Zamiast wzmocnić ochronę człowieka jeszcze nienarodzonego, Parlament Europejski mianem prawa człowieka określił możliwość jego zabicia. Jednocześnie odrzucając prawo lekarzy do sprzeciwu sumienia, które mogłoby ochronić ich przed uczestnictwem w takim procederze. Rezolucja europarlamentu w oczywisty sposób depcze nie tylko fundamentalne zasady etyczne, ale też myśl założycielską ojców zjednoczonej Europy.
Nie tak miało być
Pamiętam gorące dyskusje przed polską akcesją do Unii Europejskiej. Z Zachodu płynęły uspokajające zapewnienia, że sprawy dotyczące kwestii moralnych i światopoglądowych pozostaną w gestii państw członkowskich, że nikt nikomu niczego nie będzie narzucał. Dziś widać, że to był, niestety, fałsz. Oczywiście, prawo dotyczące rozumienia małżeństwa i rodziny czy ochrony życia, wciąż stanowią parlamenty krajowe. Ale jednocześnie z różnych unijnych struktur płyną od lat – podporządkowane dosyć skrajnej ideologii – głosy, werdykty i rezolucje wprost atakujące normy prawne, jakie w tych dziedzinach obowiązują w części państw członkowskich. I choć nie stanowią normy prawa w ścisłym sensie, w oczywisty sposób wpływają na przebieg debaty publicznej w tych krajach.
Chodzi o zmiękczenie gruntu w celu przyjęcia coraz bardziej konkretnych rozwiązań wszędzie tam, gdzie prawo nie jest wystarczająco liberalne. Inaczej mówiąc, treść takich rezolucji jak ta ostatnia, nazwana rezolucją Maticia (od nazwiska centrolewicowego polityka chorwackiego), ma wpływ na debatę publiczną w poszczególnych krajach. Ich hasła są propagowane przez polityków, podchwytywane przez medialny mainstream, wykorzystywane podczas manifestacji. W ten prosty sposób dokonuje się urabianie opinii publicznej poszczególnych państw po to, by promowane rozwiązania zyskały po jakimś czasie status demokratycznie przyjętych aktów prawnych. Na przykład by aborcja – jak chciałby Matić – uznana została oficjalnie za „podstawową usługę opieki zdrowotnej”.
Znak naszego czasu
Żyjemy w epoce znaków zapytania. Coraz powszechniej stawia się je przy wielu kwestiach, które były uznawane, szanowane, respektowane jako odwieczne i stanowiące normę. Nie, nie tylko religijną bynajmniej, ale ludzką, wywiedzioną ze zdrowego rozsądku i osiągnięć nauki. Raptem okazało się, że takie pojęcia, jak: człowiek, miłość, rodzina, mąż, żona, potomstwo, płeć, śmierć – można definiować na nowo, wedle uznania. Rzecznicy moralnej rewolucji, w imię wyzwolenia z opresji religii, obyczajów, tradycji, pragną dziś pozostawić kluczowe decyzje dotyczące życia człowieka – oraz stosowne definicje – indywidualnemu wyborowi jednostki. Raport Maticia jest kwintesencją naszego czasu, którego godłem jest znak zapytania stawiany przy, wydawałoby się, cywilizacyjnych pewnikach i normach, które – znów: wydawałoby się – zakwestionowane nigdy być nie mogą.
Dlaczego małżeństwo ma być wyłącznie związkiem dwóch odmiennych płci? W imię czego nie można określać tak żyjących ze sobą dwóch kobiet lub dwóch mężczyzn? Dlaczego takie pary nie miałyby adoptować dziecka? A po adopcji, dlaczego nie nazwać ich rodziną? Dlaczego miałoby się ograniczać sposób poczęcia się ich (ich?) dziecka? Odpowiedzi, które na te pytania podpowiada zdrowy rozsądek i nauka (pomijając już nauczanie Kościoła), są dziś zagłuszane, ośmieszane lub też – co szczególnie przewrotne – przedstawiane jako przejaw ideologii (prawicowej oczywiście).
Kościół racjonalny
To trudne czasy dla obrony prawdy o człowieku. Sprzymierzeńcem ideologów typu Maticia jest dziś niewątpliwie popkultura i jej idole. Oto na otwarciu festiwalu w Cannes wybitna aktorka Jodie Foster nagradzana za całokształt twórczości dziękuje... żonie. Zbliżenie na żonę, aplauz, ogólne wzruszenia. Poszło w świat, jest ok, norma. Oczywiście takie obrazy i zachowania nie pozostają bez wpływu na myślenie coraz szerszych kręgów opinii. Świat zdaje się przyjmować, że małżeństwo może składać się z dwóch żon lub z dwóch mężów. A dlaczego nie?
Chyba dopiero w naszych czasach objawiła się otwarta presja w kierunku prawnego „unormowania” takich relacji, pokazania ich jako czegoś naturalnego. W związku z tym małżeństwo kobiety i mężczyzny występuje jako jeden z możliwych wariantów wspólnego życia.
A przecież przeciwko uznaniu za małżeństwo związku dwóch kobiet czy mężczyzn występuje nie tylko „opresyjny” Kościół i, pośrednio, Konstytucja RP. Burzy się po prostu poczucie zdrowego rozsądku. Jest to bowiem oczywista próba wysadzenia w powietrze fundamentalnych prawd dotyczących natury człowieka, a więc zanegowania kluczowych twierdzeń psychologii i antropologii. Ale to się dzieje. Wystarczy spojrzeć, jak małżeństwo definiuje Wikipedia – ta alfa i omega kształtująca myślenie milionów ludzi: „kulturowo uznany związek, co najmniej dwóch osób, najczęściej mężczyzny i kobiety”. Autentyk!
Przy okazji takich jak najnowsza rezolucja europarlamentu widać wyraźnie, że Kościół idzie w sukurs nauce i zdrowemu rozsądkowi, broni racjonalności. Z tym, że być może naukowcy wahają się przed postawieniem spraw jasno i stanowczo. Być może świat nauki „nie musi”: ot, robi swoje i tyle. Różnica między światem nauki a Kościołem polega na tym, że Kościół „musi”. Musi wyraźnie głosić prawdę o człowieku, którego Bóg stworzył „mężczyzną i kobietą”. I który to zamysł znajduje odzwierciedlenie i potwierdzenie zarówno w dociekaniach naukowych, jak i w powszechnym odczuciu ludzi, czujących oczywistość owego dopełniania się – na różnych poziomach – dwóch różnych płci.
Dialog, koalicja, świadectwo
Wracam do wątku aborcji. To także nie jest nowość w ludzkich dziejach. Proceder zabijania człowieka przed jego narodzeniem jest stary jak świat, niestety. Nigdy jednak dotąd tak jak w ostatnich latach, a może miesiącach nawet, nie wybrzmiewa hasło: „aborcja jest prawem człowieka”. Obawiam się, że tak jak coraz skuteczniej współczesne społeczeństwa mniej dziwią się określaniu par jednopłciowych mianem małżeństwa, tak też zaczną oswajać się z hasłem „aborcja prawem człowieka”.
Co w tej sytuacji powinien robić Kościół, w tym Kościół w Polsce? W dalszym ciągu głosić swoją naukę, to oczywiste. Ale chcąc oddziaływać na całość społeczeństwa, oprócz argumentacji religijnej wyzyskiwać do maksimum argumenty naukowe. Nauka naprawdę jest tu sprzymierzeńcem. Wierzę też, może nieco naiwnie, że próba przedstawienia aborcji jako prawa człowieka napotka na opór przynajmniej części mainstreamowej publicystyki. To hasło jest tak nihilistyczne, że musi budzić opór uczciwie myślących ludzi. Owszem, tworzy ono bardzo niebezpieczną pożywkę dla liberalnych radykałów, których i w Polsce nie brakuje, ale mam nadzieję, że długo jeszcze (oby nigdy!) i wbrew Maticiom naszych czasów, nie przeniknie do stanowionego prawa.
Bardzo bym chciał, żeby za sprawą Kościoła kwestia ochrony życia, ale też rozumienia małżeństwa i rodziny stała się tematem ogólnospołecznej debaty. Można byłoby wykorzystać do tego szerokie konsultacje, jakie lokalne Kościoły zobowiązane są przeprowadzić w ramach rozpoczynającego się w październiku synodu biskupów z całego świata. Jak wiadomo tym razem wydarzenie to ma odbyć się, wyjątkowo, w każdej diecezji na świecie, a nie tylko w Rzymie. Wokół zagrożonej w naszych czasach sprawy życia człowieka potrzebna jest szeroka i ponadwyznaniowa koalicja ludzi dobrej woli. Nadzieję budzi zapowiedź przewodniczącego KEP, że przedsynodalne konsultacje obejmą szerokie kręgi wiernych, w tym np. Kongres Katoliczek i Katolików. To ważne, bo dzięki bardzo otwartemu usposobieniu Kongresu uda się Kościołowi dotrzeć do szerokich kręgów społeczeństwa i – pomimo różnic politycznych i religijnych – określić to, co wszystkich łączy. Jestem pewien, że sprawa ochrony życia jest dziś sprawą istotną nie tylko dla zadeklarowanych katolików i nie tylko dla praktykujących, dlatego ufam, że uda się zbudować szeroką i wcale nie tak oczywistą koalicję pro-life.
Swoje nadzieje w tej dziedzinie wiązałbym też z formułą Dziedzińców Dialogu, nieco dziś zarzuconą niestety. Ostatnio metropolita warszawski zapowiedział kontynuowanie spotkań przedstawicieli różnych światopoglądów, lecz otwartych na wspólne szukanie odpowiedzi na palące wyzwania. Takie inicjatywy powinny wejść na stałe do kalendarza wydarzeń w wielu diecezjach.
I wreszcie, niezależnie od różnych inicjatyw Kościoła jako instytucji, ważne jest indywidualne świadectwo: w pracy, wśród znajomych, w rodzinach. W czasach, gdy aborcję umieszcza się wśród praw człowieka, dla każdego z nas nadszedł czas na otwarte, choć spokojne i rzeczowe demaskowanie fałszu tego barbarzyńskiego konceptu.