Jezus jest mistrzem zestawiania przeciwieństw i demaskowania pozorów. Porównanie uczonych w Piśmie i ubogiej wdowy jest klasycznym przykładem na to, jak różni się ludzkie patrzenie od spojrzenia Bożego – na ludzi, ich serca, czystość intencji i rzeczywistą hierarchię wartości. Nie znaczy to jednak, że naszym zadaniem jest wskazywanie i potępianie osób, które żyją nie po Bożemu, i wyrokowanie, kto jest godny miana prawdziwego ucznia Pana. W każdym z nas jest bowiem coś z uczonych w Piśmie i coś z ubogiej wdowy. Na tym polega nasze nawracanie się, by iść od samouwielbienia tych pierwszych ku pokorze tej drugiej.
Kim są uczeni w Piśmie, o których mówi Pan? Ich życiowym powołaniem było studiowanie świętych ksiąg, a jedyną miłością – słowo Boga. Z czasem jednak sprzeniewierzyli się dziełu, któremu mieli poświęcić bez reszty całe swoje życie. Może zobojętnieli, a może odkrycie, że znajomość Pisma wiąże się z prestiżem społecznym, sprawiło, że zaślepiła ich miłość własna. Oddali się pielęgnowaniu swojego „ja”, próżności i czerpaniu profitów z uprzywilejowanej pozycji. Co więcej, do umocnienia swoich wpływów używają samego Boga. Jego słowo służy uczonym w Piśmie nie do przemiany serca, nie do oddawania chwały Najwyższemu, ale do tego, by im oddawano chwałę. Udawanie pobożności po to, żeby mieć z tego korzyści, jest kłamstwem rzucanym w twarz nie tylko innym ludziom, ale Bogu samemu. Ci, którzy mieli służyć Jego słowu, miłość Pana zamienili na powłóczyste szaty i pierwsze miejsca przy stole. Kiepska i niegodziwa to waluta.
A wdowa? Trzeba najpierw przypomnieć, że w Izraelu kobiety zajmowały w czasach Chrystusa ostatnie miejsca. Niewiele znaczyły, były właściwie pozbawione wszelkich praw. Wdowy, którymi nie miał kto się zaopiekować po śmierci męża, żyły na marginesie społeczeństwa, pozbawione możliwości utrzymania, ignorowane i pogardzane. I na taką kobietę, niewidoczną dla wielkich tego świata, zwrócił uwagę Jezus. Dostrzegł tę „niewidzialną” i ubogą wdowę, wydobył ją z cienia, w którym żyła, i postawił za wzór, bo wrzuciła do świątynnej skarbony wszystko, co miała. Czy chodziło Mu o jej hojne serce? O jej pokorę? Przyzwyczailiśmy się do tego, by właśnie tak na nią patrzeć: na prostą, ale hojną kobietę, która mimo swego ubóstwa potrafi się dzielić. Sednem jej życiowej postawy nie jest jednak hojność – to tylko prosta konsekwencja innej, bardziej fundamentalnej kwestii. Uboga wdowa, oddając wszystko, co ma, nie zatrzymując nic dla siebie, powierzyła całą siebie Panu. To był nie tyle gest hojności, bo przecież w ludzkich rachubach jej grosik nie znaczył nic. To był gest absolutnego oddania i ufności. Czyż ta kobieta wrzuciłaby do skarbony cały swój dobytek, gdyby nie wierzyła, że Bóg się o nią zatroszczy, choć ludzie o niej zapomnieli?
Taka jest lekcja z tej opowieści. Chętnie wielu przyporządkowuje w niej role uczonych w Piśmie współczesnym ludziom Kościoła, zwłaszcza duchownym, a ubogiej wdowy – tym, którzy żyją na jego marginesie czy nawet poza Wspólnotą, ale szczerze poszukującym Pana. Warto jednak zobaczyć w tych postawach dwie skrajności, które istnieją w każdym z nas: od wyrachowania i kalkulacji do całkowitego zawierzenia; od kłamstwa pozorów i blichtru do prawdy o naszej słabości i ubóstwie; od upatrywania źródeł szczęścia i powodzenia w poklasku tłumów do szukania ich w bezinteresowności i zaufaniu Panu; od samouwielbienia i „upodobania w powłóczystych szatach” do pokornego wysławiania Najwyższego w każdej, nawet najnędzniejszej, najbardziej beznadziejnej sytuacji życiowej. Tak też Pan prowadzi dziś swój Kościół, odzierając go z fałszu i pobożności na pokaz, demaskując intencje tych, którzy w nim „objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy”. Czyni to po to, by Wspólnota Jego uczniów stała się jak uboga wdowa – świadoma tego, że nie ma nic, i oddająca się w opiekę Bogu, z bezgraniczną wiarą, że On się o nią zatroszczy.