Logo Przewdonik Katolicki

Pomyślmy inaczej o drożyźnie

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Może wysoka inflacja to dobra okazja dla tych, którzy zarabiają ciut lepiej, aby zastanowić się, czy mądrze dysponują swoimi dobrami.

Inflacja staje się tematem nie tylko rozmów codziennych w wielu polskich domach, ale i wyzwaniem politycznym. Poszczególne partie opozycyjne prześcigają się w rozmaitych obietnicach, co zrobią, kiedy wygrają wybory, by ulżyć Polakom, których oszczędności są coraz mniej warte. Coraz mniej warte są też ich zarobki, renty czy emerytury. Również partia rządząca zastanawia się, co zrobić, by niezadowolenie społeczne, wynikające z niepokojących zjawisk gospodarczych, nie przełożyło się na gniew polityczny i spadek poparcia. Stąd kolejne tarcze antyinflacyjne, waloryzacje, obniżki akcyzy czy podatków na energię czy żywność.
Nie chcę się jednak zastanawiać nad tym, co robią i mówią politycy, ale nad tym, czy inflacja nie powinna być dla nas okazją do zastanowienia się nad własnym życiem. Oczywiście wszystko zależy od perspektywy i zarobków. Wiele osób ledwie wiąże koniec z końcem, a podwyżki cen sprawiają, że stają przed dramatycznym wyborem – zapłacić zaległy rachunek za ogrzewanie czy kupić żywność? Na szczęście dane sprzed pandemii pokazywały, że takich osób było coraz mniej, że kolejne duże grupy społeczne awansowały do klasy średniej, że ich myśli nie zaprzątało już wyłącznie to, by dotrwać do pierwszego, ale na co wydać zaoszczędzone pieniądze: na wakacyjny wyjazd, lepszy samochód, dodatkowe zajęcia dla dzieci itp. Specjaliści od zarządzania – ci, którzy uczą, że każdy może zgromadzić jakiś majątek – przekonują, że każdy jest w stanie coś oszczędzić. Zarówno ten zarabiający doskonale, jak i ten, któremu ledwie starcza na przeżycie. Przekonują, że to kwestia dobrego planowania, poznania struktury swoich wydatków, poszukiwanie miejsc, w których można oszczędzić lub bardziej racjonalnie wydawać. Nie, nie chcę czytelników namawiać do tego, by naraz zaczęli oszczędzać.
Chodzi mi o coś z innego porządku. Może dla tych, którzy zarabiają ciut lepiej, to okazja właśnie do zastanowienia się, czy mądrze dysponują swoimi dobrami? Może, robiąc zakupy, zatrzymać się i  zastanowić, czy rzeczywiście potrzebuję wszystkiego, co wrzuciłem przed chwilą do wypchanego po brzegi wózka w supermarkecie. I wiem, że zawsze znajdą się wymówki. Ja na przykład często powtarzam sobie, robiąc zakupy dla naszej siedmioosobowej rodziny, że dzieciom trzeba kupować dobry gatunek jedzenia, bo od tego zależy ich zdrowie. Ale czy to nie kwestia takiego poczucia prestiżu, że kupujemy coś droższego, by poczuć się lepszym, by polepszyć własną samoocenę? Wtedy każda wymówka jest dobra.
A gdy szaleńczo rosną wszystkie ceny, może to właśnie świetna okazja do zmiany stylu życia. Może częściej wybrać rower zamiast samochodu. Może zamiast kupować bilet na autobus, wyjść wcześniej i zrobić sobie spacer? Drożeje mięso, ale już przychodzi sezon na pomidory, może warto się trochę wysilić i próbować gotować coś zdrowego z tego, co akurat jest w danym okresie tańsze. Może warto pozmieniać swoje zwyczaje, które wydają się nam nienaruszalne?
Zdaję sobie sprawę, że dla większości z nas inflacja jest dramatem. Ale może to też sygnał, by się trochę oderwać od materialistycznego i konsumpcyjnego sposobu życia, do którego przyzwyczaja nas ten świat.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki