Podejście papieża Franciszka do wojny w Ukrainie budzi nieustannie wiele emocji. Część komentatorów prześwietla każde słowo głowy Kościoła i oburza się przyjętym przez niego stanowiskiem. Przyznam sam, pisałem zresztą na tych łamach, że nie zawsze jestem w stanie zrozumieć, o co Franciszkowi naprawdę chodzi. Bo gdy słyszymy, że sekretarz stanu kard. Pietro Parolin twierdzi, że choć Ukraina ma prawo się bronić, to jednak dostarczanie jej broni może prowadzić do eskalacji konfliktu, zastanawiamy się, jak w takim razie Ukraina, kilkakrotnie biedniejsza i mniejsza od Rosji, miałaby bez pomocy z zewnątrz odeprzeć wrogi atak. A przecież nie chodzi tu tylko o granice państw i ich nienaruszalność, ale o ochronę życia i godności obywateli ukraińskich, w sytuacji, gdy wiemy, co spotyka cywilów na terenach okupowanych. Tak, tutaj widzę pewną trudność w zrozumieniu polityki watykańskiej.
Ale równocześnie jest pewien obszar, w którym coraz lepiej rozumiem papieskie przesłanie. Otóż nagle w debatach publicystycznych całkowicie wygrało myślenie w kategoriach militarystycznych. Oto ta część publicznej debaty, która opowiadała się za kultywowaniem tradycji kolejnych pokoleń żołnierzy, zrywów, rewolucji i oporu, zdaje się mówić – to od początku my mieliśmy rację. Jedynym argumentem zrozumiałym w relacjach między narodami jest siła. Musimy mieć wielką armię, wszyscy muszą się nas bać i tylko wtedy będziemy przez innych szanowani.
Niektórzy politycy stwierdzili też, że czas pokoju się skończył, że trzeba już nie tylko zbroić państwo i armię, ale uzbroić społeczeństwo, ułatwić dostęp do broni, prowadzić ludzi na strzelnice, by każdy w razie potrzeby mógł zostać obrońcą ojczyzny.
Pytanie tylko, czy rzeczywiście chcemy żyć w takim świecie? To, że Rosja putinowska jest dla Polski zagrożeniem, wiemy dobrze. Prezydent Rosji okazał się nieobliczalny, zdolny do wszystkiego, przy okazji gotów ponieść każdy koszt (bo koszty ponosi naród rosyjski, a nie on sam), by osiągnąć swe chore cele podboju świata. Ale jeśli przejdziemy w swym myśleniu na tryb wojenny, to Putin wygra – wygra jego sposób myślenia i rozwiązywania problemów siłą. Nic nie wskazuje na to, byśmy mieli zacząć wojować z Czechami, Słowacją, Niemcami czy Litwą, które są naszymi sąsiadami, a z częścią tych krajów ostatnio nie potrafiliśmy się dogadać. Czy na pewno dlatego, że byliśmy słabi militarnie i nie budziliśmy wystarczającego szacunku?
Takie militarystyczne podejście do wszystkich dziedzin życia jest trochę samospełniającą się przepowiednią. Ktoś, kto wierzy wyłącznie w prawo dżungli, cały świat postrzega jako brutalną walkę. Ten, kto dostrzega dobro, piękno i miłość, pojmuje świat w inny sposób. I tu uważam, że papieską postawę warto wziąć za pewną przestrogę. Świat, w którym królować będą mundury, broń, przemoc i wojna, jest światem, w którym nie ma miejsca na pomoc słabszemu, cierpiącemu, ubogiemu. I powtórzę raz jeszcze, nie chodzi o to, że uważam, że Polska powinna się jednostronnie rozbroić w obliczu wrogich planów Putina, ale powinniśmy znać umiar w wojennej gorączce.