Logo Przewdonik Katolicki

Czy musimy się nienawidzić?

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Pytanie jednak, jak po ponad siedmiu dekadach, które upłynęły od wojny, ułożyć sobie wzajemne relacje. Czy ma je zdominować historia i rachunki krzywd? 

Gdyby przybysz z kosmosu odwiedził nasz kraj i zaczął czytać wyłącznie prawicowe media, a także wypowiedzi znanych prawicowych polityków, komentatorów czy innych osób kształtujących opinię publiczną, musiałby stwierdzić, że Polska znajduje się w stanie wojny z Niemcami lub że przynajmniej relacje między tymi krajami są tak napięte, że wojna lada chwila wybuchnie. 
Wyczytałby, że wszystko, co robią Niemcy, jest dla Polski złe i niebezpieczne, Berlin wykupił polskie media, by prać mózgi Polaków i jeszcze mocniej utrzymywać nad nimi kontrolę. Dowiedziałby się, że II wojna wcale się nie skończyła, podbój i kolonizacja Polski trwa, a czego władze w Berlinie nie są w stanie same narzucić polskiemu rządowi, robią to za pośrednictwem Brukseli. W takim ujęciu cała Unia Europejska jest narzędziem niemieckiej dominacji i właściwie nie wiadomo, dlaczego jeszcze jesteśmy jej członkami, skoro powoduje to wyłącznie ucisk i demoralizację. 
Gdyby jednak ów przybysz przyjrzał się nie słowom, ale liczbom i danym, zobaczyłby inny obraz. Niemcy są dla Polski najważniejszym partnerem handlowym, mnóstwo produktów wytwarzanych w naszym kraju rozchodzi się za zachodnią granicą jak świeże bułeczki, przyczyniając się budowania w Polsce bogactwa. Tysiące polskich obywateli uważają niemiecki styl życia za wymarzony, marzą o niemieckich samochodach, jeżdżą tam dorobić w pracy sezonowej, a relacje między oboma społeczeństwami wyglądają na codzienną sąsiedzką współpracę.
Oczywiście istnieje mnóstwo problemów związanych z historią. II wojna była dla Polski niewyobrażalnym kataklizmem. Niemieckie wojska zrównały nasz kraj i jego stolicę z ziemią i wymordowały bestialsko 6 mln obywateli II RP. W dodatku z powodu sytuacji geopolitycznej po wojnie Polska nie dostała należnych reparacji. Znalazła się w orbicie ZSRR i nie udało się rozliczeń historycznych zamknąć. Niepokojącym zjawiskiem jest dziś rosnący w niemieckim społeczeństwie rewizjonizm, który każe patrzeć na Niemców jak na ofiary nie tylko nazistów, którzy pod wodzą Hitlera przejęli władzę w 1933 r. i doprowadzili kraj do ruiny w 1945, ale w dodatku ofiary prześladowań ze strony aliantów (ofiary cywilne nalotów) oraz krajów Europy Środkowej (tzw. wypędzenia). 
Pytanie jednak, jak po ponad siedmiu dekadach, które upłynęły od wojny, ułożyć sobie wzajemne relacje. Czy ma je zdominować historia i rachunki krzywd? 
A może jest tak, że dziś nastroje antyniemieckie podsycane są celowo przez polityków? Wszak łatwiej się rządzi społeczeństwem, które się boi, a jeśli podsycimy strach przed Niemcami, wyborcy ślepo będą nam wierzyć, gdy my ogłosimy się ich obrońcami. I właśnie z takim zjawiskiem mamy do czynienia. Czy nie odnoszą się do tego słowa papieża Franciszka, który ostrzegał, że niektórzy politycy w celu osiągnięcia swoich korzyści podsycają nienawiść między narodami? Tak pisał o tym w encyklice Fratelli tutti: „Rozpalają się odwieczne konflikty, które uznawano już za przezwyciężone. Odradzają się zamknięte, ostre, gniewne i agresywne nacjonalizmy. W niektórych krajach idea jedności ludu i narodu, przeniknięta przez różne ideologie, tworzy nowe formy egoizmu i zatracenia zmysłu społecznego, zakamuflowane pod maską rzekomej obrony interesów narodowych”.
Czy rzeczywiście troska o nasz interes narodowy musi nas prowadzić do rozpętywania narodowej nienawiści wobec sąsiadów. Czy nic już nie zostało z ducha listu polskich biskupów do niemieckich, który rozpoczął trudny proces polsko-niemieckiego pojednania? 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki