W życiu popełniłam tylko jeden wiersz stricte o Tatrach, chociaż przez wiele lat były moją wielką pasją, w dodatku praktykowaną (do dziś zresztą pozostają moją miłością, chociaż już bardziej platoniczną). Tym samym chcę powiedzieć, że poczułam na własnej skórze, jak trudno jest pisać wiersze o górach. Dlatego nie mogłam pozostać obojętną wobec Liryk zebranych Tadeusza Bocheńskiego, które aż kipią od wierszy o Tatrach. Przywołały one znajome miejsca, doliny, szczyty. I przywołały obraz śp. przyjaciela – wspinacza, który traktował Tatry jak świątynię. Te wszystkie obrazy noszę w sobie mimo upływu lat. Są jak wyjęte z innego życia.
Może dlatego czuję bliskość z autorem, którego wiersze pochodzą z innej epoki – epoki Młodej Polski, w której królowała poezja rymowana, pełna patosu, romantyzmu, archaizmów, czyli tego wszystkiego, co mnie najbardziej odstręcza od poezji. Taki to paradoks, z którym nie wiem do końca, co zrobić. Mówimy z autorem innymi językami, a jednak coś sprawia, że chcę go wysłuchać i zrozumieć. Czego szukał w poezji? Do czego była mu potrzebna? Dlaczego jej tłumaczenie, którym zajmował się zawodowo, mu nie wystarczało? I w końcu, dlaczego współczesny czytelnik miałby wejść w dialog z jego wierszami?
Zacznę od tego ostatniego pytania. Najbardziej narzucającą się odpowiedzią jest ta, że sam o ten dialog poprosił swoich przyszłych czytelników.
Słuchaczu nie zaznany, daleki, coś może
jeszcze się nie urodził! Słuchaczko z niebytu!
Wam te słowa i w słowach serce od zachwytu
wrące, od smutku – stęgłe jak lód na jeziorze.
Wam to piękno. Jedyne. Co go nie myślano,
nie czuto, ażem zdziałał ja, poeta niczyj.
Poeta wasz! Jedyny. Jak śmierć tajemniczy,
jak życie bliski: prawdą, Wszechistnienia raną.
(Porozumienie)
Tadeusz Bocheński zadebiutował jako poeta w 1919 r., w wieku 24 lat. A potem regularnie publikował tomy poezji, szkice krytyczno-literackie, przekłady literatury antycznej. Dużą część swojej twórczości poświęcił Tatrom, w których stolicy ostatecznie osiadł i został pochowany w 1962 r. Co ciekawe, ukończył studia muzyczne w Wiedniu. Był pianistą. Zadziwiające, jak w tym połączeniu miłości do muzyki i Tatr przypomina mi mojego śp. znajomego taternika. Istnieje widocznie jakaś korelacja między wrażliwością na piękno gór a słuchem i wrażliwością na piękno muzyki. W Lirykach zebranych znajdziemy również wiersze przywołujące wybitnych kompozytorów. Wśród nich szczególnie ujął mnie Beethoven.
Bóg ludzkości zaufał,
usnął jak dziecko.
Nachyliła się noc nieskończona,
pieści cię świecko.
Otrząsasz się, szukasz Boga:
Missa sollemnis.
Śpi czy czuwa, jest czy go wcale nie ma:
w t o b i e bezdennie.
Postać Boga, wiara będą nieraz przywoływane przez Bocheńskiego w jego wierszach i to w sposób najbardziej mnie zaskakujący ze wszystkich podejmowanych przez niego tematów. Chciałoby się powiedzieć, że Bóg przecieka między jego wersami jak woda. Jest nieuchwytny, ale wyczuwalny. A wiara podmiotu lirycznego, z którym autor w pełni się utożsamia, wypływa z samej głębi jego jestestwa, nie z tradycji, wychowania czy ksiąg, chociaż autor posługuje się ewangelicznymi pojęciami i obrazami. Najbardziej wprost swoją postawę wobec religii i wiary wyraża w wierszu Modlitwa.
Wiecie wszystko dogmatyczną kalkulacją:
jaki jest, co czyni, czego chce.
Słowa zbliżą, słowa wszystko wam ułatwią.
Więc imiona. Więc fetysze.
Słyszę, słyszę…
Lecz modlitwa, która w e m n i e wzbiera,
inna jest: nie wiedząc – właśnie wie.
Imion się żerdziami nie podpiera:
gdzie wam fetysz, mnie głębina szczera,
co nie straszy ani w głupstwo gnie.
Jak wspomina jego syn Jacek Bocheński (też pisarz), poeta nazywał się „bezwyznaniowcem”: „Słyszałem w życiu tylko dwóch ludzi, którzy tym słowem określali swój stosunek do religii, choć znałem wiele osób niewierzących. Ale słowo »bezwyznaniowiec« znaczy coś trochę innego, a tak właśnie nazywali siebie ci dwaj. Pierwszym był mój ojciec, drugim Leszek Kołakowski”.
Postawione przeze mnie na wstępie pytania, dotyczące potrzeby tworzenia poezji przez Bocheńskiego, łączą się właśnie z mistyką, z jego podejściem do świata ziemskiego jako „obcego”. Piękno świata, w tym Tatr, odbierał jako iluminację piękna ich Stwórcy. A do jego wyrażenia za najbardziej stosowny uważał język poetycki. Podnosił go wręcz do sfery sacrum, jak w wierszu Poezja.
Poezja: taniec języka.
Religijny, czysty jak niebo.
Słowo, bożym podobne chlebom,
w ziemię czujkim korzeniem wnika.
Czy nie brakuje wam takiego spojrzenia na poezję dzisiaj? Mnie bardzo. Dlatego to jest ta druga, ważniejsza odpowiedź na pytanie, dlaczego mielibyśmy poświęcać tej – anachronicznej – poezji czas. Może bowiem tak się przypadkiem zdarzyć, że nas uświęci. Tak, możecie się śmiać państwo krytycy. Ale jeżeli któryś z was był nad Smreczyńskim Stawem i doświadczył tego zadziwienia pięknem wyłaniającego się z lasu jeziora i szczytów gór nad nim, zrozumie, o jakie uświęcenie mi chodzi. Jego też doświadczył nasz poeta.
Do jezioraś szedł, a oto
nad powietrzem trwasz.
Wylatuje w otchłań oko,
pochyla się twarz.
[…]
Zadziwiłeś się niemale,
stoisz jak ten słup.
Ni zadziwu już. Li widok,
miłościwy wgląd.
Coraz lżej pokłęby idą,
coraz świętsze są.
(Staw Smreczyński)
Nie będę ukrywała, że przywołałam ten wiersz również dlatego, że to zadziwienie było również moim udziałem. To było jedno z moich pierwszych doświadczeń Tatr, które zostawiłam w tym moim jedynym wierszu o nich. Dlatego widzicie sami, nie mogę przejść obojętnie wobec Liryk zebranych Tadeusza Bocheńskiego. Ale żeby całkiem się nie rozczulić, muszę dodać łyżkę dziegciu. Tom jest pokaźny i chwilami drażniła mnie powtarzalność pewnych opisów, sformułowań. Ponadto nie urzekły mnie wyznania miłosne autora do jego największej muzy – drugiej żony. Wyjątkiem jest jeden krótki tekst Decyzja, pochodzący z rozdziału zawierającego liryki prozą: „Gdyby wybiec, to przecie nie na szosę upaloną słońcem, ale do lasu. Gdyby kochać, to chyba nie ciebie, któraś z lodu, ale – – Ależ ciebie!”.
Notabene to właśnie ona, Janina Bocheńska, oddała po śmierci męża rękopis Liryk zebranych do zbiorów Muzeum Narodowego w Lublinie. Posiadał on nawet przedsłowie sporządzone przez autora, które też zostało wydrukowane. Najbardziej poruszyło mnie jego zakończenie odnoszące się do książki: „Czytaj ją, jeśliś naprawdę ciekaw, powoli, czytaj ufnie. Może Cię czym obdarzy”.
I to jest właśnie to, czym każdy autor zyskuje moją życzliwość – zauważenie czytelnika. Wbrew pozorom, ono nie jest takie oczywiste. Paradoks wierszy Bocheńskiego polega też na tym, że pisząc przede wszystkim o sobie, swoich doświadczeniach, widział za białą kartką potencjalnego czytelnika. To jest bardzo wyczuwalne podczas lektury, nawet jeśli autor nie wprost nawiązuje z nami dialog. Ale wracając do postawionych na początku pytań o poezję. W jednym z wierszy wyłożył, jak ewoluowało jego podejście do ich pisania.
Mówiłem o wierszu, że obrazy,
mówiłem później, że i dźwięk,
a dziś rozumiem, że w obrazie
i dźwięku, ale p r a w d y wdzięk.
Że niczym nie jest wiersz o niczym,
choćby diamentem skrzał.
Być musi z życia, a nad życiem:
duch, ascetycznie wyszły z ciał.
(O wierszu)
Przytoczyłam go również dlatego, że rzadko słychać dzisiaj taki głos wśród poetów, taką wprost wyrażoną deklarację: o co mi chodzi w poezji? Za to usłyszałam od jednego z nich: „Prawda jest przereklamowana”. Bocheński nieraz przywołuje prawdę w swoich wierszach i czyni to z największą estymą. Patos jego poetyki może drażnić, ale nie można zarzucić jej fałszywego tonu. Kiedy pisze o prawdzie, wynika to z głębokiego przeświadczenia o jej istnieniu. Swoje liryki wprost nazywa „ziarnami”, a czytelnika – „glebą”, czyniąc tym samym porównanie poety do ewangelicznego siewcy.
To wszystko sprawia, że paradoksalnie jego – bezwyznaniowca – poezję można odczytywać jako złożone świadectwo człowieka, który odszukał Boga w górskich dolinach, między smrekami, na szczytach gór i chcąc nie chcąc włożył ślady tych spotkań między wersami swoich wierszy. Nie on pierwszy, oczywiście, i zapewne nie ostatni. Ale nie odejmuje to w niczym jego twórczym wysiłkom. Tym bardziej, że jak się już rzekło, sama poczułam, jak trudno jest pisać wiersze o górach. Takie, które nie odzierają je z ich świętości. Liryki zebrane pokazują, że ich autor to potrafił.