W sąsiedztwie wsi Chorin zachowały się obszerne pozostałości cysterskiego klasztoru. Fakt, że dziś to ruina, pewnie niezbyt dziwi przeciętnego polskiego katolika przekonanego o tym, że to pewien symbol tego, że Kościół – ten tworzony przez wierzących – w kraju naszych zachodnich sąsiadów chyli się dziś ku upadkowi. Rzeczywistość wydaje się jednak nie tak jednoznaczna.
Burzliwe dzieje
Klasztor w Chorin powstał w połowie XIII stulecia. Stanowił on, obok położonego na północy Bad Doberan, kamień milowy niemieckiej odmiany gotyku ceglanego. Jak często było to zwyczajem cystersów, klasztor położony był nad wodą (w tym przypadku było to pobliskie jezioro). Zbyt długo nie pełnił jednak swojej funkcji, bo trzy wieki później w wyniku naporu protestantyzmu uległ likwidacji. W kolejnych wiekach, pełniąc różne funkcje, stopniowo popadał w ruinę. Był czas, że zabudowania służyły jako szpital, a nawet jako stajnie i obory.
Dziś liczące niemalże ponad 700 lat budynki nie pełnią swojej pierwotnej funkcji. Stoją jednak dalej, dając świadectwo kunsztu średniowiecznych architektów i rzemieślników. Jest to w dużej mierze zasługa wybitnego, dobrze znanego także w Wielkopolsce, pruskiego architekta Karla Friedricha Schinkla. To on na początku XIX w., urzeczony pięknem cysterskiej budowli czy pozostałych po niej ruin, podjął się prac renowacyjnych. Przedsięwzięcie zakończyło się pełnym powodzeniem, do czego w dużej mierze przyczyniła się przychylność pruskiej rodziny królewskiej. Odrestaurowany, wtopiony w zieleń klasztor, cieszy dziś oczy zwiedzających. A jest ich coraz więcej.
Wizyta w tym wielkim pocysterskim kompleksie jest dla wielu Niemców spotkaniem z nieznaną rzeczywistością mnichów. I jakkolwiek w poklasztornych murach trudno dziś usłyszeć chorał śpiewany przez zakonników, to jednak można zapoznać się z codziennym życiem dawnych mieszkańców. W jednej z sal pokazywany jest animowany film przybliżający gościom cysterską rzeczywistość. Widz może zobaczyć, jak wyglądał normalny dzień mieszkańca klasztoru i jak w praktyce łączono modlitwę z pracą. I jakkolwiek zauważalna, szczególnie we wschodniej części kraju, sekularyzacja sprawiła, że pozycji Kościoła katolickiego nie można porównać z jego znaczeniem w naszym kraju, to błędne byłoby wyciąganie zbyt pochopnych wniosków.
O ile od wielu już lat mamy w Niemczech do czynienia ze spadkiem powołań, to w znacznie mniejszym stopniu dotyczy to życia zakonnego. Liczbę zakonników szacuje się tam na 3,5 tys. Najliczniejszym zakonem pozostają od lat benedyktyni: 550 zakonników zamieszkuje w 30 klasztorach. Większość z nich zlokalizowana jest w Bawarii, lecz bezsprzecznie najpiękniejszą benedyktyńską świątynią na terenie Niemiec pozostaje opactwo Maria Laach, położone niedaleko Koblencji, w Nadrenii Palatynacie (warto przypomnieć, że w naszym kraju działają dziś jedynie cztery domy zakonne tego zgromadzenia).
Mnisi mają się nieźle
Do opuszczonego przed niemalże 500 laty klasztoru w Chorin cystersi już nigdy nie wrócili. Więcej szczęścia miało położone w Łużycach, a oddalone od polskiej granicy zaledwie kilka kilometrów, dawne cysterskie opactwo w Neuzelle. Swą metryką sięga ono tych samych czasów, co leżący ponad sto kilometrów na północ Chorin. Zakonnicy zamieszkiwali tam jednak znacznie dłużej. Klasztor zlikwidowano dopiero w 1818 r. Trudno się było spodziewać, że kiedyś tu powrócą, tym bardziej że dawne opactwo położone było po wojnie na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Stało się jednak inaczej.
Przed trzema laty, a więc 200 lat po wygnaniu stąd zakonników, do dawnego klasztoru powrócili szarzy mnisi. Reaktywacji życia zakonnego w tym położonym na polsko-niemieckiej granicy opactwie podjęła się piątka mnichów z opactwa Heiligenkreuz w Austrii. Dziś na terenie Niemiec działa kilka cysterskich zakonów, lecz okazały się one zbyt słabe, aby podjąć się tego zadania.
Tak się jakoś złożyło, że żeńska gałąź zgromadzenia okazała się bardziej żywotna. Dziś w Niemczech działa kilka klasztorów tego zgromadzenia (w naszym kraju cysterek nie ma w ogóle). Niemieccy cystersi zdają się jednak utrzymywać pewną pozycję w życiu religijnym naszych zachodnich sąsiadów. Świadczy o tym fakt, iż przeor jednego z klasztorów jest wiceprzewodniczącym konferencji przełożonych niemieckich zgromadzeń zakonnych. Z polskiej perspektywy ciekawostką wydawać się może tu fakt, że jego „szefową” jest… przełożona tamtejszej prowincji franciszkanek. Niewykluczone więc, że kolejne zebranie konferencji przełożonych niemieckich zgromadzeń zakonnych odbędzie się właśnie w reaktywowanym klasztorze w Neuzelle.
Ekumeniczna modlitwa i cicha godzina
Można oczekiwać, że gospodarze pokażą gościom nieodległy Chorin. Niegdysiejszy klasztor przestał co prawda pełnić funkcje, dla których go przed wiekami wzniesiono. Dziś spotkać tu można nie tylko coraz liczniej przybywających turystów, zafascynowanych gotycką architekturą. W dawnych pomieszczeniach klasztornych organizowane są różnego rodzaju wystawy, warsztaty artystyczne czy koncerty muzyki dawnej.
Bezpośrednim nawiązaniem do przeszłości zdają się organizowane co jakiś czas i cieszące się niemałym powodzeniem spacery po terenach klasztornych połączone z medytacją. W ostatnią sobotę każdego miesiąca, w nawiązaniu do cysterskiej jutrzni, odbywa się modlitwa ekumeniczna. W co drugi zaś piątek organizatorzy – znów czerpiąc z zakonnego zwyczaju – zapraszają gości na tzw. cichą godzinę. „W dawnym cysterskim klasztorze – czytamy w popularyzującym tę ideę prospekcie – milczenie było nieodłącznym towarzyszem mnicha. W ciszy sam siebie lepiej słyszysz. Zaprasza Cię ona do postrzegania własnego ciała, rytmu serca i oddechu. Oferuje przestrzeń dla myśli, pytań, próśb i podziękowań”.
W ostatnim okresie, w ślad za zyskującym na popularności pielgrzymowaniu do hiszpańskiego Santiago, organizatorzy odkryli, że także dawny cysterski klasztor w Chorin leżał na Via Imperii między Szczecinem a Berlinem. W prospekcie reklamującym szlak szczególną uwagę poświęcono stolicy Pomorza Zachodniego, informując czytelników, że szczecińska katedra św. Jakuba to dziś druga pod względem wysokości gotycka świątynia w naszym kraju. Można wyrazić przypuszczenie, że średniowieczni pielgrzymi nie bardzo przejmowali się ówczesnymi granicami państw. O ile związki średniowiecznego Szczecina z Koroną nie były zbyt trwałe i ugruntowane, to nazwa Chorin – tak wówczas, jak i dziś – brzmi bardzo słowiańsko.