Logo Przewdonik Katolicki

Wszystkie odcienie szarości

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Choć dziś do Kijowa jeżdżą codziennie politycy z całego świata, wizyta Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego była pierwszą tego typu od początku wojny.

Przy okazji wojny w Ukrainie doszło do ciekawego paradoksu, albo jak kto woli, nieoczekiwanej zmiany miejsc. Po raz pierwszy zdałem sobie z niego sprawę niemal dwa miesiące temu, w połowie marca, gdy do Kijowa udało się trzech premierów (Polski, Czech i Słowenii) i jeden wicepremier. Choć dziś do stolicy Ukrainy jeżdżą codziennie ważni politycy z całego świata, wizyta z udziałem Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego była pierwszą tego typu od początku wojny. Po trzech tygodniach walk, gdy jeszcze nie było wiadomo, jaki będzie los Kijowa, taki gest bardzo wiele znaczył.
Co ciekawe, politycy z Europy Środkowej zawieźli prezydentowi Wołodymirowi Zełenskiemu informację o tym, że Europa jest z nimi, że przeznaczy spore środki na pomoc Ukrainie, a oni osobiście będą wspierać drogę Ukrainy do Unii Europejskiej. Owszem, formalnie nie mieli pełnomocnictw do reprezentowania całej Unii Europejskiej, ale jechali jako premierzy kilku ważnych europejskich krajów.
Dlaczego to paradoks? Ano dlatego, że Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki raczej nie uchodzili za euroentuzjastów. Polityka PiS wobec Brukseli od siedmiu lat to czas nieustannych napięć i swarów. Kaczyński uważa, że Unia idzie w niebezpiecznym kierunku, który prowadzi do ograniczenia polskiej suwerenności, na co nie chce się zgodzić. Unia zaś uważa, że PiS wcale nie chodzi o żadną suwerenność, ale o to, by móc podporządkować sobie wymiar sprawiedliwości i wykorzystywać go w politycznej walce. Kłopot w tym, że jak popatrzymy z szerszej perspektywy na przemiany w Unii, to zobaczymy skłonności do większego znaczenia instytucji UE kosztem państw członkowskich. Ale też jak popatrzymy z zewnątrz na to, co robi PiS, nie sposób nie przyznać racji krytykom partii rządzącej, że suwerenność jest dla niej tylko narzędziem samoobrony w sytuacji, w której chce naginać zasady demokratyczne, szczególnie w sądownictwie, ale też i zmieniając media publiczne w tubę politycznej propagandy.
W awangardzie krytyki Polski stały kraje Europy Zachodniej, które przekonywały, że zasady praworządności nie są negocjowalne. Albo jesteś praworządny, albo panuje w twym kraju autorytaryzm, wtedy wyrzucamy cię poza nawias wspólnoty cywilizowanych krajów. I znów – trzeba przyznać, że w tym podejściu było trochę prawdy.
Jednak od 24 lutego widać w tej pryncypialności Zachodu pewną rysę. Polska dąży w kierunku autorytaryzmu, więc trzeba ją izolować, ale Putina nie wolno izolować, bo Rosja jest zbyt ważna. Wrażliwości Polaków nie trzeba szanować, ale wrażliwość Rosjan już tak – nie można ich zbyt upokarzać, trzeba z nimi rozmawiać, a nade wszystko nie można pozwolić, by Rosja przegrała tę wojnę. Wygrać jej też nie może, więc najlepiej wymyślić jakiś stan pośredni, jakiś odcień szarości, by na pewno Ukraina nie ogłosiła sukcesu.
I nagle Polska, która przez ostatnie lata uchodziła za czarną owcę europejskich wartości (w dużej mierze słusznie), staje się orędownikiem europejskich wartości dla Ukrainy (też słusznie). A Francja i Niemcy, które napominały Polskę, że wartości trzeba przestrzegać (też słusznie), naraz robią wielki wyjątek dla Rosji i chcą zaakceptować fakt, że będzie ona łamać wszelkie cywilizowane standardy (na co się zgodzić nie możemy). I tak doszło do tego obrócenia miejsc.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki