Logo Przewdonik Katolicki

Z szacunku dla ludzi

Szymon Bojdo
Na zdjęciu: Tomasz Rodak i artyści z Teatru Z Głową w Chmurach. Ich akrobacje będą częścią spektaklu na kolejną rocznicę Czerwca 1956 r. fot. Zdzisław Orłowski

Ludzie nie mogą się zgodzić i mam nadzieję, że nigdy się nie zgodzą na odebranie praw, o które w 1956 roku walczono. Rozmowa z Januszem Stolarskim, reżyserem spektaklu Pierwszy strzał.

Spektakl Pierwszy strzał jest swego rodzaju post scriptum do waszych poprzednich produkcji, jak Stukot czy Trzy Tramwajarki. Tamte odnoszą się bezpośrednio do czerwcowych wydarzeń, teraz przyjrzymy się temu, co działo się po Czerwcu 1956 – procesowi jego uczestników i mowom w ich obronie.
– Jest to rzeczywiście taki sposób spojrzenia na te wydarzenia jakby przez lupę i swego rodzaju „poszerzania ich”, żeby móc się im lepiej przyjrzeć. Nie wiem, czy zrozumieć, bo ja nie jestem pewien, czy Czerwiec 1956 można zrozumieć. Jemu można się tylko przyglądać, z niego można czerpać, można się od niego odbijać, żeby zrozumieć inne wydarzenia w naszej rzeczywistości. Jest tyle narracji, tyle opowieści, że warto teraz przyjrzeć się sytuacjom, które nie dotyczą bezpośrednio Czerwca 1956, ale które są wraz z nim umieszczone, jak lubię to nazywać, na osi czasu.

I co dostrzegłeś teraz na tej osi czasu, w okresie, który wybrałeś?
– Postać mecenasa Hejmowskiego. Uważam, że był on fantastyczną, cudowną osobą, ale nie chciałbym też go gloryfikować i twierdzić, że był nieskazitelny. Pewnie miał też swoje ciemne strony, natomiast to, co zrobił przed wojną dla ratowania ludzi i to, co zrobił po wojnie, jest przeoraniem polskiego myślenia na temat ucinania pewnych spraw, załatwiania ich. To wyrwanie się z dychotomii: komunizm i antykomunizm, zamiast zastanowienia się, co dobrego było w komunizmie i antykomunizmie. Nie ma w ogóle ważenia, przyglądania się, gdzie jest sens albo gdzie jest bezsens, i rozliczenia. Myślę, że sanacja na przykład nie została rozliczona ze swoich błędów i miało to ogromne konsekwencje dla naszej historii. Mecenas Hejmowski jest dla mnie postacią, która wymyka się stereotypom, nierozliczaniu, robieniu ostrych cięć w historii. Gdy mówię o ostrych cięciach, myślę o takich momentach, kiedy ktoś twierdzi, że arbitralnie zamykamy jakiś okres i teraz będzie przed nami nowy, wspaniały ład. Bardzo się tego boję. Z kolei lektura, zgłębianie, analizowanie mów mecenasa Hejmowskiego jest w tym kontekście ożywcze. Do tego wszystkiego są to mowy ujęte w piękny język, dobrze zarejestrowane, mieliśmy wraz ze scenarzystką – Renatą Stolarską, wiele przyjemności z poznawania ich i trudności w wybraniu takich zdań, by nie uronić żadnego sensu, szczególnie w sytuacji spektaklu plenerowego.

Dla ludzi spoza Poznania Czerwiec 1956 jest robotniczym zrywem, sytuacją masową. Ty w swoich spektaklach nadajesz im konkretne twarze. Tym razem jest to między innymi mecenas Stanisław Hejmowski.
– Myślę, że tych wydarzeń nie da się inaczej czytać, zwłaszcza jeśli nie jest się zawodowym historykiem. Wtedy ta duża historia ma sens, kiedy patrzę na nią przez pryzmat konkretnej osoby. Nawet jeśli ta osoba, jak pisał pan Ziemkowski, nieco fantazjuje, to jest w jej słowach zawarty cały jej świat, a w nim zawiera się cząstka Czerwca. To jest coś dostępnego dla nas, bo nie ma już nowych historii o roku 1956, tylko teraz drążenie w poszczególnych osobach, biografiach może nam pozwolić zrozumieć możliwy Czerwiec 1956, dowiedzieć się, co było w tej wielkiej sytuacji, tej rewolucji, w tym, że ci ludzie dali radę wyjść i tak pięknie zaistnieć, czasami tragicznie.

W swojej mowie mecenas Hejmowski też wyciąga ból, bunt i krzyk o godne życie poznańskich robotników na wyższy poziom, pokazuje je w historycznym kontekście.
– To był dużej klasy humanista. On widział w tych robotnikach człowieka i za wszelką cenę starał się odciągnąć od myślenia, że ci ludzie, którzy brali udział w protestach, byli zwykłymi chuliganami i tak dalej. Miałem wrażenie, czytając te mowy, że jest to rodzaj pewnego guślarstwa, miał on w sobie coś z poety, może nawet z aktora, jest w tym coś, co związuje się z Mickiewiczowskimi Dziadami, o zgrozo!

Dlaczego „o zgrozo!”? Przecież tradycja romantyczna pomaga nam w opowiadaniu naszej historii!
– No tak, tylko ja nie chciałbym się poddawać tej romantycznej tradycji. Dobrze, Mickiewicz czytany przyziemnie, ziemsko, jest fantastycznym poetą. Natomiast jeśli doszukuje się w nim czegoś, na co nie mogliśmy mieć wpływu, przypisując mu idee, których nie głosił, to mnie to przeraża. Wracając do Hejmowskiego – ja miałem wrażenie, że on byłby gotów sobie żyły otworzyć, żeby tych robotników obronić. To było dla mnie najważniejsze. Może są tam też takie wątki, dla nas dziś ważne, sędziów będących po jednej czy po drugiej stronie, uznających za prawdziwe bądź nieprawdziwe pewne sprawy. Hejmowski był pośrodku tego.

Nie miał przecież żadnego interesu w tym, by bronić robotników.
– Prawie żadnego, nie wiemy tego w stu procentach. Natomiast w czasach, gdy w Poznaniu rządziła endecja, bronił on Żyda, lekarza, który leczył za darmo bezrobotnych. Przecież jest to fenomenalne! To zdarzało się tak rzadko, że nie można nie wspomnieć tego, jak dla mnie także bohatera 1956 r. Nie wnikając zbyt głęboko w jego los osobisty, ofiara, którą złożył, zagrożenie kariery i to, co wyprawiali z nim później ubecy, są dla mnie dowodem, że mówiąc szlachetnie, dokleił się on w całości do historii Powstania Poznańskiego Czerwca 1956.

Wróćmy do patrzenia na historię jak na oś czasu. Twoje spektakle pokazują, że w historii są pewne nici, które pojawiają się w różnych epokach, od dwudziestolecia, przez rok 1956, aż do dziś.
– Masz rację, próbowaliśmy znaleźć taką oś, na której możemy zauważyć, że cały wiek XX i dopiero co zaczęty XXI niewiele dał nam szans na to, byśmy powiedzieli: wreszcie wszystko uporządkowaliśmy i możemy spokojnie żyć. Ciągle jest jakiś problem: od kolejarzy, którzy wyszli na ulice protestować na początku lat 20., poprzez robotników w 1956 i później, w latach 70., 80., to koło co chwilę zataczało krąg. Skończył się czas pewnego systemu, zaczął się nowy i mamy teraz przygody z Amazonem, historie pań portierek i sprzątaczek zatrudnianych na umowy śmieciowe, pracujących za jakieś beznadziejnie małe pieniądze, miesiącami nieotrzymujących wynagrodzeń, mamy kolejne strajki. Ludzie nie mogą się zgodzić i mam nadzieję, że nigdy się nie zgodzą na odebranie praw, o które walczono  w 1956 roku, czyli: prawa do wolności i prawa do chleba – tego wciąż, mimo że mamy XXI wiek, nie możemy załatwić. Mam nadzieję, że po obejrzeniu tego spektaklu w widzach zrodzi się chęć, by jednak coś z tym zrobić.

To pewna diagnoza: wciąż musimy walczyć o godność i prawa człowieka. A może poznawanie tych postaci daje jakieś wskazówki, jak to robić?
– Właśnie bardzo się boję takich nauczycieli, którzy mówią, co robić i w jaką stronę pójść. Jeżeli ktoś próbuje narzucić mi jakiś rodzaj dekalogu – umieram. Jeśli dekalog, to muszę do niego dojrzeć, muszę go zrozumieć własną duszą, własnym ciałem, własną krwią. Zresztą, ja lubię ograniczenia, wolę myśleć o tym, co jest najprostsze i najbardziej podstawowe – nie myślę perspektywą 10 przykazań, ale jednego: nie morduj. Potem mogę myśleć o innych i czyni to pewną konsekwencję w działaniu. Jak mówi mój ulubiony mnich – trzeba wszystko traktować uważnie, a reszta jest konsekwencją tej uważności.

Nie mogę też nie zwrócić uwagi na formę spektaklu – przecież nie są to rekonstrukcje historyczne, tylko formy metaforyczne. Za jaką metaforą poszedłeś tym razem?
– Tworzymy teatr uliczny, taki, który dzieje się w przestrzeni, choć w tym roku z różnych względów spotykamy się w hali Międzynarodowych Targów Poznańskich. Nie jest to jednak sytuacja jak w tradycyjnym teatrze, że widz siada wygodnie w sali i tylko medytuje, kontempluje to, co widzi na scenie. Tutaj musimy dać kilka obrazów – skojarzeń, tekstów, które naprowadzą go na nasz trop, by chwilę z nami pobył, a potem niech żyje dalej z tym, co wyciągnie z tego doświadczenia. Nie chciałbym za wiele zdradzić, ale ważna będzie metafora koła i my też postaramy się pewnymi sprawami zakręcić. Będzie to więc doświadczenie, które usłyszymy dzięki muzyce Sebastiana Dembskiego, zobaczymy dzięki projekcjom wideo Tomka Jarosza, Tomasz Ryszczyński tworzy niezwykłą scenografię. Wspomnę też tutaj o teatrze Tomasza Rodaka i jego akrobatach. Jest to ważny element, bo jak patrzę na zdjęcia ludzi z 1956 roku, to odnoszę wrażenie, że oni zawsze na coś wskakiwali: na tramwaj, na mur, oczywiście zachowali porządek, była zasada o niedeptaniu trawników, ale ciągle chcieli na coś wskoczyć, tak jakby chcieli dotknąć wolności. Dlatego w każdym z tych spektakli obecna jest jakaś funkcja akrobacji i powietrza. Stroje z niezwykłą czułością i talentem zaprojektowała z kolei Ewa Tetlak. Dlatego liczę, że będzie to dobra godzina spędzona wspólnie na osi czasu historii, która dotknęła tych kilku tragicznych dni Poznańskiego Czerwca 1956.

Janusz Stolarski
Aktor, reżyser, pedagog teatralny. Ukończył PWST im. Solskiego w Krakowie. Od 1994 r. tworzy Stowarzyszenie Teatralne Antrakt, w którym reżyseruje i gra wielokrotnie nagradzane w kraju i za granicą monodramy. Prowadzi warsztaty teatralne w kraju i za granicą, m.in. w Niemczech, Mołdawii, Hiszpanii, Rumunii. Reżyseruje widowiska plenerowe i salowe. Stworzył już dwa spektakle o Czerwcu 1956 w Poznaniu: Stukot/Czerwiec’56 (2016, realizowany na ul. Młyńskiej) i Trzy Tramwajarki (2019, w starej zajezdni tramwajowej przy ul. Gajowej). Pracuje w Teatrze Ósmego Dnia

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki