Co to znaczy: powstać z martwych?”. Pytanie, które kończy czytaną w II niedzielę Wielkiego Postu Ewangelię, otwiera nową perspektywę patrzenia na życie i jego ostateczny cel. Apostołowie dyskutują na ten temat po tym, jak na własne oczy ujrzeli przekraczającą granicę ludzkiej wyobraźni przemianę Jezusa. Owszem, byli wcześniej słuchaczami Jego wspaniałych mów, świadkami wielu nadzwyczajnych wydarzeń, niewytłumaczalnych logicznie uzdrowień, i zapewne przeczuwali, że Jezus nie jest tylko synem cieśli z Nazaretu, a Jego misja jest nieskończenie większa niż wyzwolenie Izraela z ziemskich okowów. Jednak to, co zobaczyli Piotr, Jakub i Jan na górze Tabor, było dotknięciem tajemnicy Boskości, niedostępnej oczom zwykłych śmiertelników.
Objawiając najbliższym uczniom swoją Boską tożsamość, Jezus chciał ich umocnić przed dniami próby, ku którym zmierzali, schodząc z góry Przemienienia. W najbliższej perspektywie miały bowiem rozegrać się wydarzenia, które wstrząsną wiarą apostołów. Ich Mistrz doświadczy poniżenia i niesprawiedliwości, będzie odrzucony i skazany na śmierć, dozna nieludzkiego cierpienia, a oni sami nie sprostają najważniejszemu wyzwaniu, jakie postawi przed nimi życie, i niemal wszyscy opuszczą umiłowanego Nauczyciela. W tym kontekście pytanie „Co to znaczy: powstać z martwych?”, które wówczas sobie zadawali i które rok po roku zadaje Kościół w Wielkim Poście, nabiera dramatycznego wymiaru.
Nie można bowiem powstać z martwych, jeśli wcześniej nie doświadczyło się śmierci. Nie zmartwychwstanie nikt, kto wcześniej nie umarł. Nie da się przejść przez życie, unikając krzyża, cierpienia, ran. Nie da się powstać ku nowemu życiu, jeśli nie pozwoliło się umrzeć temu, co od niego oddala: egoizmowi, namiętnościom, kompromisom ze złem. Nie da się pokonać śmierci, jeśli bagatelizuje się grzech, który zabija duszę.
Tym, co daje człowiekowi nadzieję, a nawet pewność osiągnięcia życia, które nieskończenie trwa, jest naśladowanie Pana Jezusa. Tę radosną perspektywę objawia Przemieniony, a ogłasza ją Jego Ojciec słowami: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!”. Słuchajcie Jezusa, czyli: wyruszcie w drogę Jego śladami, dajcie się przemieniać Jego słowom i Jego miłości.
Taki jest też rytm życia w Jezusie. Aby nie poddać się śmierci, zwątpieniu i rozpaczy, potrzebujemy Taborów, na które możemy się wraz z Nim wspiąć, by tam dotknęła nas i umocniła Jego łaska, byśmy z nadzieją wchodzili potem w naszą codzienność, nierzadko naznaczoną krzyżem, samotnością, poczuciem niepewności. Potrzebujemy wspiąć się ponad doczesność, by odkryć blask nowej perspektywy. Tabor jest po to, by nas przemieniać. Nie dokonamy tego wysiłkiem woli, postanowieniami, narzuconymi sobie rygorami. Nie dojdziemy do tej przemiany drogą dobrych uczynków i zdobywania moralnej doskonałości. Tylko miłość przemienia. Tylko przebywanie z Jezusem, który jest Miłością, przemienia i uszczęśliwia.
Kościół jest strażnikiem tej nowej, danej przez Jezusa perspektywy życia przemienionego miłością. Kościołowi Chrystus powierzył dzielenie się tą perspektywą ze światem. Kościół jako pierwszy winien więc odrzucać lęk przed umieraniem i mierzeniem się z grzechem, bo zmartwychwstawanie jest najważniejszym znakiem jego tożsamości. Nie rozbłyśnie w nim blask Ewangelii głoszącej zwycięstwo nad śmiercią, jeśli sam nie pozwoli na to, by umierało w nim to, co grzeszne, niegodziwe i złe. Czyż może głosić nadzieję i radość zmartwychwstania, jeśli unika mierzenia się z tym, co prowadzi do śmierci, nie do życia?