Ostatnio w opinii publicznej pojawiły się duże emocje związane z fragmentem podręcznika do HiT-u, napisanego przez prof. Wojciecha Roszkowskiego, który mówi o produkcji, a nawet hodowli ludzi. Autor miał na myśli m.in. metodę in vitro. Kontrowersji dostarczają też takie wydarzenia jak te z kalifornijskiej kliniki, gdzie okazało się, że pomylono embriony i dwie matki urodziły nie swoje dzieci. Zanim jednak przejdziemy do omówienia konkretniejszych przykładów – czy mogłaby Pani krótko przypomnieć, dlaczego Kościół patrzy na tę metodę zapłodnienia sceptycznie? Pary, które od lat starają się o dziecko, a lekarze za skuteczną metodę podpowiadają im in vitro, mogą nie rozumieć tego stanowiska. Problem będzie się pogłębiał, bo dane wskazują na coraz większe trudności z poczęciem dziecka. Z jednej strony jest pewien nacisk na prokreację, ale gdy umożliwia ją in vitro, sytuacja się komplikuje…
– Jeśli mogę, wolałabym nie zaczynać w ten sposób. A zwłaszcza od argumentów przeciw, ponieważ to kreuje obraz Kościoła, który zakazuje, nakazuje, nakłada ciężary i jest opresyjny. Najpierw warto zwrócić uwagę, że wielu ludzi ma pragnienie potomstwa, podejmuje różnego rodzaju działania, by było to możliwe i co miesiąc przeżywa rozczarowanie i cierpienie. Wiele małżeństw zmaga się z niepłodnością (stan, w którym jest niemożność zajścia w ciążę przy przynajmniej rocznym, regularnym staraniu się o potomstwo) czy bezpłodnością (trwałe pozbawienie możliwości posiadania potomstwa). W takich sytuacjach mogą pojawiać się wątpliwości w wierze, może się zrodzić jakaś złość na Boga, kryzys w małżeństwie i inne trudności. Biorąc jeszcze pod uwagę presję rodziny, znajomych, być może też Kościoła, ból i frustracja mogą rosnąć. Ponadto coraz więcej par doświadcza poronienia, a wciąż wydaje się to tematem tabu, wobec czego jakieś poczucie osamotnienia i niezrozumienia może się pogłębiać. Wydaje mi się, że potrzeba ogromnej wrażliwości przy poruszaniu tematów związanych z rodzicielstwem i prokreacją, ponieważ są to złożone i delikatne sprawy. Często dotykające wprost niezabliźnionych jeszcze ran. To jest również przestrzeń, w której Kościół może towarzyszyć, wspierać duszpastersko, podtrzymywać na duchu, dodawać nadziei, karmić sakramentami, służyć i głosić Ewangelię. Nawet w największym mroku i bólu. Jeśli pominiemy te aspekty i zaczniemy wykładać teorię, to może i głosimy prawdę, ale tracimy człowieka.
To rzeczywiście konieczny wstęp. Warto uwrażliwić się na perspektywę osób, które z takimi dramatami się zmagają. Spróbujmy jednak przyjrzeć się samej metodzie in vitro. Największe kontrowersje budzi tu chyba magazynowanie i niszczenie embrionów?
– Jeśli chodzi o metodę in vitro, to przy ocenie moralnej tej metody stosuje się te same kryteria, co przy ocenie jakiegokolwiek czynu ludzkiego. To znaczy, że badamy, czy przedmiot czynu jest dobry, badamy intencję i okoliczności. To są trzy źródła moralności naszych czynów. Zasada jest taka, że czyn jest dobry wtedy, gdy te trzy elementy są dobre. To znaczy, że nie wystarczy, że chcemy dobra, żeby coś było dobre. Dobry cel nie usprawiedliwia ani nie uświęca środków. Kościół, wypowiadając się na temat in vitro, wskazuje kilka problemów moralnych. Już w samym przedmiocie czynu (warto zajrzeć na przykład do: Donum vitae i Dignitas personae). Po pierwsze, Kościół mówi, że etycznie nie do przyjęcia jest oddzielenie prokreacji od „całkowicie osobistego kontekstu aktu małżeńskiego”. Po drugie, w Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że dziecko ma prawo być owocem aktu miłości małżeńskiej rodziców. Przy metodzie in vitro działają lekarze, pracownicy laboratorium – poczęcie jest oderwane od relacji rodziców. Po trzecie pojawia się poważny problem niewykorzystanych embrionów. Już samo słowo „wykorzystanie” pokazuje nam pewną przedmiotowość w podejściu do embrionów, które stają się „produktem”. Człowiek jest zawsze celem samym w sobie, nie można traktować go przedmiotowo.
Kolejnym problemem jest dokonywanie selekcji embrionów i projektowanie płci, koloru oczu czy innych cech, które miałoby mieć dziecko. Inną sprawą jest później kwestia tego, czy in vitro jest homologiczne (z jednej pary) czy heterologiczne (z różnych osób – na przykład z banku embrionów). Pojawia się problem redukcji embrionów, zamrażania ich, przechowywania. Doprowadzamy do sytuacji „niesprawiedliwości nie do naprawienia”. Wspomniane przeze mnie aspekty to tylko część poważnych zarzutów wobec tej metody. Wydaje mi się, że zapewnienie o „użyciu” wszystkich embrionów jest nierealne. Ale nawet gdyby było możliwe, to wciąż jest to traktowanie człowieka w oderwaniu od jego godności. Nie wszystko, co jest technicznie możliwe, jest moralnie dozwolone.
Czy gdyby technologia umożliwiała poczęcie dziecka bez konieczności „produkowania” większej ilości zarodków, metoda in vitro mogłaby zostać w Kościele uznana za dopuszczalną?
– Czyli gdyby technologia pozwoliła na zapłodnienie 1:1 – jeden embrion – jedno dziecko? W tej chwili wydaje się, że nie. Dlatego że nadal mielibyśmy sytuację, w której poczęcie jest oderwane od aktu małżeńskiego.
In vitro towarzyszą też dodatkowe dylematy. Wspomniałem o przypadku pomylenia embrionów. Są też sytuacje, gdy np. wykorzystuje się materiał genetyczny od teścia czy kogoś innego z rodziny. Czy te okoliczności, gdy już katolik mimo wszystko zdecyduje się na in vitro, mają jakieś moralne znaczenie?
– Okoliczności czynu ludzkiego mogą powiększyć lub zmniejszyć jego moralne dobro/zło. Korzystanie z innego materiału genetycznego niż pary, która stara się o poczęcie, czyli sytuacja heterologicznego sztucznego zapłodnienia zwiększa zło moralne tego czynu. Kościół mówi, że należy wykluczyć wszelkie techniki sztucznego zapłodnienia heterologicznego oraz homologicznego, które miałyby zastąpić akt małżeński. Równocześnie Kościół wyraźnie stwierdza, że aprobuje takie metody, które wspierają akt małżeński i jego płodność. Innymi słowy Kościół popiera metody leczenia niepłodności i bezpłodności. Wydaje mi się ważne, żeby przypomnieć też, że chociaż Kościół mówi o niegodziwości metody in vitro, to każde dziecko, które zostało poczęte w ten sposób, jest przez Boga tak samo kochane i ma tę samą godność i wartość, co inni ludzie. Czasem próbuję sobie wyobrazić, co czują osoby poczęte z in vitro, gdy słuchają lub czytają o tej metodzie. Dlatego warto podkreślić, że chociaż Kościół nie aprobuje samej metody, to nie odrzuca i nie dyskryminuje osób w ten sposób poczętych.
Żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym. Większość osób pytanych o dostęp metody in vitro dla małżeństw niemogących mieć dzieci wyraża dla niej aprobatę. Jak powinni w takich okolicznościach zachowywać się katoliccy politycy? Czy katoliccy posłowie albo samorządowcy mogą wspierać dofinansowanie in vitro?
– Każda dojrzała decyzja, czy to katolika czy niekatolika, powinna być podejmowana po odpowiednim rozeznaniu, namyśle, zastanowieniu się. Polityk ma za zadanie troszczyć się o dobro wspólne. Temu dobru ma służyć. Jeśli jest katolikiem, to prawdopodobnie jest nim przez 24 godziny i 7 dni w tygodniu. Nie ma w jego życiu przestrzeni, w której przestaje nim być, w której jego tożsamość się zmienia, wyłącza. Skoro jest katolikiem, to prawdopodobnie przyjmuje katolicką naukę społeczną, wobec tego, w oparciu o swoje sumienie, powinien postępować zgodnie z tym, kim jest.