Kiedy francuski filozof Michel Foucault pisał w latach 60. swoje teorie na temat systemów władzy, świat, jaki znamy, dopiero się tworzył. Po rzeczywistości II wojny światowej, która totalnie przewartościowała myślenie o polityce, władzy i społeczeństwie, dostrzegał on miękkie wprowadzanie sposobów na kontrolę ludzi, która miała być zamachem na wolność jednostek. Również państwowe, publiczne systemy opieki zdrowotnej: z klinikami, szpitalami, przychodniami, powszechnymi programami zdrowotnymi mogły być takim zagrożeniem. Choć z pozoru działają one dla dobra ludzkości, mogą w pewnym ujęciu być narzędziami zniewolenia. W 1963 r. Foucault wydał pracę Narodziny kliniki, w której analizował powstawanie takich systemów. Twierdził, najprościej mówiąc, że więcej władzy ma ten, kto ma więcej wiedzy. W związku z tym także w medycynie grono wtajemniczonych specjalistów decydujących o procesie leczenia ma pewną władzę nad pacjentami. Dodatkowo proces choroby, który przez wieki był ukryty, tajemniczy, można powiedzieć, że wręcz intymny – stał się publiczny. Ludzkie ciało ze wszystkimi swoimi ułomnościami zostało wystawione na widok, co zwiększa możliwości kontroli nad jednostkami. Poziom wiedzy pozwala wskazywać na źródła choroby, dokumentować jej przebieg, wskazywać metody leczenia, a zatem daje narzędzia do powszechnej kontroli nad zdrowiem i chorobą całych grup społecznych. „Grupa, po to, by przetrwać i ochraniać siebie, dokonuje wykluczania, tworzy różne formy opieki, reaguje na strach przed śmiercią, likwiduje nędzę lub łagodzi jej skutki” – pisał Foucault, jednak dobrze wiemy, że działania grup społecznych, szczególnie napędzane tak silnymi bodźcami jak strach przed śmiercią, mogą przynieść różne skutki, także niosąc wykluczenie czy niszczenie jednostek.
Pacjent zostawiony sam sobie
Niejako praktyczny wykład wiedzy Foucaulta (do którego tez autor zresztą nawiązuje) odnajdziemy w najnowszej książce Timothy’ego Snydera Amerykańska choroba. Szpitalne zapiski o wolności. Ciekawe jest tło powstania tej niewielkiej książeczki, nasyconej, wszakże ciekawymi treściami. Otóż autor, znany historyk, badacz także historii Polski (nie jest tajemnicą, że także swobodnie po polsku mówiący), trafił pod koniec 2019 r. z objawami bólu brzucha do kliniki w Niemczech. Stamtąd został szybko wypisany i po powrocie do USA, na Florydę, okazało się, że nastąpiło przerwanie wyrostka robaczkowego, co wywołało poważną infekcję i konieczność operacji. Po niej znów pacjenta szybko zwolniono, a w obliczu komplikacji musiał on wracać przez całe Stany do swojego miejsca zamieszkania. Tam pozostał już w szpitalu na długie miesiące, co dodatkowo nałożyło się z wybuchem pandemii koronawirusa. Esej Snydera nie jest jednak tylko opisem przebiegu jego choroby, choć stan, w jakim się znalazł, jest punktem wyjścia do przemyśleń, a liczne punkty zwrotne pozwoliły przyjrzeć się właśnie publicznym systemom opieki zdrowotnej z wielu stron. Autor swoje przemyślenia zamyka w czterech „lekcjach”, co jest znakiem rozpoznawczym pisarstwa tego znakomitego wykładowcy (patrz O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku). Doświadczenie życia w dwóch kręgach kulturowych (Snyder mieszkał także w Wiedniu, gdzie jest członkiem Instytutu Nauk o Człowieku) pozwala mu porównać kilka systemów ochrony zdrowia. Wychodząc od swojego doświadczenia, zauważa on, że bardzo często w sytuacji kryzysowej pacjent pozostawiony jest sam sobie. Człowiek, który traci kontrolę nad swoim ciałem, pozostając przy tym przy świadomości, doświadcza samotności i wściekłości. Kiedy słabość nie pozwala zakomunikować swoich potrzeb albo po prostu przekazać podstawowych informacji, w człowieku rodzi się frustracja. I tu rodzi się podstawowa teza, która przeprowadzi nas przez lekcje Snydera: nie ma w nas jako społeczeństwie wrażliwości i solidarności z tymi, którzy cierpią, proces leczenia wpisujemy w algorytmy, co sprawia, że zamiast zmniejszać ból, niejednokrotnie go powiększamy.
Pieniądze, pieniądze, pieniądze
Co powyższa teza ma wspólnego z wolnością, która pojawia się w tytule? Jak pisze Snyder: „Być wolnym oznacza stać się sobą oraz iść przez świat zgodnie ze swoimi wartościami i pragnieniami. […] Wolność nie jest możliwa, gdy jesteśmy zbyt chorzy, by wyobrazić sobie szczęście i zbyt słabi, by do niego dążyć. Jest nieosiągalna, gdy brakuje nam wiedzy niezbędnej do dokonywania rzeczywistych wyborów, zwłaszcza dotyczących zdrowia”. Dlatego w pierwszej lekcji autor postuluje, by opiekę zdrowotną traktować jako prawo człowieka. My w Europie, w większości państw przyzwyczajeni jesteśmy do publicznej opieki zdrowotnej – i to również Snyder chwali, zauważając inne podejście do pacjentów. W USA zasadniczo system ochrony zdrowia jest całkowicie prywatny. Nawet na oddziałach ratunkowych pacjenci pozostają zostawieni sami sobie, podczas gdy mając lepsze ubezpieczenie, można przejść szybszą diagnozę i leczenie. Ale także i w naszych społeczeństwach przecież publiczna służba zdrowia jest niewydolna, kogo stać, wybiera więc prywatne pakiety medyczne. Tymczasem, jak pokazuje na konkretnych przykładach Snyder, prowadzi to do wykluczenia całych społeczności i to nie tylko na tle rasowym (choć w USA przede wszystkim), ale także w kwestii tego, gdzie komu przyszło żyć. Bo lekarze koncentrują się tam w dużych ośrodkach miejskich, a na prowincję docierają rzadko (czyż i my nie obserwowaliśmy w Polsce zamykania małych, wiejskich poradni lekarskich?). Władza nastawia się na zysk, dlatego chce optymalizować leczenie, tymczasem tylko traci, bo nie przeprowadza odpowiedniej profilaktyki i wczesnego wykrywania chorób. Istotne jest tu także podejście do pacjenta: gdy lekarz poświęci mu choć kilka minut rozmowy, może lepiej postawić diagnozę, a gdy tylko sugeruje się zautomatyzowanymi procedurami medycznymi, zwiększa ryzyko błędu. Jak przekonuje autor w swojej drugiej lekcji – ten problem rozpoczyna się już od narodzin. USA jest jednym z niewielu krajów na świecie bez płatnego urlopu macierzyńskiego, a ciężarne bywają źle zaopiekowane, co sprawia, że w tym rozwiniętym kraju jest mnóstwo śmierci matek i dzieci w połogu. A przecież wartość naszego człowieczeństwa określa podejście do nowego życia, danie mu odpowiedniego startu i równowagi, które będzie procentować w przyszłości. Niestety, w książce znajdziemy konkretne przykłady na to, że politycy co i rusz deklarujący, że życie jest ogromną wartością, w praktyce podejmują decyzje, które owego życia, szczególnie tych najbardziej bezbronnych, nie wspierają. Bo (o zgrozo!) to się nie opłaca!
Potrzebne rządy specjalistów
W dwóch ostatnich lekcjach Snyder kreśli wstępne propozycje na rozwiązanie tej sytuacji. Przede wszystkim potrzebna nam jest prawda, rzetelne nazywanie rzeczy po imieniu, odnoszenie się do badań, a nie populistycznych haseł. Świetnie analizuje to w kontekście pandemii koronawirusa: „Wirus nie jest człowiekiem, ale daje miarę naszego człowieczeństwa. W tej próbie nie wypadliśmy dobrze. Sto pięćdziesiąt tysięcy Amerykanów nie żyje bez żadnego powodu”. Wystarczyło przytoczenie słów Donalda Trumpa, który zaprzeczał lub bagatelizował pandemię, by znaleźć źródło problemów, zresztą nie był on jedynym politykiem, który dla doraźnych korzyści twierdził, że z pandemią wygrał. By jednak prawda mogła nas wyzwolić z bezdusznych systemów i leczenie skierować na skuteczne a zarazem humanistyczne tory, za medycynę odpowiedzialni powinni być medycy. „Problem polega [..] na tym, że lekarze mają bardzo niewiele do powiedzenia, jeżeli chodzi o instytucje, w których pracują, oraz na tym, że marnują oni rzeczywisty czas i energię na to, by obłaskawić decydentów”. To, że lekarze i pracownicy medyczni chcieliby oddawać się swojej pracy, a wręcz powołaniu, widzimy wciąż, obserwując ich ofiarną walkę w pandemii. Niektórym takie rządy specjalistów wydają się utopią, ale nasze zmęczenie, strach i ból pokazują, że musimy czym prędzej zaufać fachowej wiedzy medycznej i łożyć na nią jak najwięcej środków, byśmy nie doznali zdrowotnej katastrofy.
Zgubione człowieczeństwo
Współcześni filozofowie z punktu widzenia etycznego badają relacje lekarzy i pacjentów, zastanawiają się, jak wielka jest autonomia pacjenta wobec władzy lekarza. Idealnym rozwiązaniem jest zawsze partnerstwo – gdy pacjent ufa wiedzy lekarza, ale też medyk wsłuchuje się w to, co ma do powiedzenia pacjent. Niestety, silnie rozwinięte ruchy podważające autorytet lekarski, ba, całą wiedzę medyczną, dają powody do niepokoju. Chcę w tym miejscu podkreślić, by tez tego artykułu nie obrócono przeciw służbie zdrowia: to, czego jako ludzie – mówią filozofowie – obecnie w służbie zdrowia potrzebujemy, to człowieczeństwa, a na jednym oddechu dodać należy, że jego ochrony opartej na naukowych podstawach i wynikającej z trzeźwego korzystania z rozumu.