O „obowiązku moralnym” uznania przez Turcję akcji antyarmeńskiej z 1915 r. za ludobójstwo przypomniał patriarcha Kościoła ormiańskokatolickiego Raphaël Bedros XXI Minassian. Hierarcha uczynił to już w dwa dni po tym, jak Mevlut Cavusoglu, turecki minister spraw zagranicznych, zapowiedział 13 grudnia mianowanie specjalnych wysłanników Ankary oraz Erywania, którzy uzgodnią najbardziej bolesne punkty sporne, dzielące rządy Turcji i Armenii, a także blokujące możliwość zawarcia między tymi państwami trwałego układu pokojowego.
Jak dotąd turecki rząd stanowczo reagował na nazywanie eksterminacji Ormian ludobójstwem, zaprzeczając temu terminowi, który jest najcięższym zarzutem, jaki może postawić danemu państwu prawo międzynarodowe. Obecnie oficjalnej reakcji nie było, a przygotowania do mianowania wysłanników nadal trwają – co może przemawiać za ich zaawansowaniem.
Ankara zaprzecza
Przez ostatnie sto lat kolejne rządy w Ankarze zdecydowanie oddalały zarzut zbrodni przeciwko narodowi ormiańskiemu, popełnionej w 1915 r. w toku I wojny światowej. Zagrożone od wschodu rosyjską ofensywą, tureckie władze „ewakuowały” wtedy w głąb kraju wszystkich Ormian, zamieszkujących sąsiadujące z Rosją prowincje imperium osmańskiego. Ta „ewakuacja” okazała się faktycznie wielką rzezią – kogo nie zabito w pogromach, ten ginął z głodu i wyczerpania na pustyni. Spośród prawie dwóch milionów tureckich Ormian eksterminację przeżyła zaledwie jedna trzecia, a i to nie w ojczystych stronach, ale na wygnaniu. Ankara zaprzeczała temu na różne sposoby: a to obniżając liczbę armeńskich ofiar, a to przeciwstawiając jej „swoje własne” ofiary, tj. etnicznych Turków, którzy zginęli lub zmarli z powodu chorób (tych drugich było więcej) podczas działań wojennych. Turcy bezpardonowo zaprzeczali przy tym określeniu „tureckie ludobójstwo”, upierając się, że akcja antyarmeńska nie była niczym więcej niż rutynowym działaniem militarnym na zapleczu zagrożonego frontu.
Gdy w 2006 r. Garegin II, katolikos Apostolskiego Kościoła Armeńskiego, odwiedzając ormiańską wspólnotę w Stambule, wspomniał o ludobójstwie, spowodowało to poważny kryzys dyplomatyczny na linii Ankara-Erywań, choć przecież katolikos nie jest głową Armenii jako państwa. Podobnie było w 2015 r. w relacjach z Watykanem, kiedy to o tureckich działaniach jako „pierwszym ludobójstwie XX wieku” wypowiedział się papież Franciszek.
Między Turcją a Rosją
Raphaël Bedros Minassian jest, można by powiedzieć, osobą szczególnie zainteresowaną pojednaniem ormiańsko-tureckim. Jego przodkowie byli bowiem właśnie jednymi z tych ofiar, o których pamięć upomina się patriarcha. Jego ojciec, osierocony w toku rzezi, przygarnięty został w Castel Gandolfo przez papieża Benedykta XV. Sam hierarcha urodził się natomiast w Bejrucie, gdzie znalazła schronienie większa część ormiańskich niedobitków po 1915 r. W Bejrucie znajduje się też patriarsza siedziba, która do rzezi i wygnania Ormian znajdowała się na terenie dzisiejszej Turcji.
Stygmat wygnania naznacza dzieje Ormian od stuleci. Ich kraj, położony między muzułmańskim Wschodem a chrześcijańskim Zachodem, stale narażony bywał na ekspansję tego pierwszego. Gdy w pierwszych dekadach XIX w. Rosjanie pokonali Persję, na wydartych temu krajowi ziemiach postanowili odbudować Ormianom ich narodową siedzibę, oczywiście w ramach państwa carów. W okolice Erywania migrowały wtedy z Persji oraz Turcji dziesiątki tysięcy ormiańskich osadników. W ten sposób powstał zwarty ormiański obszar etniczny, który dzisiaj stanowi niepodległą Armenię. W tym samym czasie ormiańskie terytoria w Persji i Turcji topniały, by w końcu prawie całkowicie zaniknąć na skutek powtarzających się akcji eksterminacyjnych, z których największą było ludobójstwo 1915 r. Na przykład w dzisiejszej Turcji jedyną enklawą ormiańską jest aglomeracja Stambułu.
Ta specyficzna okoliczność geopolityki spowodowała trwałe uzależnienie Armenii, tej „Erywańskiej”, od Rosji, która przedstawia się Ormianom jako ich jedyna obrończyni. Ormianie kilkakrotnie, chociażby po rewolucji 1917 r., próbowali się od tej zależności uwolnić, jednak na dłuższą metę nigdy im się to nie udawało. Ten stan rzeczy dawał z kolei Turcji pretekst do uznawania wszystkich Ormian za piątą kolumnę Rosji.
Te zaszłości w dużej mierze zastopowały ratyfikację historycznego układu, zawartego przez oba państwa w 2009 r. Potem zaś nastąpiła kolejna odsłona wojny w Górskim Karabachu, którą Turcja po trosze uznaje za swoją własną, z racji tureckiego pochodzenia karabaskich Azerów. Trwały układ Ankary z Erywaniem ma, w intencji obu stron, przekreślić ten fatalny schemat.
Eczmiadzyn i Bejrut
Chrześcijanie ormiańscy mają dwie stolice: w Eczmiadzynie oraz Bejrucie. Ten pierwszy to miasteczko, w tej chwili przedmieście Erywania. Ma tutaj swoją siedzibę katolikos, czyli zwierzchnik wszystkich Ormian, wiernych Kościoła Apostolskiego, zwanego też gregoriańskim. Kościół ten oddzielił się od wspólnoty z Rzymem na skutek nieporozumień doktrynalnych na soborze w Chalcedonie w 451 r. W starszej literaturze zwano go Kościołem monofizyckim, w odróżnieniu od prawosławia, które rozdzieliło się z katolicyzmem 700 lat później. Diaspora Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego rozproszona jest dziś po całym świecie, a największe wspólnoty mieszkają – poza Azją – w Europie, obu Amerykach i Australii.
Z kolei Kościół ormiańskokatolicki narodził się w XVII w. na skutek zabiegów misyjnych Stolicy Apostolskiej. Większość jego wiernych mieszka poza granicami obecnej Armenii.
Nadzieja na pokój
Obecny patriarcha tego Kościoła wybrany został we wrześniu, zaś pod koniec października nastąpiła jego intronizacja w katedrze w Bejrucie. Ocena zbliżającego się układu międzypaństwowego jest więc jedną z jego pierwszych publicznych wypowiedzi.
Wspominając o imperatywie moralnej oceny, jak również nazwania po imieniu ludobójstwa Ormian, Raphaël Bedros Minassian podkreślił swoje zdecydowane poparcie dla dyplomatycznej inicjatywy Ankary oraz Erywania (nie omieszkając jednak zaznaczyć, że „nie znamy z całą pewnością stanowiska drugiej strony”, tj. tureckiej). Przyznał, że rozmowy powinny się toczyć „bez warunków wstępnych”, co należy odnieść do warunku umieszczenia w protokole słowa „ludobójstwo”, jaki Turcja do tej pory konsekwentnie odrzucała.
I takie też jest chyba aktualne stanowisko armeńskiego rządu, którego rzecznik niedawno, z pewną emfazą, oświadczył, iż „obecne stulecie będzie wiekiem pokoju”. Niezależnie od tego, czy sprawdzą się jego słowa, trwały układ o współpracy, zawarty pomiędzy Turcją a Armenią, byłby precedensem, gdyż pokazałby, że w XXI wieku można współpracować wbrew utartym, historycznym stereotypom.