Spotkanie Jezusa z Zacheuszem należy do najpiękniejszych opowieści ewangelicznych. Urzekająca jest gorliwość zwierzchnika celników, który pragnie zobaczyć Nauczyciela natychmiast, bez zbędnej zwłoki. Miał pewnie świadomość, że wspinając się na sykomorę, by nie przeoczyć przechodzącego Mistrza, naraża się na śmiech tłumów. Urzekające jest też spojrzenie Jezusa, który widzi więcej niż tylko złe czyny, obciążające sumienie celnika. Widzi w nim człowieka, który pragnie spotkania. Widzi kogoś, kto – choć jeszcze o tym nie wie – zmieni całkowicie swoje życie.
Zawstydzająco i boleśnie brzmi w tym kontekście notatka ewangelisty: „A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę»”. Pobożnym Żydom nie sprawił radości widok Nauczyciela, który stał się gościem pogardzanego przez nich grzesznika. Według ich kryteriów i norm Pan powinien szerokim łukiem ominąć dom Zacheusza. Więcej – w ogóle nie powinien z nim rozmawiać.
Tę mentalność dzieli dziś z religijnymi Izraelitami wielu gorliwych chrześcijan. Ich zasady są surowsze od Dekalogu, a egzekwowanie ich wydaje się celem życia tych ludzi, którzy mylą ewangelizację z rozliczaniem sumień. Gdyby jeszcze chodziło o ich własne sumienia! Ale nie! Z miarą swojej pobożności podchodzą do sumień bliźnich. Gdyby do nich należała decyzja, żaden człowiek nie miałby szansy spotkać Jezusa i zmienić swojego życia, bo warunki, które musiałby spełnić, działają odstraszająco.
Na szczęście to nie ludzie, nawet najpobożniejsi, decydują o tym, na kim spocznie spojrzenie Jezusa. Miłość, która się rodzi między Bogiem a odpowiadającym Mu człowiekiem, nie zależy od ludzkich ocen i kryteriów. Miłość Pana jest pierwsza, a ona przekracza granice stawiane jej przez śmiertelników, ocala największych grzeszników i dotyka z czułością serc zranionych złem.
Spotkanie Jezusa z Zacheuszem pod sykomorą jest dopiero początkiem. Pan zapragnął odwiedzić celnika w jego domu. On nie czeka biernie na człowieka, lecz idzie do niego. Można Go odnaleźć wszędzie tam, gdzie toczy się ludzka codzienność. Zbawiciel szuka ludzi pośród ich spraw, chce je z nimi dzielić. Właśnie to doświadczenie zrodziło w Zacheuszu palące pragnienie natychmiastowej odmiany życia. O tym, że zadośćuczyni ludziom, których skrzywdził, nie decyduje pod wpływem potępiającego szemrania pobożnych ludzi, ale dlatego, że zrozumiał, jak bardzo jest kochany. To ważna wskazówka dla Kościoła – jesteśmy powołani do tego, by śladami Pana iść do ludzi, tam gdzie toczy się ich życie, a nie zamykać się za murami lub przemawiać z dystansu.
Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie coraz częściej dystansują się od Kościoła, należałoby przyjrzeć się prezentowanym w nim postawom. One mogą bowiem sprawiać, że ludzie będą czuć się w Kościele jak w domu albo na odwrót – nie znajdą w nim zrozumienia, empatii i miłości, a w konsekwencji nie zobaczą w nim Boga. Wówczas pójdą szukać Go gdzie indziej, i to nie ich należy za to winić. Pragnienie nawrócenia rodzi się bowiem w człowieku, gdy doświadczy, że Pan go kocha, a nie wtedy, gdy spotka się z chłodnym przyjęciem pobożnych ludzi, którzy bardziej przypominają nie tyle świadków tej miłości, ile chłodnych urzędników, zazdrośnie strzegących poprawności norm.
Jak reagujemy na ludzi szukających, czasem po omacku, czasem w zagubieniu, drogi do Boga – szemraniem czy radością? Obrzucamy ich krytycznym spojrzeniem, złym słowem czy witamy serdecznie, obdarzając choćby zwyczajnym ludzkim wsparciem? Jaki Kościół tworzymy? Elitarną grupę, do której można się dostać pod warunkiem spełnienia rygorów doskonałości, czy wspólnotę słabych ludzi, których ocala miłość Jezusa?