Można by się zastanawiać. Terlikowski oskarżył równocześnie Kaczyńskiego o dzielenie Polaków. W coraz bardziej zlaicyzowanej rzeczywistości takie ujmowanie spraw jest po prostu prowokacją.
Zwróciłbym uwagę, że Kaczyński mówił równocześnie o prawie do wiary jak i niewiary każdego Polaka w Boga. Mało zręcznie zadekretował swoistą etyczną wyższość chrześcijaństwa. Ale czy nie jest to stwierdzenie faktu, że nikomu nie udało się wymyślić lepszego drogowskazu etycznego niż dekalog? Może to drażnić niewierzących, ale w dużej mierze jest konstatacją prawdziwą. W moim dawnym świecie to było oczywiste także dla wielu ateistów czy agnostyków. W ostateczności zawsze pozostawało odwołanie do „prawa naturalnego”.
Oczywiście nie w każdym punkcie to się na siebie nakłada, co znajduje odzwierciedlenie w stanie prawnym. Gdyby dekretować katolicką wykładnię szóstego przykazania: „Nie cudzołóż”, nie powinniśmy mieć legalnych rozwodów, a mamy. Pojawiają się też pytania, na ile poszczególne przykazania powinny być wcielane w życie przez prawo.
Ale nie mam poczucia, aby Kaczyński zapowiadał nam państwo wyznaniowe z nierozerwalnymi małżeństwami, a może i z karami za cudzołóstwo. Gdyby tego chciał, to by próbował to forsować przez dwie kadencje swoich rządów. Jest pragmatycznym politykiem, więc nie podejmuje takich prób.
Mowa jest o czymś innym. Rezygnacja z chrześcijańskiej inspiracji, a może i z uznania prawa naturalnego za coś oczywistego i bezpiecznego, prowadzi do groźnych eksperymentów. Widzę je zarówno w znoszeniu prawnej ochrony dla życia nienarodzonych dzieci jak i w majstrowaniu przy eutanazji czy genetycznej inżynierii. To zdradliwa droga i ona faktycznie jest triumfem nihilizmu.
Zaczyna się od wskazywania na rozmaite uwarunkowania, od odruchów współczucia dla przypadków trudnych, wymagających heroizmu. Czasem sam chyliłem przed nimi czoła. Powtarzałem formułki o skomplikowaniu świata i ludzkiego życia. Kończy się wszakże grubym hasłem „Aborcja jest dobra” albo „Aborcja jest OK”. Za tym nie kryje się żadna głębia. Nie znajdujemy za nim konkurencyjnego systemu wartości.
I pewnie to niejedyny taki przykład. Nawet w świecie dopuszczalnych rozwodów, ba, patchworkowych rodzin, wolałbym, aby ostatnią instancją była moralność nawołująca nas do wierności, do niekrzywdzenia innych, do pamiętania o potrzebach i prawach tych innych. Dlatego, choć w kategorycznych twierdzeniach Kaczyńskiego widzę brak zręczności, nieco ciężkie porzucenie społecznej dyplomacji, czuję się w ich cieniu bezpieczniej niż w sąsiedztwie rozterek relatywistów. Problem przełożenia tej intuicji na język bieżącej polityki to oczywiście inna sprawa.