Logo Przewdonik Katolicki

Jerozolima wykuta w kamieniu

Jacek Borkowicz
Boże Narodzenie w miejscowości Lalibela w 2019 r. Każdego roku w uroczystościach, które odbywają się z 6 na 7 stycznia, uczestniczą nie tylko wierni z całego kraju, ale również turyści, fot. East News

Jeden z oryginalniejszych obrzędów Bożego Narodzenia w tym roku prawdopodobnie się nie odbędzie. Nie z powodu pandemii, lecz wojny, która podzieliła bratnich chrześcijan, a o której reszta świata nie pamięta.

Niejeden Europejczyk, zapytany o nazwę stolicy Etiopii, zamilknie zakłopotany, natomiast bez wahania wymieni nazwę tamtejszego miasteczka – Lalibela. Wszystko za przyczyną wykutych w skale średniowiecznych kościołów, do których do niedawna ciągnęły wycieczki białych turystów. Także Polaków, zachęconych chociażby opisem Ryszarda Kapuścińskiego w jego znanym powszechnie Cesarzu.
Kościołów jest jedenaście, a wykuto je w litym kamieniu i to nie poziomo, w skalnej ścianie, jak ma to miejsce w przypadku świątyń tureckiej Kapadocji, lecz prosto w dół względem płaskiej kamiennej powierzchni. W efekcie świątynie Lalibeli nie wznoszą się w górę, jak wszystkie kościoły na całym świecie, lecz stoją na środku „dołu”, pracowicie wydłubanego narzędziami średniowiecznych kopaczy. Pielgrzym, który dochodzi do celu, widzi więc najpierw dach świątyni, a dopiero potem, gdy zejdzie stromymi schodkami, może się znaleźć przed jej wejściem i popatrzeć w górę. 
Jeśli ktoś widział takie cudo na zdjęciu, z pewnością zadaje sobie pytanie: czy to aby nie lipa z tym wykuwaniem? Komu bowiem chciałoby się, po tak efektownej, lecz żmudnej pracy, dodatkowo opróżniać od środka powstałą rzeźbę, by stworzyć z niej prawdziwe miejsce modlitwy? Otóż nie, kościoły Lalibeli są wykute w kamieniu także od wewnątrz.

Odbudowa Świętego Miasta
Lalibela wzięła nazwę od imienia etiopskiego władcy, panującego w latach 1181–1221. W tym czasie Etiopia (zwana też Abisynią), kraj będący w naszych oczach synonimem biedy, była potężnym cesarstwem, Polska zaś – krajem rozbitym, gdzie o tron naczelnego księcia walczyło, z różnym powodzeniem, aż pięciu piastowskich pretendentów: Kazimierz, Leszek, Władysław i dwóch Mieszków.
Cesarz Lalibela nie bez powodu uchodzi za największego władcę w dziejach Etiopii. Panując nawet nie tyle na obrzeżach chrześcijaństwa, ile na jego odległym archipelagu, nie mógł nie przejąć się faktem zdobycia Jerozolimy w 1187 r. przez sułtana Saladyna. Był to przecież największy cios dla krzyżowców, wiążący się nadto z utratą przez nich naczelnej relikwii – cząstki Krzyża Świętego, którą wojska chrześcijan wystawiły przeciw armii muzułmanów. Lalibela postanowił więc odbudować Jerozolimę u siebie. Świątynne monolity, których nie musiała spajać najmocniejsza nawet zaprawa, miały być gwarancją trwałości tej metropolii.
Największy z kościołów nazywa się Biete Medhane Alem, co można przetłumaczyć jako „Dom Zbawiciela Świata”. Skojarzenie słowa „biete” z hebrajskim „beth” (dom) nie jest przypadkowe, języki Amharów i Tigrajczyków, chrześcijańskich ludów mieszkających w tym kraju, należą do gałęzi semickiej, zaś związki Etiopii z Izraelem tradycja oraz historia potwierdzają od czasów króla Salomona. Co więcej, aż do 1632 r. obok chrześcijańskiego cesarstwa funkcjonowało tu nie mniej etiopskie królestwo, w którym rządzili wyznawcy judaizmu.
W kościele Zbawiciela przechowywany jest metalowy krzyż, będący największą świętością Lalibeli oraz jedną z cenniejszych w całej Etiopii. Miał on zastąpić relikwię utraconą przez krzyżowców. W 1997 r. tropikalna burza wygnała do domu jednego ze strażników, drugi zaś zdrzemnął się na chwilę. Gdy się obudził, krzyża w kościele już nie było. Zrobiła się z tego awantura na całą Abisynię. Krzyż, odnaleziony w prywatnych zbiorach belgijskiego kolekcjonera, w 2001 r. wrócił na swoje miejsce.

W jamie i wokół niej
Tuż obok – autor tego tekstu chciał już napisać „wznosi się”, ale ten kościół się przecież zagłębia – Biete Mariam, w której to nazwie, chyba bez większego wysiłku, odgadnąć możemy „Dom Maryi”. To tutaj odbywają się doroczne obrzędy święta Bożego Narodzenia, zwanego w Etiopii „ledet” (narodziny) lub „genna” (skrót od „nadchodzący”, odpowiednik naszej Wigilii). Poprzedza je surowy, 43-dniowy post. W jego trakcie chrześcijanie z całej Etiopii wychodzą z pielgrzymkami w kierunku Lalibeli. Rozśpiewane korowody odzianych w białe suknie pątników zbierają się w miasteczku na cztery do pięciu dni.
Najważniejszym czasem jest tutaj noc z 6 na 7 stycznia, u Abisyńczyków – którzy nie przyjęli gregoriańskiej reformy kalendarza – noc narodzenia Chrystusa. Na kamiennym placu wokół Biete Mariam, wyłożonym dywanami, szeregi odświętnie odzianych księży oraz diakonów w tanecznym rytmie śpiewają starodawne hymny. Śpiewacy stoją czterema rzędami także na krawędzi skalnej jamy. Nie ma tam żadnych barierek, mimo że upadek celebransa z wysokości dziesięciu metrów na kamienną posadzkę z pewnością nie skończyłby się dobrze. Ale religijna ekstaza, jak widać, tłumi lęk wysokości. 
Trzymający płonące świece wierni wypełniają zagłębienie, stoją też tysiącami tuż za plecami śpiewających na górze diakonów. Całość pokrywa rozległy dach, na kształt stadionowego, wzniesiony oczywiście w czasach współczesnych.
Zaraz za zadaszeniem Biete Mariam znajduje się zagłębienie z kościółkiem Golgoty, w którym według tradycji pochowany jest cesarz, założyciel miasta. To miejsce też obowiązkowo powinien odwiedzić każdy z pielgrzymów. Etiopski Kościół włączył Lalibelę w poczet swoich świętych.
Prosty sposób na zlikwidowanie opozycji
Ostatnie Boże Narodzenie, jeśli w ogóle się w Lalibeli odbyło, pozbawione było pielgrzymów. Wspomniani wyżej Amharowie i Tigrajczycy, choć połączeni wspólnym wyznaniem, podzieleni są politycznie, i to od stuleci. Co jakiś czas to jedni, to drudzy panowali nad krajem. W 1974 r. tigrajscy oficerowie obalili tysiącletnią monarchię, skazując na wygnanie ostatniego cesarza Hajle Sellasje, potomka Lalibeli i proklamując „ludową republikę”, zarządzaną według marksistowskich wzorców. Tę tigrajską soldateskę obalił w 2018 r., tym razem w demokratycznych wyborach prezydenckich, Abij Ahmed Ali z ludu Oromo, który to lud dawniej, w charakterze czarnoskórych kozaków, wysługiwał się cesarzom w dziele powiększania państwa.
Tigrajczycy, jak łatwo się domyślić, nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw i w ubiegłym roku przeprowadzili w swojej prowincji (na terenie której leży Lalibela) referendum, w którym miażdżąca większość głosujących opowiedziała się za oddaniem władzy starym elitom. Co zrobił Abij Ahmed Ali? Ogłosił referendum za nieważne – z powodu pandemii. W dodatku zapowiedział, że każdego, kto sprzeciwi się prezydenckim zarządzeniom, będzie traktować jak terrorystę. Tak dzisiaj, w prosty sposób, za pomocą odpowiednio dobranych nazw, likwiduje się polityczną opozycję.
Spowodowało to wojnę domową, w której Amharowie najpierw zdobyli większość prowincji Tigre, by następnie zostać z niej wypartymi. Na początku grudnia udało im się, co prawda, odbić Lalibelę, jednak po niecałych dwóch tygodniach miasto znowu wpadło w ręce tigrajskich partyzantów.
Linie frontu tej wojny, choć płynne i zmienne, przecinają drogi, którymi od stuleci zmierzali do sanktuarium pielgrzymi. Dlatego zapewne na początku stycznia 2022 r. nie zobaczymy, niestety, kolejnej relacji z barwnego widowiska, jakie od wieków odbywało się wokół skalnej jamy Biete Mariam.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki