Logo Przewdonik Katolicki

Mały Katyń w Puszczy Augustowskiej

Jacek Borkowicz
FOT. ARTUR RESZKO/PAP

W lipcu 1945 r. Sowieci wspomagani przez polską bezpiekę i wojsko zatrzymali 7 tys. osób. 750 z nich uznano za „bandytów” i wywieziono w nieznane miejsce. Nikt z nich nie wrócił do domu, a ich ciał do dziś nie odnaleziono.

Droga z Rygola do Gib to kilkanaście kilometrów prostej jak strzała leśnej przecinki. Latem 1988 r. przemierzałem ją z grupą przyjaciół w poszukiwaniu grobów ludzi zamordowanych w lipcu 1945 r. przez sowieckich okupantów w akcji, która z powodu jej skali nazwana została Małym Katyniem. Były to ostatnie miesiące istnienia PRL, działała cenzura, lecz mimo blokady informacji dotarła do Warszawy wiadomość: mieszkańcy Augustowszczyzny odnaleźli wreszcie tak długo poszukiwane miejsce stracenia ich zaginionych bliskich. Nam, przybyszom, odszukać je – leżące w głębi puszczy – nie było łatwo, jednak w końcu udało się zlokalizować grupę sosen oznaczonych krzyżykami i biało-czerwonymi chorągiewkami. Zapaliliśmy znicze. Później okazało się, że to groby żołnierzy niemieckich, ale nawet przez ów fałszywy trop sprawa poszukiwania miejsca zbrodni na Polakach nabrała nowego impulsu. Mimo to ciał ofiar „Małego Katynia” nie odnaleziono do dzisiaj.
 
Łudzono się, że żyją
Od 10 lipca 1945 r. do końca tegoż miesiąca wojska NKWD i oddziały 50. Armii sowieckiej, wspomagane przez polską bezpiekę i wojsko, dokonały obławy w Puszczy Augustowskiej. Jej celem było wyłapanie stacjonujących tam członków polskiego podziemia.
Puszcza Augustowska to olbrzymi teren leśny, kwadrat o bokach 40 km, w którego obrębie leżą luźno rozrzucone, niewielkie osady. Właściwą puszczę okalają większe wioski. Cały ten rozległy obszar objęli Sowieci ścisłą akcją przeczesywania. Zatrzymano wtedy ponad 7 tys. osób, spośród których około 750 wyselekcjonowano jako „bandytów” i wywieziono ciężarówkami w nieznane dotąd miejsce. Pozostałych wypuszczono, z wyjątkiem kilkuset Litwinów, których „polskie” NKWD przekazało swoim litewskim kolegom po fachu. Puszcza stanowiła wtedy bowiem schronienie nie tylko polskiej partyzantki, ale i uchodźców z sąsiedniej Litwy, podobnie jak Polska brutalnie pacyfikowanej przez siły sowieckich wojsk wewnętrznych.
Spośród owych 750 osób żadna nie wróciła do domu. Byli wśród nich młodzi mężczyźni, zabrani wprost ze swoich gospodarstw, były kobiety, a także 14-letni chłopcy. Przez całe lata ich rodziny łudziły się, że okupant wywiózł ich gdzieś daleko na wschód, i z czasem powrócą oni w ojczyste strony. Tak się jednak nie stało. Gdy po 1956 r. z ZSRR przybywali do Polski zwolnieni z łagrów więźniowie, nie było wśród nich mieszkańców Augustowszczyzny. Ludzie zaczęli tracić nadzieję. W leśnych pustkowiach zabrali się za poszukiwanie grobów swoich bliskich.
 
Prawda ukryta w moskiewskich archiwach
Powstał społeczny komitet upamiętnienia tragedii. W Gibach – już po 1989 r., w wolnej Polsce – postawiono krzyż i odsłonięto tablicę z nazwiskami ofiar. Śledztwo w sprawie obławy wszczął IPN i trwa ono do dziś. Wiadomo już, że wszyscy uprowadzeni zginęli. Wiadomo też, kto personalnie odpowiada za ich stracenie. Nie znamy tylko miejsca pochówku. Wiedza na ten temat z pewnością zawarta jest w aktach sowieckich służb specjalnych. Ale tych Rosja nie chce nam ujawnić.
Ważny wyłom w murze milczenia dokonany został przez Rosjanina Nikitę Pietrowa, działacza Memoriału. W 2011 r. opublikował on odpis dokumentu, odnalezionego w archiwach KGB w 1992 r., w krótkim okresie, gdy obręcz informacyjnej blokady została tam nieco poluzowana. Wynika zeń, że 21 lipca 1945 r. gen. Iwan Gorgonow, wysoki oficer organizacji Smiersz (to skrót od rosyjskiego „śmierć szpiegom”), skazał bez sądu na śmierć 592 aresztowanych w obławie. Do tej liczby zabitych należy dodać około 150 złapanych w dniach późniejszych i zakwalifikowanych jako „bandyci”.
Kolejnym wyłomem było opublikowanie w 2015 r. przez Rosjan kilkudziesięciu dokumentów, mających świadczyć o współpracy Armii Krajowej z Niemcami przeciw postępującym siłom sowieckim. Publikacja miała znaczenie propagandowe, jednak nieznana dotąd dokumentacja wzbudziła zainteresowanie polskich historyków. Jeden z owych dokumentów, powstały w cztery dni po rozpoczęciu obławy, mówi o rzekomych 8 tys. stacjonujących w Puszczy Augustowskiej „bandytów” z AK. Mieli być świetnie uzbrojeni, dysponując np. dziesięcioma czołgami! Według raportu KGB augustowscy akowcy właśnie szykowali się do zdobycia Suwałk i Sejn.
To nieprawda i doskonale wiedzieli o tym sami kagebiści. W puszczy nie przebywało wówczas więcej niż 150–300 partyzantów AK. Ich oddział został rozbity trzeciego dnia obławy, w krwawej walce nad leśnym jeziorem Brożane na północ od Rygola. Były to zresztą resztki sił AK w terenie, już bowiem jesienią 1944 r. kilkuset akowców z Augustowszczyny aresztowano i wywieziono na Sybir. Partyzanci nie mieli też żadnej artylerii, a już szczególnie czołgów.
Dlaczego zatem KGB dopuściło się celowej dezinformacji najwyższych władz sowieckich, wymyślając uzbrojoną po zęby podziemną armię w puszczy? Prawdopodobnie chodziło o wykazanie się przed Stalinem, który przejeżdżał w pobliżu koleją do Berlina, na rozpoczynającą się 17 lipca 1945 konferencję pokojową w Poczdamie.
 
Białoruski trop
Ostatnio mówi się, że droga ku odnalezieniu masowych grobów wieść może za granicę Białorusi. Puszcza Augustowska jest bowiem miejscem, gdzie zbiegają się granice Polski, Białorusi i Litwy. We wszystkich tych trzech krajach przeprowadzono latem 1945 r. akcję „oczyszczającą” – na jednolitym leśnym terytorium, tyle że siłami trzech równoległych, „polskich”, „litewskich” i „białoruskich” formacji KGB.
Polscy historycy wskazują na Kalety, zaszytą w lasach białoruską wieś, skądinąd w 100 procentach zamieszkaną przez miejscowych Polaków. Kalety leżą w środku klina, jakim terytorium Białorusi wbija się pomiędzy obszar Litwy i Polski. To niedaleko, zaledwie 3–4 km od polskiej granicy. Polskie groby mają znajdować się tuż obok granicznego pasa. Niestety, dopóki władze Białorusi nie zgodzą się na badania i ewentualne ekshumacje, niczego pewnego w tej sprawie nie można powiedzieć. A na białoruską zgodę raczej się nie zanosi.
W 1991 r. byłem w Kaletach i po kryjomu, prowadzony przez miejscowego Polaka, podszedłem pod samą polską granicę. Z ukrycia widzieliśmy nawet sowieckiego strażnika na wieżyczce. Polak pokazał mi wtedy kilka miejsc, gdzie mieli być pochowani polscy żołnierze z września 1939 r., zabici w starciach z armią sowiecką. Zapamiętałem gąszcz nieprzebytej zieleni. Gdyby nie wskazujący palec przewodnika, nigdy bym się nie domyślił, że miejsce to kryje groby. Takich miejsc w okolicach Kalet może być jeszcze wiele. Jednym z nich jest być może poszukiwany od dawna masowy grób Polaków straconych w augustowskiej obławie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki