W Poznaniu jest wiele materialnych śladów, które przypominają o czarnym czerwcowym czwartku sprzed 63 lat. Bardzo długa ulica na Wildzie, dzielnicy, w której rozpoczęły się wydarzenia, nosi nazwę 28 czerwca 1956 – przy niej mieści się również fabryka Hipolit Cegielski Poznań, skąd wyszli poznańscy robotnicy. Nieopodal dworca kolejowego – kolejna ulica, Stanisława Matyi, jednego z przywódców strajkujących. Na słynnych Jeżycach – ulica Romka Strzałkowskiego, jednej z najmłodszych ofiar poznańskiego manifestu. W okolicach mostu św. Rocha nad rzeką Wartą znajdziemy skwer Jana Suwarta, który zasłynął brawurową akcją ciężarówką w dniu wydarzeń, a po nich był przez wiele lat szykanowany przez państwo za udział w nich. Liczne tablice w miejscach, gdzie dochodziło do potyczek i przechodził pochód wołający o sprawiedliwość. I wreszcie, dwa krzyże ustawione w miejscu największego zgromadzenia 1956 r. – obok pomnika Adama Mickiewicza, na placu nazwanym imieniem wieszcza, w tamtych czasach noszącym niechlubne imię Józefa Stalina. To właśnie postawienie tego pomnika w 1981 r. pozwoliło na zebranie relacji świadków, uczestników wolnościowego zrywu. Było to już 25 lat po nich, ale były one wciąż żywe, tak jak pragnienie sprawiedliwości, wobec tuszowania przez władze komunistyczne prawdy.
Już to pobieżne zestawienie pokazuje, że w warstwie materialnej poznaniacy zadbali o pamięć Czerwca. Uczestnicy wydarzeń formowali się w stowarzyszenia, w wolnej Polsce rokrocznie obchodzi się ten pamiętny dzień. Każdego roku uczniowie poznańskich szkół biorą udział w debacie, w której sami wymieniają się argumentami na temat Czerwca ‘56. Również w sferze kultury nie zabrakło utrwalenia czerwcowego strajku: zaczynając od reportaży, które tworzyły w latach 80. dziennikarki Agata Ławniczak i Barbara Miczko-Malcher, poprzez film Filipa Bajona, wielki spektakl taneczny na 60. rocznicę Czerwca w reżyserii Jana Komasy, liczne publikacje książkowe, spektakle teatralne. Całą tę pracę zbiera Muzeum Powstania Poznańskiego – Czerwiec ‘56 mieszczące się w poznańskim Zamku.
Siłą rzeczy jednak i materialne, i kulturalne upamiętnienia mają zawężony charakter. Nie pod względem dociekania prawdy, bo tu praca wymienionych i niewymienionych twórców była rzetelna i dogłębna. Mam na myśli fakt, że wspomnienia musiały skupić się na kilkudziesięciu osobach, tych, które miały siłę, by upomnieć się o pamięć, lub do których zwrócono się, by wysłuchać ich historii. Niebywałą siłą symboliczną Czerwca ‘56 jest jednak fakt, że gdy zawyła syrena zakładów Cegielskiego o 6.00 rano i robotnicy wyszli w drewniakach na ulice Poznania, dołączały do nich kolejne osoby, które czuły to samo. Nie planowały demonstracji, miały plany i swoją codzienność – a jednak widząc tłum, chciały stać się jego częścią. Często to spontaniczne dołączenie do pochodu zaprowadziły je do bohaterstwa. Czasem cichego i zapomnianego, do którego dziś możemy wrócić.
Trzy tramwajarki
Maria Kapturska, Stanisława Sobańska, Helena Przybyłek – zapewne tych nazwisk nie kojarzą państwo z Czerwcem ‘56. Gdy spojrzymy jednak na jedno ze zdjęć tego wydarzenia, bez trudu będzie można dopasować je do tych bohaterek. Trzy młode kobiety w mundurach tramwajarek idą na czele protestujących, trzymając nad głową polską flagę. Były one pracownicami Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, każda z nich wyjeżdżała codziennie na ulice Poznania, w tramwajach, w których były konduktorkami. W dniu czerwcowych wydarzeń miały około 20 lat, a tramwaje, w których pracowały, zatrzymał napierający tłum.
„W owym dniu pracowałam na linii Junikowo-Garbary. Tłum manifestantów zatrzymał tramwaj w Śródmieściu. Pozamykałam wszystkie drzwi i początkowo chciałam iść do domu na Grudzieniec, ale pokusa uczestniczenia w pochodzie demonstrantów, w którym było wielu tramwajarzy, zwyciężyła i… poszłam razem…” – wspominała Halina Przybyłek. Wraz z tłumem dotarły one najpierw pod więzienie na ul. Młyńskiej, a następnie przed siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa, na ulicę Kochanowskiego, z której spodziewano się uwolnić uwięzionych przedstawicieli robotników. Jak relacjonowała Stanisława Sobańska: „Stanęłyśmy potem naprzeciw głównego wejścia do gmachu UB i tam stałyśmy, krzycząc do funkcjonariuszy UB, którzy pojawili się z oknach: «Wypuście więźniów!», a oni odpowiadali: «Idźcie na Młyńską!». I tak sprzeczaliśmy się z nimi”. Oczywiście sprzeczka ta była bardzo nierówna – po chwili w oknie pojawiła się kobieta z karabinem maszynowym, z którego oddała serię do protestujących. W nogi postrzelono Helenę Przybyłek, kula w łydkę zraniła też Sobańską.
Tramwajarki w swoich wspomnieniach oddały atmosferę entuzjazmu, jaka panowała w protestującym tłumie. Ściskają za gardło ich relacje o dzieciach, które chciały dołączyć do dorosłych i równo jak oni byli ranieni przez rozwścieczonych funkcjonariuszy. „Przede mną szedł mały chłopiec, chciał też nieść naszą flagę, ale ja powiedziałam mu: «Ty jesteś za mały»; a on się jeszcze pytał: «Czy ja mogę z panią tu iść?». Dałam mu więc mniejszą flagę na drzewcu i on pobiegł naprzód. Po chwili koleżanka mówi: «Zobacz, tam ten mały chłopiec, co się tak do ciebie rwał, zobacz, tam leży». Podbiegłam do niego i mówię: «Synek, co ci jest, co ci się stało?». A on do mnie: «Tam moja mamusia…» i zwiesił główkę na moje piersi i byłam pewna, że skonał”.
Postrzelone tramwajarki znalazły się natomiast w szpitalu, jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Aresztowania, przesłuchania, tortury. Ślady, które pozostały na trwałe w ich ciele w postaci kalectwa. Helenie w 1959 r. w skutek powikłań po postrzeleniu amputowano nogi, do śmierci w 1993 r. mieszkała we wsi Magdalenów w okolicach Kalisza. Stanisława po wielogodzinnych przesłuchaniach, biciu do krwi, tak opisuje swój stan: „Wtedy, na tej fotografii z tym sztandarem w pochodzie, miałam 73 kg wagi. W czasie choroby spadłam do 35 kg. Nikt nie wierzył, że jeszcze mogę przeżyć”. Maria Kapturska, również bita w trakcie śledztwa, próbowała przed sądem dochodzić swoich praw. Jej sprawę umorzono. Niemniej odcisnął się na psychice strach i poniżenie. Przez wiele lat nikt ich sprawą się nie zajmował, nie przyznano im uprawnień kombatanckich (zrobiono to dopiero po wielu latach, gdy inni uczestnicy już je posiadali), dopiero niedawno na Jeżycach jeden ze skwerów nazwano imieniem Trzech Tramwajarek.
Ich historię wydobył w tym roku aktor i reżyser teatralny Janusz Stolarski, wraz ze Stowarzyszeniem Antrakt. W zajezdni przy ul. Gajowej, gdzie pracowały trzy tramwajarki, wystawili oni spektakl plenerowy oparty na losach Kapturskiej, Sobańskiej i Przybyłek. Nie było to widowisko dokumentalne, choć w stu procentach opierające się na faktach. Historia tramwajarek pozwoliła twórcom w sposób metaforyczny zastanowić się nad istotą bohaterstwa. Dzięki spektakularnym i nowoczesnym środkom, jak akrobacje, prezentacje wideo, a nawet użycie tramwajowych lor, na torach, które mogły pamiętać przecież bohaterki spektaklu, mogliśmy snuć refleksje o tym, co my byśmy zrobili w podobnej sytuacji. Czy gdybyśmy pojawili się w tym samym miejscu i czasie – podjęlibyśmy decyzję by pójść z tłumem? Trzy tramwajarki Stolarskiego to również upomnienie się o pamięć o tych, którzy sami z różnych powodów nie mogli zawalczyć o sprawiedliwość.
Żądamy chleba
Jest jeszcze jedno zdjęcie, a właściwie seria zdjęć, które kojarzą się z Poznańskim Czerwcem. Na wielu z nich pojawiają się osoby niosące transparent z napisem: „Żądamy chleba”. Często podkreśla się ekonomiczne podłoże tych wydarzeń, które miało następnie ewoluować w żądania godności i wolności. Nie da się jednak ukryć, że żądanie chleba, zwrócenie uwagi na codzienny niedostatek i głód jest tak naprawdę zwróceniem uwagi na podstawowe potrzeby człowieka, te, które reżim komunistyczny pogwałcał. Warto podkreślić, że robotnicy postulowali, by ich płace były wyższe i pozwalały na zakup podstawowych produktów. Inną kwestią był również fakt, że w gospodarce niedoboru wciąż różnych towarów brakowało. Dla uczestniczących w tym czasie w Międzynarodowych Targach Poznańskich wystawcach z zagranicy ten postulat musiał zrobić szczególnie wrażenie – z jednej strony na Targach PRL rozwija propagandę sukcesu, a z drugiej na ulicach robotnicy, mający być przecież tego sukcesu filarem, żądają chleba.
To podstawowe hasło porusza do dziś i stało się inspiracją dla wyjątkowej akcji. Zainicjowano ja 28 maja, a więc miesiąc przed kolejną rocznicą Czerwca, a jej nazwa to właśnie słynne hasło z transparentu – „Żądamy chleba”. Jej celem było zebranie do 28 czerwca 10 tys. złotych, które przeznaczone będą na ufundowanie posiłków dla osób bezdomnych – przygotuje je inicjatywa „Zupa na Głównym”, która regularnie dzieli się jedzeniem z potrzebującymi. Do akcji włączyło się ponad 40 lokali gastronomicznych, w których można było wrzucić pieniądze do puszki. Organizatorzy przygotowali też specjalne cegiełki: kartki pocztowe, wlepki i plakaty ze słynnym zdjęciem robotników z transparentem. Zbiórkę uruchomiono też na portalu pomagam.pl. Jak podkreślali organizatorzy, również współcześnie aktualne są dla niektórych ludzi żądania robotników. My sami często karmieni jesteśmy optymistycznymi informacjami o wspaniałych wskaźnikach gospodarczych, a pośród nas bywają osoby ubogie i potrzebujące, które nie zawsze dostrzegamy. To także test dla naszej solidarności – tej którą miedzy sobą czuli zapewne uczestnicy wydarzeń z 28 czerwca 1956 r.
Takie akcje wynoszą upamiętnienie historycznych wydarzeń na wyższy poziom, poza akademie „ku czci”, które też są ważne. One pokazują, że z przeszłością może łączyć nas wspólnota wartości, dzięki którym wolność i godność, o którą walczyli poznańscy robotnicy, stanie się faktem w naszej codzienności.
Korzystałem z książki Aleksandra Ziemkowskiego Poznański Czerwiec 1956. Relacje uczestników. Dziękuję Stowarzyszeniu Antrakt za udostępnienie materiałów.
„Wtedy, na tej fotografii z tym sztandarem w pochodzie, miałam 73 kg wagi. W czasie choroby spadłam do 35 kg. Nikt nie wierzył, że jeszcze mogę przeżyć”
Stanisława Sobańska o tym, jak czuła się po wielogodzinnych przesłuchaniach