Logo Przewdonik Katolicki

Pasterze i owce w tym samym kierunku

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

„Ryba”, jaką jest Kościół, ma tę przedziwną cechę, że od strony głowy również sama się leczy. Tak zawsze było w historii i nie ma powodu sądzić, że tym razem będzie inaczej

Wpiątek 11 czerwca, w krakowskiej bazylice ojców jezuitów, biskupi ponownie zawierzyli naród Sercu Jezusa, ponownie też, w imieniu tegoż narodu, przeprosili Boga za wszystkie „nasze grzechy indywidualne i społeczne”.
W Polsce, która w tej chwili mocno dzierży pałeczkę w światowej sztafecie najszybciej laicyzujących się krajów, takie wydarzenie nie mogło nie zostać potępione. Poważne, wydawałoby się, media oceniają biskupie wystąpienie słowami, na jakie kiedyś zdobywał się jedynie tygodnik „Nie” (patrz chociażby komentarz Jana Hartmana w „Polityce”). Można odnieść wrażenie, że do długiej listy poważnych win naszego episkopatu dopisano kolejny punkt, jakim są właśnie owe przeprosiny.
Było to do przewidzenia, bo sytuację mamy taką, że cokolwiek by nasi biskupi powiedzieli, lub też nie powiedzieli, i tak hejt się na nich wyleje. Można by przejść nad tym do porządku na zasadzie „karawana idzie dalej”, jednak wspomniana sytuacja jest zbyt poważna, by oceniać ją na zasadzie zero-jedynkowej. To znaczy – by przyznawać całkowitą rację albo biskupom, albo też antyklerykalnym zelantom.
Jest faktem, że w relacjach z narodem polskim episkopat przeżywa kryzys zaufania chyba największy od czasu, kiedy to w 1038 r. – jak wspomina stara kronika – „powstawszy ludzie pozabijali biskupów i kapłanów swoich”. W umysłach dużej części Polaków biskupi jawią się jako swego rodzaju okupanci, których im prędzej się pozbędziemy, tym lepiej. Postulatu tego jasno nikt jeszcze nie sformułował, ale wynika on wyraźnie z dominującej w mediach narracji, która nieobca jest nawet ludziom określającym się jako katolicy.
Powiedzmy więc równie wyraźnie: nie ma i nie będzie katolicyzmu bez ustroju episkopalnego. Jest on integralnie i od podstaw wpisany w istotę naszej wspólnoty i jeśli ktoś wyobraża ją sobie jako Kościół bez biskupów, na pewno nie myśli już o Kościele katolickim.
Ryba psuje się od głowy, jak głosi stare przysłowie – i zgodnie z nim polscy biskupi niejedno mają sobie do zarzucenia. Chyba wszyscy się z tym zgodzimy, jeżeli serio potraktujemy słowo „przepraszamy”, jakie kilkakrotnie padło sprzed ołtarza krakowskiej bazyliki. Ale pamiętajmy też, że „ryba”, jaką jest Kościół, ma tę przedziwną cechę, że od strony głowy również sama się leczy. Tak zawsze było w historii i nie ma powodu sądzić, że tym razem będzie inaczej. Może jesienna wizyta ad limina będzie tu pierwszą jaskółką.
Nie oznacza to bynajmniej, by reszta katolickiej wspólnoty miała biernie czekać na to, co powiedzą jej pasterze. Przeciwnie – duch czasu wymaga aktywizacji laikatu, aktywizacji pojętej mądrze i nieutożsamianej z laicyzacją. Rzecz w tym by wszyscy, owce i pasterze, ruszyli w tym samym kierunku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki