Jerzy Drobnik, młody działacz Narodowej Demokracji, zrelacjonował w swym diariuszu rozmowę z Romanem Dmowskim. Miała ona miejsce w połowie 1926 r. w wielkopolskim Chludowie, gdzie mieszkał wówczas wódz polskich narodowców. Uznał za stosowne podzielić się ze swym młodszym kolegą kilkoma myślami o religii i Kościele. „Chrześcijaństwo, a ściślej mówiąc katolicyzm, jest przetworzeniem pierwiastka rzymskiego przez etyczną reformę Chrystusa. Co by pan powiedział – mówił Dmowski – gdyby tak pana uczono zamiast tego wstrętnego Starego Testamentu w nauce religii w szkołach zasad rzymskich. Należałoby odrzucić Stary Testament i zamiast niego wprowadzić Rzym”, tak miał brzmieć wywód przywódcy endecji.
W tym samym czasie, gdy tak ochoczo deklarował wolę odcięcia chrześcijaństwa od jego żydowskich korzeni, był zajęty pisaniem książki, którą wielu do dziś uważa za wzorcowy wykład związku polskości z katolicyzmem. Dał jej tytuł Kościół, naród i państwo, a słowa, które w niej zawarł, są również współcześnie z entuzjazmem przywoływane przez licznych polskich katolików, duchownych i świeckich. „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania od religii jest niszczeniem samej istoty narodu”.
Te dwa cytaty, a mało kto o pierwszym z nich pamięta, powinny być czytane razem i powinny tych, którzy mają Romana Dmowskiego za patrona właściwej relacji Kościoła, narodu i państwa, zainspirować do zadania sobie pytań: jaki był katolicyzm „pana Romana” i czym był dla niego Kościół?
Religijna obojętność
Ignacy Chrzanowski, wybitny historyk literatury, tak pisał o autorze przywołanych powyżej słów: „Niegdyś pozytywista, później skłonny raczej do wiary w obcowanie duchów i do kultu przodków, teraz zagłębiając się w rozmyślaniach, coraz mocniej przeświadczony o wyższości ducha, zbliża się do integralnego katolicyzmu, aż wreszcie na rok przed zgonem poddał się autorytetowi Kościoła katolickiego i wrócił do praktyk religijnych”. Rzeczywiście przez większość swego życia był Dmowski człowiekiem religijnie obojętnym.
Było to typowe dla ludzi z jego pokolenia, ukształtowanego na pozytywistycznych ideałach schyłku XIX stulecia. „Nie występowałem przeciwko temu, by inni wierzyli, i nie starałem się nikogo wierzącego nawracać na niewiarę. Ale nie odczuwałem dla samego siebie żadnej potrzeby wiary. I taki też był nastrój ogromnej większości ówczesnej młodzieży. Toteż dyskutując w kółkach na bardzo rozmaite tematy, zagadnień religii nigdy nie poruszaliśmy. Byliśmy powszechnie niewierzący, ale nie byliśmy wrogami religii i Kościoła”, wspominał później Stanisław Grabski, bliski współpracownik Dmowskiego.
Młodzi nacjonaliści na przełomie stuleci fascynowali się innymi ideami, wśród których niepoślednie miejsce zajmował darwinizm społeczny. Narody miały, wedle jego wyznawców, przypominać gatunki zwierzęce i toczyć jak one taką samą bezwzględną i brutalną „walkę o byt”. Dmowski pisał wtedy o „wzajemnej eksterminacji narodów” i jednoznacznie twierdził, iż w życiu narodowym i społecznym powinny obowiązywać zupełnie inne normy moralne aniżeli te, które rządzą życiem jednostek. „Obok etyki chrześcijańskiej istnieje etyka narodowa, której istotę mogą zrozumieć ludzie należący do jakiegoś narodu i mocno z nim związani. (...) przykazania dotyczą wyłącznie stosunków między ludźmi jako jednostkami, stosunki narodowo-państwowe leżą poza tą sferą”, pisał. Religię i Kościół widział zatem w perspektywie czysto świeckiej, jako instytucje, które powinny służyć wartości dlań najwyższej, narodowi i jego interesom.
Karykatura wiary
Katolicyzm był dla niego przede wszystkim „wiarą ojców”, Kościół „instytucją narodową”, która o tyle zasługuje na wsparcie, o ile realizuje cele i dążenia narodu, oczywiście w kształcie zdefiniowanym przez Dmowskiego. Fakt, iż on sam oraz zdecydowana większość jego współpracowników byli religijnie obojętni, nie miał najmniejszego znaczenia.
„Poszczególny Polak może według woli swojej należeć lub nie należeć do Kościoła, ale stosunek całego narodu do tego Kościoła od woli i wyobrażeń jednostek nie zależy. (…) Cały naród polski z włączeniem znacznej części inteligencji niewierzącej lub w przedmiocie dogmatów obojętnej, moralnie do religii katolickiej należy”. Polak miał być zatem katolikiem bez względu na swą osobistą religijność lub jej brak.
Ta obca duchowi Ewangelii, pogańska w istocie, wizja była ostro krytykowana przez wielu przedstawicieli Kościoła. Ks. Ignacy Geppert, wybitny wielkopolski duchowny, nie pozostawiał żadnych wątpliwości, gdy w 1913 r. komentując poglądy przywódcy endecji, pisał: „Tak wyraża się o Kościele zimna racja stanu, dla której boska instytucja jest ciałem obcym, z którym z konieczności i ze względów utylitarnych liczyć się trzeba, które to ciało z pożytkiem dla własnych celów partyjnych wyzyskać należy. (…) Niezrozumiałą rzeczą pozostaje, jak można ideowy konglomerat tego rodzaju ubierać w śnieżny płaszcz nauki Chrystusowej, a pozostałą stąd karykaturę narzucać Kościołowi Katolickiemu jako zaszczytną dekorację”.
Katolicyzm niechrześcijański
U schyłku swego życia Dmowski zmienił poglądy, tak się często sądzi. Odrzucił idee darwinizmu, etyczny dualizm, przestał mówić o Kościele jako instytucji podporządkowanej woli narodu. Wreszcie, na rok przed śmiercią, nawrócił się i przyjął sakramenty. Trudno osądzać to, co powoduje człowiekiem dokonującym takiego aktu, nikt nie jest upoważniony do oceniania jego szczerości. Jesteśmy jednak w stanie zrekonstruować, jak w tej ostatniej fazie swego życia przedstawiał przywódca obozu narodowego swój ideał katolicyzmu.
Z pewną dozą publicystycznej przesady powiem, że miał to być katolicyzm niechrześcijański. Podobny Dmowskiemu przywódca francuskich nacjonalistów Charles Maurras zwykł mawiać: „Ja nie jestem żadnym chrześcijaninem, ja jestem katolikiem”. Obu uwierało to, co miało być przyczyną słabości chrześcijaństwa, idea miłości bliźniego, zasada „zło dobrem zwyciężaj”, nadstawianie drugiego policzka. Wielbili Kościół, jako wcielenie hierarchii, porządku i dyscypliny. „Katolicyzm to katechizm, gdzie jasno i prosto wyłożone są zasady postępowania, to organizacja, to hierarchia, to posłuszeństwo. Katolicyzm to religia, która łączy najwyższe uduchowienie z najwyższą praktycznością. Katolicyzm dając logiczny do końca system etyczny oraz określone dokładnie dogmaty wiary, nie dopuszcza do rozpływania się w mistyczną mgławicowość. Jest antytezą dla pierwiastków niejasności i półcieni”, tak komentował Jerzy Drobnik cytowaną na początku rozmowę z Dmowskim.
No i wreszcie, jak to wówczas powiadano, „odżydzenie” katolicyzmu. „Pan Roman”, coraz bliższy „nawrócenia”, ani o jotę nie zmienił swego stosunku do Żydów, nawet się w tej kwestii jeszcze bardziej zradykalizował. „Żydówka zawsze pozostanie Żydówką, Żyd - Żydem. Mają skórę inną, zapach inny, sieją zepsucie wśród narodów”, to jego słowa napisane w latach trzydziestych.
Jakiego Boga chcemy?
Czy można dziś połączyć kult Romana Dmowskiego i hasło „My chcemy Boga”, jak czynią to środowiska organizujące Marsz Niepodległości w Warszawie? Oczywiście można. Trzeba jedynie zadać pytanie, jak wyobrażają sobie tego Boga, dla którego pragną wywalczyć miejsce w życiu publicznym? Jeśli skandują to hasło niosąc jednocześnie w ręku portret człowieka, który mówił: „Należałoby odrzucić Stary Testament”, to przecież popadają w nieusuwalną sprzeczność, eliminują z naszej wiary jej najważniejszy element, odbierają jej to co pociągało niegdyś ku chrześcijaństwu rzesze tych, którzy „źle się mają”.