Nie zrzuciłam się na bayraktara, tureckiego drona bojowego, niezwykle skutecznego i bardzo drogiego. Zrzucał się na niego niedawno najpierw naród litewski i udało mu się to załatwić bardzo szybko, więc naród polski też nie chciał być gorszy – choć przyznaję, że ta moja zgryźliwość może być wcale nie na miejscu. No więc udało się, co chwilę ktoś z celebrytów ogłaszał, że wpłacił. Większość nie ogłaszała, tylko przypominała, że warto, że należy, że trzeba, 22,5 miliona zł to suma ogromna, a czas goni. Litwinom zajęło to trzy dni, Polakom nieco ponad trzy tygodnie, w zrzutce wzięło udział ponad 200 tysięcy osób.
Miałam problem. Czułam środowiskowy i społeczny nacisk. Mój pacyfizm przechodzi wielką próbę, bo łatwo być pacyfistą w czasie pokoju, trudniej w czasie wojny. Myśli się wtedy, jak niewiele się robi. Oskarża się o to, że w ogóle nic się nie robi, że tylko się modli lub trzyma kciuki i wysyła dobre myśli w stronę ofiar. Zrzutka na bayraktara to byłoby przynajmniej coś konkretnego; coś, co przyniesie jakąś wymierną korzyść: dajmy na to zniszczone magazyny amunicji wroga i kilka, no może kilkanaście lub kilkadziesiąt zabitych osób. Uściślijmy: bayraktar przenosi bomby kierowane. Bomby spadają na cel. Cel zostaje zniszczony. Celem jest wróg, człowiek. I z tym właśnie mam problem moralny, bo jednak człowiek, który chce zniszczyć drugiego człowieka, no i czy ten drugi nie ma prawa się bronić? Za pomocą broni?
A jednak: po drugiej stronie są handlarze bronią, którzy nie robią tego z powodów miłości do tego, co ma zamiar się obronić, ale dla wielkich pieniędzy. I tych handlarzy to już na pewno życie ludzkie kompletnie nie interesuje, a tylko to, żeby interes się kręcił. W przypadku bayraktara sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo właścicielem firmy jest zięć prezydenta Turcji Recepa Erdoğana, który te wspaniałe drony wykorzystuje przeciwko cywilom w Syrii i Kurdom z północnego Iraku. Tym samym, którzy uciekają przez granicę z Białorusią i wielokrotnie są wypychani przez naszych pograniczników, nawet pomimo wielkiego „muru”, którym się chcemy przed nimi odgrodzić.
Zagmatwane, prawda? I tak pięknie ze sobą powiązane. A czym się różni wojna w Syrii czy w Jemenie od tej w Ukrainie? Mniej więcej tym, czym uchodźca na białoruskiej granicy od uchodźcy z granicy z Ukrainą. Jest daleka i dotyczy ludzi o innym kolorze skóry. Bolesne. Osobiście więc podzielam zdanie Janiny Ochojskiej, która stoi po stronie pomocy humanitarnej, a nie wojskowej. I nagle wszystko wyszło na dobre, bo – tak jak w przypadku Litwy – turecki dron „poleciał” do Ukrainy za darmo, a zebrane pieniądze zostaną przeznaczone na cele humanitarne. Co nie oznacza, że dylematy moralne znikną. Warto się z nimi mierzyć.