Właściwie trudno cokolwiek zarzucić bogatemu młodzieńcowi, który przyszedł do Jezusa, chcąc dowiedzieć się, co zrobić, by osiągnąć życie wieczne. Był pobożnym i przyzwoitym człowiekiem, który przestrzegał przykazań i żył zgodnie z Bożym prawem. Prawdopodobnie był w jego sercu jakiś duchowy niepokój, pragnienie czegoś więcej niż proste wypełnianie norm. Pytanie, które zadał Nauczycielowi, nie narodziło się w próżni, nie było też efektem zwykłej ciekawości. Ten człowiek szukał głębszego sensu swojego życia.
Propozycja, którą usłyszał od Jezusa, okazała się jednak zbyt radykalna. Przywiązanie do bogactwa okazało się silniejsze. Tu wcale nie musi chodzić o bogactwo materialne, choć i ono zniewala i ogranicza, jeśli człowiek przywiązuje się bardziej do tego, co ma, niż do tego, kim jest w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Naszymi bogactwami, które przeszkadzają w jednoznacznym i zdecydowanym pójściu za Jezusem, mogą okazać się także: wychowanie, tradycja, konwenanse społeczne, stereotypy myślenia, z których trudno się wyzwolić, wyobrażenia, ale także nagromadzone przez lata doświadczenia, upodobania i nawyki, rutyna życia duchowego. To wszystko powoduje, że decyzja o życiu ewangelicznym, wolnym od takich uwarunkowań i skupionym na Jezusie, może okazać się zbyt trudna nie tylko dla tych, którzy spotykają Go po raz pierwszy, ale także dla tych, którzy – przynajmniej w deklaracjach – są Jego uczniami i tworzą Jego Kościół. Można bowiem być w Kościele i wcale nie iść za Jezusem. Można być tak przywiązanym do wypełniania norm i przykazań, że stają się one celem, a nie środkiem i utrudniają żywą relację z Panem.
Bogaty człowiek odszedł zasmucony. Dotarło do niego, że Jezus wzywa go do czegoś, co przekracza jego możliwości, proponuje drogę, która oznacza wyrzeczenie się dotychczasowych, przetartych już i dobrze znanych szlaków. Właściwie przyjęcie propozycji Nauczyciela oznaczałoby życiową rewolucję, na którą ów człowiek nie był jeszcze gotowy. Zrozumiał jednak, że nie wystarczy poprawne życie, nie wystarczy być tzw. porządnym człowiekiem, by spełnić marzenia o życiu wiecznym. Tu trzeba więcej. Owo „więcej” okazało się dla niego czymś nieosiągalnym.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że nie ma nadziei dla bogatego młodzieńca. Jezus patrzy na niego z miłością, a Jego miłość przynosi ocalenie. „U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe”. Prawdziwym problemem bogatego młodzieńca nie jest więc przywiązanie do posiadanych dóbr, ale nieumiejętność zaufania Panu. Człowiek ten został sam ze swoim smutkiem i odszedł – zapewne zbyt pochopnie. Słowa Jezusa bowiem niosą ładunek nadziei. To, co po ludzku wydaje się niemożliwe, otwiera przestrzeń do działania Boga, dla którego możliwe jest wszystko. To, z czego nie potrafimy się wyzwolić o własnych siłach, Pan uwalnia swoją miłością.
Czas smutku, który rodzi się, gdy człowiek zmaga się z własną niemożnością, można więc potraktować na dwa sposoby. Można go wykorzystać jako pretekst do rezygnacji, do odejścia i w efekcie skazać się na powrót do dawnych zależności, przyzwyczajeń i bogactwa, które – jak widzimy – są niewystarczające, by ukoić tęsknotę za piękniejszym, głębszym życiem. Można jednak podjąć wyzwanie Jezusa i pójść za Nim; zaryzykować, powierzając Mu swoje słabości, lęki i zniewolenia po to, by zyskać nieskończenie więcej. Taka jest dynamika każdego kryzysu, osobistego i wspólnotowego. To czas dojrzewania do decyzji, która może wszystko zmienić i poprowadzić ku nowemu życiu. Może też poprowadzić w kierunku przeciwnym, do dawnych, dobrze znanych i wciąż nierozwiązanych problemów, do utkwienia w tym, co stare i ograniczające, a więc w gruncie rzeczy – do powolnej śmierci.
Młodzieniec odszedł zasmucony. Nadzieja polega na tym, że doświadczył Jezusowego spojrzenia, a to początek zmiany. Jeśli jego pragnienia były szczere, jeśli niepokój i tęsknota do „więcej” były autentyczne, to nie pozwolą mu zapomnieć o spotkaniu z Panem. Kiedyś wróci do Niego.