Dopiero w 1568 r., a więc po Soborze Trydenckim, Pius V nakazał dodać do „Zdrowaś Maryjo” drugą część – „Święta Maryjo” – i włączyć ją do Brewiarza rzymskiego. Sama formuła zrodziła się w XIII w., gdy Europę dziesiątkowała epidemia dżumy. Podczas gdy pierwsza część, którą rozważaliśmy w poprzednich tekstach, to słowa wzięte z Ewangelii wielbiące Boga Wcielonego, druga część jest wołaniem całego Kościoła do Matki Wcielonego Boga, aby wstawiała się za nami. Dlatego przywołanie Maryi jako naszej Matki jest wyrażone w liczbie mnogiej. Odtąd różaniec jest nie tylko kontemplacją, ale, jak trafnie ujął to św. Jan Paweł II, ma „charakter nieustającego, wspólnego błagania, zgodnie z Chrystusowym wezwaniem, by modlić się «zawsze i nie ustawać» (por. Łk 18, 1)”.
Być w Chrystusie
Zapytajmy więc, co to znaczy, że wspólnie zwracamy się do Maryi w różańcu. I o co ją prosimy? Wspólnota w Kościele ma dwa wymiary: widzialny i niewidzialny. Chyba najgłębiej ujmuje tę tajemnicę św. Paweł, który w radosnym okrzyku ogłasza w Liście do Rzymian, że „teraz dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia” (Rz 8, 1). „Być w Chrystusie” to motyw przewodni w pismach św. Pawła. Rzecz jasna, apostołowi nie chodzi o fizyczne zawieranie się jednej osoby w drugiej, lecz o duchowy organizm, który nazywamy Mistycznym Ciałem Chrystusa. Każdy ochrzczony tworzy z innymi braćmi i siostrami w wierze wewnętrzną unię, „rozszerzające się” nieustannie duchowe Ciało Chrystusa Zmartwychwstałego. Święty Augustyn utożsamia to Ciało z Kościołem. W Ewangelii św. Jana Jezus porównuje siebie do krzewu winnego, z którego wyrastają latorośle. A więc bycie w Chrystusie Jezusie to zarówno wewnętrzne powiązanie wszystkich z Nim, ale też źródło, dzięki któremu wydajemy owoce. Dlatego pierwsi chrześcijanie włączenie do wspólnoty Kościoła postrzegali jako zbliżenie się do Boga i uczestnictwo w życiu wiecznym już na ziemi. Potępienie, o którym pisze św. Paweł, to nie tyle jakieś „miejsce” kaźni, ile odłączenie od Boga, od miłości i trwanie w istnieniu, któremu brak ostatecznego spełnienia. Z tego samego powodu pojednanie ze wspólnotą Kościoła równało się pojednaniu z Bogiem. Właśnie ta prawda leży u podstaw pierwotnego i dzisiejszego rozumienia sakramentu pojednania, który nie dokonuje się jedynie „prywatnie”, w sercu wierzącego, lecz za pośrednictwem wspólnoty – Ciała Chrystusa, która przyjmuje grzesznika na powrót do siebie, a więc przybliża znowu do Boga. Jako ochrzczeni pozostajemy w tajemniczej więzi ze sobą, tworzymy Ciało o wymiarach niemalże kosmicznych, nawet jeśli nigdy nie spotkaliśmy większości członków niewidzialnego Ciała.
Nie jesteśmy sami
Ale istnieje też widzialna strona wspólnoty Kościoła, czyli nasi bracia i siostry, z którymi na co dzień idziemy w pielgrzymce wiary. Są to osoby, od których otrzymujemy miłość, ale też dajemy im siebie. To konkretni ludzie z krwi i kości, których spotykamy, budujemy mniejsze wspólnoty rodzinne, parafialne, grupy i ruchy. To także ostatni, mali wykluczeni, potrzebujący, a nawet ci, których nie lubimy. W tym sensie każda modlitwa chrześcijanina zawsze jest modlitwą wspólnotową, nawet jeśli praktykujemy ją prywatnie. Przecież to sam Duch modli się w nas do Ojca. Pięknie ilustruje to liturgia, w której przywołujemy wszystkich wiernych, żyjących, zmarłych, a także całe niebo z zastępami świętych i aniołów.
Kiedy więc w drugiej części „Zdrowaś Maryjo” wołamy (indywidualnie czy podczas nabożeństw) „módl się za nami grzesznymi”, uświadamiamy sobie najpierw, że w pielgrzymce wiary nie idziemy sami. Ktoś zawsze modli się za mnie, a ja modląc się, zawsze oddziałuję na całe Ciało. Modlitwa jednego wiernego wpływa na całość. Nie jesteśmy też wspólnotą doskonałych, lecz ludzi upadających, którzy jednak nie tracą nadziei, bo przecież nie jesteśmy pozbawieni miłości Boga. Co więcej, różaniec kieruje naszą uwagę na tych, którzy potrzebują różnorakiej formy pomocy. Nie istnieje prawdziwa modlitwa chrześcijańska, w tym także różańcowa, która nie prowadziłaby do większej troski o bliźnich. Modlitwa musi wyrazić się w konkretnej miłości do braci i sióstr.
Dojrzewanie do miłości
Zastanówmy się jeszcze, o co modlimy się do Boga przez wstawiennictwo Maryi. Samo wezwanie „módl się za nami” nie precyzuje dokładnie, jaką „treść” Maryja „powinna” przedłożyć Synowi. Należy oczywiście odrzucić nasze ludzkie wyobrażenie o relacji między matką a dzieckiem, w myśl którego, jeśli mama prosi, to syn lub córka mamie nie odmawia. Chociaż geneza „Święta Maryjo” wskazuje na nagłą potrzebę w obliczu zagrożenia życia – szalejąca zaraza, to jednak z czasem nadano temu wezwaniu głębsze znaczenie, rozciągające opiekę Maryi na całe życie wiary. Ona też jest częścią Ciała Chrystusa. Katechizm trydencki podaje cel, jaki przyświeca dodanej później modlitwie do Maryi. Prosimy Matkę, „aby z Jej pomocą móc zawrzeć przyjaźń z Bogiem” i „otrzymać błogosławieństwa, których tak bardzo potrzebujemy w naszym życiu ziemskim i życiu przyszłym”. Niezwykle ujmujące jest postawienie na pierwszym miejscu naszej relacji z Bogiem. Oczywiście, przede wszystkim dotyczy to naszej „działki” w budowaniu przyjaźni z Bogiem – czyli głębsze poznawanie Go, rozmowa, szukanie Go we wszystkim, pamięć o Nim i dawanie świadectwa o Jego obecności w świecie przez miłość. Ta modlitwa Maryi rozciągnięta jest od chwili obecnej aż do godziny naszej śmierci. Koresponduje to z wołaniem całego Kościoła podczas Eucharystii do Boga Ojca. Chociażby w II modlitwie eucharystycznej błagamy przecież tymi słowami: „Spraw, aby Twój Lud wzrastał w miłości”. Dojrzewanie do miłości nie dokonuje się jednorazowo, lecz stopniowo. Jesteśmy bowiem w drodze.
Towarzyszka w śmierci
Jak jednak rozumieć „godzinę naszej śmierci”? Samo słowo „godzina” zdradza związki z „godziną Jezusa”, o której wielokrotnie pisze św. Jan w swojej Ewangelii. To czas próby, ale też przejścia do Ojca w trakcie męki i śmierci. Jeśli jednak postrzegamy naszą wiarę jako drogę i dojrzewanie, którą musiała przejść także Matka Boga, możemy znacznie szerzej popatrzeć na sprawę. W Biblii śmierć ma przynajmniej trzy znaczenia. Pierwsze to śmierć biologiczna, która dla nas chrześcijan jest nie tyle końcem, ile przejściem i nowym początkiem. W pewnym sensie już raz przez nią przeszliśmy, nieświadomie, mocą natury, kiedy wyszliśmy ze znanego, ale małego świata, którym było łono naszej matki. Istnieje też śmierć duchowa, możliwa już za życia biologicznego, która polega na odłączeniu od źródła życia i miłości, jakim jest Bóg. Apokalipsa nazywa ją „drugą śmiercią”, czyli istnieniem niespełnionym po przejściu bramy śmierci fizycznej. W końcu Biblia mówi o śmierci jako koniecznym elemencie życia i wzrostu. Nazywa ją różnymi imionami: obumieraniem ziarna, oczyszczaniem, pozostawianiem swojego „ja”, stawaniem się jak dziecko, wydaniem siebie, przesiewaniem plew od ziarna, ogołacaniem, ubóstwem duchowym. Ta forma śmierci też nie jest przez nas mile widziana, chociaż bez niej nie upodobnimy się do Chrystusa. Można więc powiedzieć, że prosimy Maryję, aby towarzyszyła nam w tych wszystkich rodzajach śmierci. Każde z tych doświadczeń jest dla nas trudne. Zarówno wtedy, gdy przechodzimy pokusy i oczyszczenie, jak i wtedy, gdy nadejdzie ostateczna próba w chwili przejścia na tamten świat, a nawet wtedy, gdy, nie daj Boże, popadniemy w śmierć duchową – odpadniemy od Boga przez grzech. Wszak sam Pan mówi przez proroka: „Czyż tak bardzo miałoby mi zależeć na śmierci występnego – mówi Pan Bóg – a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył? (Ez 18,23)”.
W październikowym cyklu artykułów poświęconych modlitwie różańcowej o. Dariusz Piórkowski, jezuita, podpowiada Czytelnikom, jak sprawić, by różaniec był rzeczywiście modlitwą kontemplacyjną i ewangeliczną.