Logo Przewdonik Katolicki

Polska różnych ekranizacji

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Ale siła tej przemożnej polaryzacji między naiwnością a terapią szokową, która upraszcza i prowadzi donikąd, do nihilizmu, jest uderzająca

Film Wesele 2 Wojciecha Smarzowskiego jest dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. Do swojej zwykłej specjalności autora kolejnych satyr „na Polaków” reżyser dokłada kolejną: wychowawcy poprzez permanentne obrzydzenie. Do polskiej historii, tradycji.
Wartości mają wstydliwie pokrywać grzechy i grzeszki, a tak naprawdę być politurą dla dawnych zbrodni polskiego narodu. Mordowaliście kiedyś Żydów, a dziś nadal jesteście nacjonalistami, homofobami, kibolami, na dokładkę pijecie na umór, łajdaczycie się i kombinujecie – oto najprostszy morał z tego filmu.
Mamy więc na ekranie dużo błota, obrzydliwą rzeczywistość rzeźni, obrzydliwe rytuały weselne przeplatane z okrucieństwem dawnej wsi z 1940 r., gotowej zawsze zabijać. Są, owszem, nieliczne postaci wymykające się tej aurze, ale przeważa czerń, zło. Podobno nasze zło.
Film Wyszyński. Zemsta i przebaczenie nieznanego Tadeusza Syki inaczej pokazuje świat. Też jest krew, mamy nawet masową egzekucję dokonaną przez Niemców. Są wszak czasy wojny, rzecz dzieje się w Puszczy Kampinoskiej podczas Powstania Warszawskiego w roku 1944. Ale leśne plenery kryją dobro, mnóstwo dobra. Odsłaniają nadzieję. Uduchowiona twarz Stefana Wyszyńskiego, wtedy kapelana Armii Krajowej, świetnie zresztą granego przez Ksawerego Szlenkiera, ma nas poprowadzić właśnie ku dobru, ku sensowi.
Film ma kilka sugestywnych scen, i nawet stawia ciekawe pytanie, o możliwość pogodzenia etyki katolickiej z wojną sprawiedliwą, ale miejscami razi: zbytnią deklaratywnością dialogów, patosem. Czegoś mu brakuje. Czegoś, co porwałoby także tych, którzy nie idą na ten film przekonani, nawet nie wiedzą do końca, kim był Stefan Wyszyński, późniejszy prymas Polski i późniejszy błogosławiony.
Wesele 2 potrafi z kolei zmęczyć widza monotonną ekonomią zła. Ja się w każdym razie poczułem w kilku momentach znużony. Ale bez wątpienia jest bardziej urozmaicony, efektowny. Zło nie jest w nim może samo w sobie pociągające, ale wrażenie, żeśmy zajrzeli w jakąś mroczną, oblepiającą nas tajemnicę – już tak.
Można by rzec, że między tymi filmami – między cichym, skromnym dziełem Syki i sławniejszym, narzucającym się ze swoją pedagogiką obrzydzenia obrazem Smarzowskiego – rozciąga się cały paradoks naszego jednostronnego stosunku do historii. Egzaltacja, z dobrymi intencjami u podstaw, ale ze skłonnością do upiększania albo bezdenny wstyd. 
Oczywiście to nieprawda, że nie ma innych opowieści filmowych o polskiej historii. Są, były nawet na tegorocznym festiwalu w Gdyni (gdzie nie było zresztą ani Wesela, ani Wyszyńskiego). Ale siła tej przemożnej polaryzacji między naiwnością a terapią szokową, która upraszcza i prowadzi donikąd, do nihilizmu, jest uderzająca. Oglądałem oba filmy w jednym i tym samym kinie.
Smarzowski funduje tę terapię wstydu wszystkim Polakom. Niezależnie od tego, jak mocną pogardę poczuje oświecony polski widz do siermiężnej, wódczanej, złej polskiej wsi, w oczach Zachodu mordowanie Żydów pójdzie także i na tegoż oświeconego Polaka konto. Film ma bowiem okrutną siłę uogólnienia. Próżno tłumaczyć, że to był tylko jeden region, kilka miejscowości, że kiedy zabijano Żydów w Radziłowie, zresztą za zachętą pokazanych tu Niemców, nie było na miejscu polskich elit. Nie zostanie to wysłuchane. 
Filmu o Wyszyńskim nikt poza Polską nie zauważy, skoro tak słabo widać go u nas. Obsypany hojnym wsparciem Ministerstwa Kultury i państwowych firm pozostanie deklaracją dobrych, ale daremnych chęci.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki