Logo Przewdonik Katolicki

Na odsiecz Warszawie

Jacek Borkowicz
fot. Radzieccy żołnierze na prawym brzegu Wisły. Odziały NKWD rozbrajały i aresztowały wszystkie grupy zbrojne, jakie udało im się napotkać lub wyśledzić Fot. Laski Diffusion/East News

Gdyby zmierzające na pomoc oddziały Armii Krajowej dotarły w całości do miasta, siły powstańcze zwiększyłyby się o połowę. W intencji dowództwa taka zmiana układu sił miała wpłynąć na losy powstania.

O ile o walkach w samej Warszawie wiemy już dużo, o tyle niewiele lub zgoła nic o wielkiej akcji bojowego wsparcia stolicy ze strony jednostek Armii Krajowej, stacjonujących w różnych rejonach Polski. Zachowane relacje koncentrują się przeważnie na poszczególnych przemarszach lokalnych oddziałów i nie obejmują całości tej operacji – a tylko całościowa perspektywa mogłaby nam dać wiedzę o jej celowości oraz realnym znaczeniu. Co więcej, te oderwane od panoramicznej perspektywy świadectwa, pozostawione z reguły przez wojskowych, nawet jeśli dostarczają nam wiedzy faktograficznej, nie są w stanie odmalować dramatyzmu tamtych dni.

Co „w terenie”?
14 sierpnia gen. Tadeusz Bór-Komorowski wydaje rozkaz skierowany do wszystkich dobrze uzbrojonych jednostek AK, jakie tylko znajdują się poza Warszawą: natychmiastowa koncentracja i marsz na odsiecz stolicy. W tym momencie powstanie trwało od dwóch tygodni. Wiadomo już było, że niemiecki przeciwnik trzyma się twardo i z tymi siłami, jakimi dysponuje w mieście Armia Krajowa, niemożliwe będzie przechylenie szali zwycięstwa na stronę Polaków.
Plan ogólnopolskiej insurekcji, która wyzwala Warszawę, wygląda efektownie; tyle tylko, że był niemożliwy do zrealizowania. Pierścień niemieckiej kontrofensywy ściśle opasał miasto od zachodu, od wschodu zamykała go właśnie Armia Czerwona. I jedni, i drudzy okupanci zdecydowani byli użyć wszelkich sił, aby nie dopuścić do zasilenia powstańców jakimikolwiek posiłkami z zewnątrz.
Dlaczego zatem „Bór” w ogóle wydał taki rozkaz? Można przypuszczać, że z braku wystarczającej wiedzy o sytuacji „w terenie”. Walcząca Warszawa odcięta była od większości informacji z kraju, które przed 1 sierpnia docierały do miasta za pośrednictwem konspiracyjnych kurierów. Sytuację pogarszał fakt, że na wschodnich peryferiach stolicy okrzepł właśnie jeden z ważniejszych frontów II  wojny światowej – a była to jeszcze jedna poważna blokada informacji. Na koniec wspomnieć trzeba o dezinformacji, rozsiewanej wówczas przez Sowietów, którzy właśnie w połowie sierpnia, posłużywszy się działaczami PKWN, puścili w świat kolejną plotkę o rzekomym wsparciu Moskwy dla idei powszechnego polskiego powstania.
Inaczej to musiało wyglądać z punktu widzenia samego „terenu”, a szczególnie w miejscach sąsiadujących z Warszawą, gdzie słychać było wybuchy i odgłosy wystrzałów, nocami zaś nad niebem świeciła łuna palącego się miasta. I jak tu nie pomóc krwawiącej stolicy, szczególnie gdy wzywa do tego dowódca konspiracyjnej armii? Dowódcy AK na  prowincji, dysponując perspektywą lokalną, nie mieli obowiązku wyważania bilansu całości.

Niedokonana „Zemsta”
Pierwotny plan zakładał wybuch powstania także w Krakowie, historycznej stolicy Polski oraz stolicy Generalnego Gubernatorstwa. Jednak energiczna i skuteczna akcja aresztowań, przeprowadzona 
6 sierpnia przez szefa krakowskiej policji Waltera Bierkampa, praktycznie sparaliżowała tamtejsze konspiracyjne ośrodki decyzyjne. Kraków nie stanął więc z bronią w ręku, by odciążyć Warszawę. Zmobilizowano natomiast Korpus Kielecki AK, któremu dowódca, płk Jan „Mieczysław” Zientarski nakazał koncentrację w lasach koło Przysuchy. W ramach operacji „Zemsta” w świętokrzyskiej głuszy zgromadziło się tam 5 tys. żołnierzy AK. Niestety, zaledwie połowa z nich dysponowała wystarczającym uzbrojeniem. Mimo to dowódca zarządził marsz na północ, ku Warszawie. 21 sierpnia pod Antoniowem Korpus starł się z próbującą go zatrzymać niemiecką jednostką pancerną. Mimo ciężkich strat partyzanci wymknęli się z kotła i kontynuowali swój marsz. Dwa dni później, na wysokości Nowego Miasta, dotarli do rzeki Pilicy. Dalej rozciągały się bezleśne, równe przestrzenie, na których dalsza partyzancka ofensywa nie miałaby szans. „Mieczysław” zdecydował się zaprzestać marszu i rozpuścił Korpus.
Kolejną próbą pomocy Warszawie był wymarsz z Jury Krakowsko-Częstochowskiej batalionu „Skała”, który 11 września uległ niemieckiej przewadze w bitwie pod Złotym Potokiem.

Pod zaborem sowieckim
Inaczej wyglądała sytuacja na prawym brzegu Wisły, zdobytym już przez wojska sowieckie. Tam żołnierze AK nie bili się z faktycznym okupantem, który formalnie był przecież sojusznikiem angloamerykańskich sojuszników Polski. Za to oddziały NKWD skwapliwie rozbrajały i aresztowały wszystkie grupy zbrojne, jakie udało im się napotkać lub wyśledzić. Szczególnie polowano na tych, którzy szli na pomoc Warszawie.
W tej sytuacji gen. Ludwik „Halka” Bittner powstrzymał koncentrację i marsz podlegającej sobie 9 Dywizji Piechoty AK. Była to silna, bo licząca 3 tys. żołnierzy jednostka bojowa, wydaje się też, że lepiej uzbrojona niż Korpus Kielecki. Odtąd podlascy akowcy musieli na własną rękę chronić się przed tropiącymi ich siłami „bezpieczeństwa”.
Kilku pomniejszym oddziałom, wbrew zaleceniom dowództwa, udało się jednak kontynuować marsz ku Warszawie. Kompanię por. Krzysztofa „Kościeszy” Chodkiewicza Sowieci zatrzymali dopiero w lasach pod Otwockiem.
Osobną epopeją była droga przez Podlasie 30 Poleskiej dywizji Piechoty AK, liczącej półtora tysiąca partyzantów. Żołnierze, pod dowództwem ppłk. Henryka „Wichra” Krajewskiego, wypierani przez Armię Czerwoną i NKWD z okolic Brześcia, przez Puszczę Białowieską wycofali się w okolice Siedlec. Nie mając wyboru, już na początku sierpnia – na długo przed rozkazem „Bora” – postanowili iść na pomoc Warszawie. Liczyli na to, że uda im się dojść do Wisły na wysokości zajętego już przez Rosjan przyczółka magnuszewskiego i stamtąd, od zachodu, dojść do stolicy. „Jak my się tam dostaniemy – tego nie wiemy, ale musimy na gwałt, gdyż tam oczekują każdego, kto spieszy z pomocą. Jest dowódca, on wie, co robi. Ufamy mu bezgranicznie, to prawdziwy żołnierz” – napisał w pamiętniku jeden z akowców. Sierpniowy marsz na zachód 30 Dywizji to prawdziwy majstersztyk unikania sowieckich zasadzek. W końcu jednak i tych żołnierzy zatrzymano, również pod Otwockiem.
Zgrupowanie „San” Witolda Szredzkiego szło na Warszawę od strony Lwowa. Armia Czerwona zatrzymała je za Leżajskiem, tylko nielicznym udało się dotrzeć na Pragę.

Entuzjazm i gorycz
Jedynym większym zgrupowaniem Armii Krajowej, któremu – przynajmniej w części – udało się dotrzeć do stolicy, były oddziały Grupy Kampinos (w sumie 2 tys. partyzantów). Uderzając z Puszczy Kampinoskiej, gdzie były ich bazy, żołnierze zgrupowania przebili się do walczącego Żoliborza, w dniach 20–22 sierpnia biorąc udział w krwawej próbie zdobycia Dworca Gdańskiego, oddzielającego Żoliborz od Śródmieścia. Po zawieszeniu broni 2 października poszli oni do niemieckiej niewoli razem z powstańcami-warszawiakami. Kapelanem Grupy Kampinos był ksiądz o pseudonimie „Radwan III”, późniejszy prymas Polski, Stefan Wyszyński.
Niedokonana ogólnopolska odsiecz dla Warszawy była tragedią wielu tysięcy młodych ludzi, którzy pełni entuzjazmu ruszyli na pomoc walczącej stolicy, a którzy niebawem, bezsilni, zmuszeni byli porzucić lub zakopać broń, a sami ukryć się w leśnych kryjówkach przed niemieckimi żandarmami lub łapaczami NKWD. Z drugiej strony marsz na Warszawę obfitował w epizody radosne, kiedy to ludność mijanych przez oddziały AK miasteczek wiwatowała, widząc – pierwszy raz od pięciu lat – żołnierzy w barwach Wojska Polskiego.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki