Logo Przewdonik Katolicki

Jazda po polsku

Szymon Bojdo
Jeden z dwóch portretów konnych w twórczości Rembrandta powstał w 1655 r. Ozdobę Kolekcji Fricka w Nowym Jorku do 7 sierpnia można oglądać w Warszawie fot. Wikipedia

Obraz wydaje się niczym nie wyróżniać: mężczyzna siedzi na koniu i patrzy w dal. Szczegóły wiodą nas jednak do fascynującej opowieści o malarstwie i losach obrazów.

Gdy usłyszymy nazwisko „Rembrandt”, w naszej głowie pojawia się słowo „portret”. Rzeczywiście, ten wielki niderlandzki malarz XVII wieku specjalizował się w przedstawianiu wizerunku człowieka. Umówmy się – stały za tym względy finansowe. Bo nim wielki Harmenszoon stał się uznawanym przez wszystkich van Rijnem, który mógł pozwolić sobie na zrealizowanie lub nie zaoferowanego zamówienia, tworzył właśnie dla grona swoich mecenasów. Malował ich portrety, czasami wprost, nazywając, że to dana osoba, a czasami przybierając je w szaty postaci historycznych czy biblijnych. Wiemy też dobrze, że Rembrandt miał słabość do tworzenia autoportretów. Mamy ich zachowanych kilka w postaci gotowych obrazów, a i sporą liczbę szkiców z podobizną malarskiego mistrza.
Tutaj jednak mamy człowieka i konia, co sprawy nie upraszcza, a wręcz ją komplikuje. Zapytacie państwo: jak koń może coś skomplikować? Może, i to bardzo.
Malarstwo „końskie” należy w muzeach polskich do najlepszych dokonań w tej dziedzinie sztuki. Wielu liczących się malarzy polskich specjalizowało się w tym gatunku, poświęcając niekiedy wiele lat na ćwiczenie się w scenach związanych z końmi i jeźdźcami. W roku 1999 w Muzeum Polskim w Rapperswil odbyła się nawet wystawa pod tytułem „Konie i jeźdźcy”, i z katalogu tej wystawy właśnie wyjąłem tę garść informacji: Swoimi szkicami i scenami końskimi, rzucanymi z dużym rozmachem szerokim pędzlem na płótno lub papier, Piotr Michałowski już w latach 1830–1850 pod względem malarskim znacznie wyprzedza(!) swój czas. Dalej mamy mistrzowskie przedstawienia scen myśliwskich, wojennych i rodzajowych ojca Juliusza (1824–1899), który nawet stworzył kopię obrazu Rembrandta, ale wyeksponował bardziej miecz i nieco Holendra poprawił, bo jak przystało na polskiego jeźdźca, domalował mu wąsy, i Wojciecha (1856–1942) Kossaków. Trudno zapomnieć rozhukane czwórki z saniami Józefa Chełmońskiego (1849–1914). Niekoronowanym „królem” malarzy koni był jednak, pochodzący z Warszawy, choć przez dziesiątki lat malujący w Monachium, Józef Brandt (1841–1915).

Tylko dwa
Ale okazuje się, że obraz Jeździec polski, o którym dziś piszę, jest jednym z tylko dwóch obrazów van Rijna, ukazujących jeźdźca. No i powstał w 1655 r., a więc dwa wieki przed polskimi dokonaniami w dziedzinie malarstwa końskiego. Jeździec jest, całe szczęście, z głową, ale to, co na niej, ten zdawałoby się detal, mówi nam o postaci więcej, niżby powiedział tytuł czy inna informacja. Mężczyzna z obrazu ma mianowicie na głowie tak zwany kołpak, a to nakrycie głowy kieruje nas do konkretnego kraju (Rzeczypospolitej), co więcej do konkretnej, polskiej formacji wojskowej, słynnej na całą ówczesną Europę.
Początkowo mówiono o nich straceńcy bądź chorągiew elearska. W XVI–XVII wieku w wojskach polskich były to oddziały nieregularnej lekkiej jazdy, dokonujące wstępnego rozpoznania przeciwnika, także określenie doborowych harcowników. Wreszcie od nazwy założyciela tej formacji, Aleksandra Lisowskiego, zwanych lisowczykami. Jej początków upatruje się w czasie służby Lisowskiego u Dymitra II Samozwańca w latach 1607–1611. Wskutek dokonywania gwałtów i rabunków lisowczyków zazwyczaj nie brano do niewoli, lecz tracono na miejscu. Trzeba zaznaczyć, że było to wojsko najemne, dlatego niejednokrotnie magnateria wykorzystywała je do załatwiania swoich spraw, np. gdy zawiązywała konfederację w jakiejś sprawie. Ustawa O zabieżeniu Konfederacyi żołnierskiey, y wszelakiey nawalney domowey swywoli z 1623 r. była pierwszą próbą powstrzymania swawolnych żołdaków. Na niewiele się to jednak zdało, skoro następnie rok w rok wydawano pisma i uchwały, prośbą i groźbą powstrzymujące owych żołnierzy, aż powtórzono je wszystkie w ustawie o komicznie dziś dla nas brzmiącej nazwie Swawolne kupy (chodzi tu wszakże o kupy, grupy żołnierzy, działające bez kontroli państwa, swawolnie).
Jak widać, sprawę komplikuje nam więc nie koń, a człowiek! Bo skąd przyszło do głowy wielkiemu Rembrandtowi, żeby namalować portret na koniu żołnierza z dalekiego (dla Holendra) wschodu, co to raczej kojarzył się z nadciągającą tuż za nim wojną.

Podróż przez świat
Spójrzmy na rok powstania obrazu – 1655. Europa pogrążona jest w wojnie, na nas najeżdżają Szwedzi, ze wschodu podgryzają Rosjanie. I tak ta wieść się niosła. Po przegranych bitwach czy wojnach lisowczycy emigrowali na Zachód i opowiadali o swoich potyczkach. Może nawet któryś z nich zabrał ze sobą fantazyjny strój lisowczyka, który poza wspomnianym kołpakiem składał się z żupanu czy też płaszcza z rzędem guzików od góry do dołu, z materiału dobrego gatunku. Do tego oczywiście swój łuk i zestaw strzał – w tym lisowczycy byli spadkobiercami azjatyckich ludów, bo potrafili strzelać i ze stojącego konia, i takiego, który był w ruchu. Specyficzny był sposób dosiadania przez nich koni – stali w strzemionach, pochylając się nad koniem, aby maksymalnie mu ulżyć i wykorzystać jego możliwości (podobnie jak dzisiejsi dżokeje). Powodowało to również zwiększenie siły zamachu bronią sieczną lub obuchową (cios z przysiadu), ułatwiało obracanie się w celu wystrzelenia pocisku, jak również przesiadanie się na innego konia w biegu. Ich siodła były niewielkich rozmiarów. Być może takim emigrantem powojennym w Niderlandach był Jonasz Szlichtyng, ariański pisarz i myśliciel, którego literacki pseudonim brzmiał „Eques Polonus”, czyli „Szlachcic” lub „Jeździec polski” – taką tezę wysuwa profesor Jan Białostocki. Coś musi być na rzeczy, nawet jeśli to nie Szlichtyng jest sportretowany, widać, że Rembrandt nie korzystał z rycin czy innych przedstawień, ale miał modela z oryginalnym rynsztunkiem.
I teraz kwestia tego, dlaczego Rembrandt podjął się tego tematu. Odpowiedź jest zaskakująco prosta – miał na niego kupca. Jako pierwszy obraz nabył w Amsterdamie około 1790–1793 Michał Kleofas Ogiński (polski poseł w Holandii) lub Michał Kazimierz Ogiński (hetman wielki litewski, ten od słynnego poloneza Pożegnanie z Ojczyzną) dla króla Stanisława II Augusta, który umieścił go w pałacu w Łazienkach. Po abdykacji monarchy obraz nabył od niego Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, w 1815 r. dzieło znalazło się w rękach Stroynowskich, a ostatecznie ozdobiło galerię rodziny Tarnowskich w pałacu w Dzikowie. W roku 1910 obraz zakupił amerykański przemysłowiec i kolekcjoner Henry Clay Frick z Pittsburgha. Dzieło zawisło w jego nowojorskiej rezydencji przy Fifth Avenue na Manhattanie, wśród dzieł Belliniego, Vermeera, Goi i Fragonarda. Sprzedaż dzieła przez Zdzisława Tarnowskiego do Stanów Zjednoczonych w 1910 r. spotkała się ze sprzeciwem opinii publicznej. Ale to być może zachowało ten, przypominam, jeden z dwóch wizerunków konnych spod pędzla Rembrandta.

Jeździec w Łazienkach
Niezwykły jest klimat tego obrazu. Rembrandt, będący jak wiadomo malarzem duszy (w odróżnieniu od malarza ciała – Rubensa), przedstawia jeźdźca w niepokojącej pozie. Spójrzcie na jego lewą rękę: ściąga on nieco lejce, tak jakby chciał zatrzymać konia, może przed chwilą coś usłyszał i już wypatruje wroga. W ręku ściska nadziak, rodzaj młotka z długą rękojeścią, którym będzie mógł komuś przyłożyć. Ale uważaj widzu! Spójrz, jak rozkłada się wzrok lisowczyka – przecież ów wróg stoi za tobą! Zejdź więc lepiej na bok, bo może staniesz na linii strzału. I popatrz jeszcze tylko na uwieczniony z tyłu krajobraz, spowite w szarości miasto i konia, który stępem wkracza w mrok.
Będziecie to mogli zobaczyć w miejscu, dokąd pierwotnie trafił obraz, w Muzeum Łazienkach Królewskich, w Galerii Obrazów w Pałacu na Wyspie, do 7 sierpnia. Wyjątkowe okoliczności związane z przenosinami kolekcji Fricka do tymczasowego budynku na czas remontu zabytkowej siedziby stworzyły okazję dla wizyty Jeźdźca polskiego w Łazienkach Królewskich, po przeszło dwustu latach od chwili, gdy arcydzieło opuściło rezydencję ostatniego polskiego króla.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki