Logo Przewdonik Katolicki

Słodkiego, miłego życia

Szymon Bojdo
fot. John Kobal Foundation/Getty Images

Wyobraźmy sobie: pada internet, mamy tylko książki, stare płyty DVD, kasety z muzyką. W pogoni za nowością tracimy siebie samych. Czas powiedzieć: basta!

Rozłożyłem bezradnie ręce: to już drugi komputer, który nie ma napędu na płyty. Nikt ich już nie produkuje, bo przecież wszystko mamy w chmurach i na dyskach, a ja mam film na płycie DVD! No cóż, następnego dnia muszę przynieść komputer nr 3 z pracy, ale wcześniej sprawdzić, czy ma magiczną kieszonkę.

Nowe, nowsze, najnowsze
Nie tylko nuda sprawiła, że piszę dziś o filmie z 1960 r. Śledziłem programy festiwali: filmowych, książkowych, designu, teatralnych i wielu innych. Podziwiam determinację ich organizatorów. W istocie świetnie jest przeżyć raz w roku święto kina, literatury, teatru czy designu. Pomyślałem sobie jednak: co nowego można jeszcze dziś powiedzieć? Na jakie pytania odpowiedzi dają współczesne produkcje? Myślę, że częściowo dokumentują one zagubienie człowieka nam współczesnego – między skrajnie konserwatywnymi i liberalnymi ideologiami. W większości z nich nie chodzi o prawdę, ale o narrację. Narrację, która działa, gdy się w nią wierzy, a nie, kiedy się wie, że jest prawdziwa. Produkujemy wciąż rzeczy nowe, na rynek wkraczają wynalazki nowsze, w kolejkach pod salonami ustawiają się tłumy po najnowsze sprzęty. Nie jestem wrogiem postępu, lubię gadżety, celebruję życie, kiedy tylko mogę – jednak dziwna nostalgia pojawia się szczególnie w tym wakacyjnym czasie. „Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze” – słyszymy z ambon i zastanawiamy się, czy nasze serce jest tutaj, czy zupełnie gdzie indziej.

Szukanie skarbów
Zapraszam do wakacyjnej lektury filmu La dolce vita Federico Felliniego z wspomnianego już 1960 r. (sprawa może nie być łatwa – na pewno znajdziecie film w wypożyczalni DVD, w internecie jest praktycznie niedostępny, raz po raz pojawia się on, dość regularnie, na kanałach tv ze starymi filmami). To bodaj największe dzieło reżysera, za które Francuzi nagrodzili go Złotą Palmą w Cannes, a Oscar przypadł Słodkiemu życiu za kostiumy (zwróćmy uwagę szczególnie na sceny w zamku). Większość zdjęć do filmu nakręcono w rzymskim studiu Cinecittà. Zostało tam wykreowanych ponad 80 lokalizacji, w tym nocne kluby i słynna Via Veneto. Widać to w dekoracjach, my, przyzwyczajeni do nowoczesnych efektów zdjęciowych, uśmiechamy się, gdy aktorka zapala zapałkę, a na ścianę pada snop światła lub gdy dzień od nocy oddziela jakby pstryknięcie włącznika. Zdjęcia kręcono również w Watykanie oraz na ulicach Rzymu. Fellini pracował nad filmem długo, na przykład specjalnie zabarwiając wodę w fontannie di Trevi, bo nie podobał mu się jej odcień – a film jest przecież czarno-biały! Chodziło również o to, by jak najlepiej, metaforycznie, oddać klimat początku lat 60., a pamiętajmy, jest 15 lat po zakończeniu wojny, Włochy wchodzą powoli w czas gospodarczej prosperity, niemniej jednak państwo toczą nierówności związane z poziomem życia różnych warstw społecznych. Jak w soczewce skupia się to w Rzymie, stolicy państwa, gdzie przedstawiciele arystokracji bawią się, uczestnicząc w nocnych orgiach, a robotnicy w biedzie i pozostawieni sami sobie muszą walczyć o swój los. Pośród nich pojawiają się przybysze spoza Wiecznego Miasta, jak główny bohater, Marcello, dziennikarz, który szuka wciąż miłości. Choć nie do końca wiadomo, co jest celem jego poszukiwań – gdy pojawia się u jego boku kobieta wierna i oddana, gotowa zaakceptować jego ekscentryczny styl życia, bohater wciąż poszukuje adrenaliny, przygody i satysfakcji. Jest dziennikarzem rubryki plotkarskiej, więc wydaje się, że interesują go sprawy błahe i jedynie to, co powabne w tym świecie. Gdy jednak Marcello się do nich zbliża – od razu od nich ucieka, tak jakby dążył do czegoś głębszego, jakby to, co powierzchowne, go nie zadowalało. Wtedy już bowiem tli się to, co za kilka lat wybuchnie we Włoszech, Europie i USA z wielką siłą – potężna rewolucja kulturowa wymierzona w hipokryzję społeczeństwa. U Felliniego ta gra pozorów doprowadza do kolejnych tragedii, osobistych porażek i moralnych kapitulacji. W krótkich opisach czytamy, że La dolce vita to film o poszukiwaniu przez młodego rzymskiego dziennikarza miłości – moim zdaniem szuka on w istocie sensu, czegoś, co pozwoli mu się już wreszcie zatrzymać i wieść życie z jakimś namysłem.

Gdy spokój przeraża
Akcja dzieje się w czasie siedmiu dni życia Marcella, ale kluczowe według mnie jest spotkanie z Steinerem, dawnym przyjacielem głównego bohatera, który jest poetą. Spotykamy go na imprezie w jego domu, gdzie grupa zblazowanych intelektualistów toczy półjałowe dyskusje o kulturze i świecie. Słowa najbardziej prawdziwe Steiner wypowiada do swojego przyjaciela po położeniu dzieci spać, szeptem, by ich nie obudzić, oświetlony blaskiem księżyca:
„Czasami noc mnie przytłacza.
Ta ciemność. Ta cisza.
Spokój o strach mnie przyprawia, nie ma większej obawy.
Jawi mi się jako mara, za którą kryje się piekło.
Zastanawiam się, jaka przyszłość czeka nasze dzieci.
Mówią, że świat jest piękny, ale jak może być piękny, skoro wystarczy nacisnąć jeden guzik i wszystko zmieni się w chaos. Można by żyć bez namiętności i uczuć, w harmonii, która istnieje tylko w skończonych dziełach sztuki. W takim cudownym porządku.
Trzeba byłoby tak umieć kochać, żeby żyć poza czasem. Być uwolnionym. Uwolnionym”.
Brzmi jak kazanie, wygłoszone do jednej osoby, ale w sumie też do wszystkich odbiorców filmu.
Współscenarzystą filmu był Pier Paolo Pasolini, który twierdził, że film jest ideologicznie katolicki, podobnie twierdził wielki włoski pisarz i eseista Italo Calvino. Film wywołał bardzo różne reakcje w środowisku katolickim. Jezuita Angelo Arpa stwierdził, że La dolce vita to „najpiękniejsze kazanie, jakie kiedykolwiek słyszał” (i ja się z tym zdaniem zgadzam). Są i tacy, którzy twierdzą, że Słodkie życie to opowieść nie o upadku religijności, tylko o traktowaniu jej jako fasady, często do ukrywania swoich niecnych czynów – tak uważał np. Alain de Benoist.
Co to ma ze sobą wspólnego? Chcielibyśmy wszyscy słodkiego, miłego życia, a Fellini pokazuje nam, że dążenie do takiej idylli może być tragiczne. Patrząc na to, co się dzieje dookoła nas na świecie, jak co i rusz doznajemy wstrząsu, od chorób, wojny czy też naszego indywidualnego strachu przed śmiercią, wydaje się, że wszystkie wysiłki, by te nasze strachy powstrzymać, są daremne. W latach 60. pamiętano, że było dwóch ludzi na świecie, którzy wpędzili cały świat w okrucieństwo wojny. My dziś już wiemy i drżymy przed sytuacją, w której ktoś po naciśnięciu jednego guzika mógłby zamienić świat w chaos.
Wszyscy w La dolce vita są jacyś rozedrgani, targani swoimi namiętnościami, brakami, chorymi emocjami. Po każdej nocnej sekwencji tego filmu nadchodzi podsumowanie, krótka scena z dnia. Po szóstym dniu i całonocnej zabawie na zamku Bassano di Sutri grupa biesiadników spotyka księżną zamku. Idzie ona w procesji do kaplicy na poranną Mszę. Pełna spokoju dama nie ocenia, nie krzyczy, tylko mówi, że biesiadnicy przyszli w samą porę. Za nią kilku z nich wchodzi do kaplicy. Czy znaleźli tam spokój? A może przekonali się, że słodkie, miłe życie jest gdzie indziej?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki