Konkretny tekst wyzwolił we mnie potrzebę wypowiedzi na konkretny temat. Znów wracają jako temat ukraińscy uchodźcy, ale w innym kontekście. Koniec państwa jednonarodowego. Uchodźcy jako zaczyn nowej Rzeczpospolitej – to tytuł tekstu Jerzego Marka Nowakowskiego, byłego ambasadora na Łotwie i w Armenii. Pojawił się on na portalu Nowa Konfederacja, będącym równocześnie głosem think tanku o tej nazwie.
– Przybycie uchodźców to szansa, by powrócić do mocnej wspólnoty Międzymorza. Jednak projekt asymilacyjny musimy zastąpić integracyjnym. Nie ma już miejsca na hasło „Polska dla Polaków” – ogłasza dawny dyplomata, dziś komentator. W tym tekście jest wiele ciekawych propozycji. Ale już sama główna myśl budzi moje wątpliwości.
Nowakowski snuje wizję przemiany Polski w państwo dwóch narodów. Ma ono w swojej nowej wersji dbać o rozwój ukraińskiego szkolnictwa, mają też powstawać kina, a nawet teatry prezentujące repertuar w tym języku. Autor artykułu wyraża przekonanie, że znaczna część Ukraińców, którzy uciekli przed wojną, zostanie w Polsce. Szczególnie najmłodsze pokolenie.
Były ambasador dziwi się, że już wcześniej Rzeczpospolita nie zadbała o usługi, także edukacyjne i kulturalne dla tego narodu, przecież obecnego u nas od lat. Możliwe, że taka myśl powinna była się pojawić. Teraz pojawił się nowy sygnał, związany chociażby z coraz bardziej masową obecnością dzieci ukraińskich w szkołach. W tym sensie ten tekst sygnalizuje jakieś wyzwanie.
Ale trudno się zgodzić z tezą, że w Polsce istniał jakiś „asymilacyjny” program. Nikt nie chciał zmieniać Ukraińców w Polaków, raczej cały czas zakładano, że oni sami cenią sobie więzy z dawną ojczyzną, nawet jeśli są tu przez wiele lat. Naturalnie dziś pojawia się ze strony narodowców, a czasem zwykłych ludzi obawa, że tak masowa imigracja innego narodu zmieni naturę naszego społeczeństwa. Ale to nie prowadzi do myśli przedwojennej endecji, że Ukraińcy to Polacy, którzy o tym nie wiedzą, więc trzeba ich oświecić. Przywoływanie w tym kontekście starej nacjonalistycznej formułki „Polska dla Polaków” to przesada, i to przesada mało przyzwoita.
Najważniejszym argumentem, który mnie od tego artykułu odpycha, mimo że wskazuje na problemy, które przed nami staną, jest przekonanie, że ta dwunarodowa Rzeczpospolita to coś wymarzonego przez samych naszych gości. Ja nie wykluczam sytuacji, że ich pobyt w Polsce potrwa wiele lat. Ale na razie, póki tego nie jesteśmy pewni, takie dekretowanie ich uszczęśliwiania wydaje mi się mało eleganckie wobec ich rozpaczliwie walczącego państwa.
Może te dzieci staną się częścią jakiegoś nowego organizmu, ale one chcą w ogromnej większości wracać. Ich matki też. Nieskrywana satysfakcja, że o nich zadbamy, może się kojarzyć ze stawianiem krzyżyka na Ukrainie prezydenta Zełenskiego. Nie róbmy tego!
To samo myślę o tych wypowiedziach (choćby prezesa NBP, Adama Glapińskiego) o imigrantach jako szansie na rozwój ekonomiczny Polski. Ja wiem, one często zbijają argumenty tych, którzy szerzą antyukraińską panikę i którzy powtarzają, że ci ludzie uciekający przed bombami zabiorą im miejsca w szkołach, szpitalach czy na rynku pracy. Ale, choć motywy mogą być dobre, unikajmy wrażenia, że szykujemy się do jakiegoś drenowania Ukrainy z jej ludzkich zasobów. Nie czas na to. Może przynajmniej na razie. A może – dałby Bóg – ten czas nie przyjdzie nigdy.