Czytania w roku liturgicznym podzielone są na trzy cykle: A, B i C. Gdy przypada rok A, czytana jest Pasja wg św. Mateusza, w roku kolejnym – Marka i w roku C – Łukasza. Pasja św. Jana zarezerwowana jest na Wielki Piątek. W Kościele zachodnim jednak na początku liturgii odbywa się czytanie z Ewangelii o wjeździe Jezusa do Jerozolimy, podczas którego został on uznany za Mesjasza. Kładziono przed osłem, na którym jechał, płaszcze i gałązki palmy – od których wzięła nazwę zwyczajowa nazwa tej niedzieli. Te informacje są może dla nas oczywiste, ale przytaczam je, by zwrócić uwagę na dynamikę, a wręcz pewną teatralność liturgii w tym dniu. W kulturze, od średniowiecza, te stałe elementy liturgii były teatralizowane, używano stałych konwencji, by dokładnie wyjaśnić sensy najdostojniejszego okresu w roku liturgicznym – Wielkiego Tygodnia, który rozpoczynamy właśnie od Niedzieli Palmowej.
Teatralność liturgii
Na przykład do dziś w wielu kościołach procesja rozpoczyna się przed budynkiem świątyni. Przewodniczący jej ksiądz (bywa i dziś, że siedzący na osiołku) staje przed zamkniętymi drzwiami kościoła i puka w nie głośno trzy razy. Dopiero potem wchodzi wraz z wiernymi do środka. Sensów ten gest ma wiele: od cyfry 3, a więc Triduum, którego oczekujemy, aż po otwarcie bram królestwa niebieskiego, które dokonało się dla nas przez ten zbawczy czas. Bywało i tak, że ksiądz podchodził z poświęconą palmą do wyeksponowanego krzyża i uderzając nią w niego trzy razy, mówił: „Witaj Krzyżu – nadziejo nasza”. To napięcie dramatyczne – przejścia od chwały, wywyższenia, uznania, do męki, wzgardy, odrzucenia jest w niedzielę otwierającą Wielki Tydzień bardzo silne. Ma nas w jakiś sposób otrzeźwić, wstrząsnąć, wprowadzić w ciszę nadchodzących dni.
Potem, w miejscu Ewangelii wykonywana była pasja, od łacińskiego passio – cierpienie. Zatem opis męki i śmierci Jezusa – jak wiemy jest to dość długi tekst, nawet w najbardziej lapidarnej Ewangelii Markowej zajmuje on kilka stron. Początkowo wykonywał go samodzielnie diakon lub kapłan. Tradycja średniowiecza, która spopularyzowała formę misterium – religijnych widowisk – doprowadziła do wyjątkowej sytuacji w liturgii – moment Ewangelii, przeznaczony wyłącznie do odczytania przez diakona lub kapłana, został „podzielony na role”. Początkowo wykonywany tylko przez duchownych, z czasem pozwolono na jego wykonywanie świeckim. I tak, wraz z rozwojem chorału gregoriańskiego powstawały pierwsze pasje, tak zwane chorałowe, o których wiemy tylko tyle (bo zapisy neum, a więc ówczesnych nut, w całości się nie zachowały), że tenorem, a więc głosem neutralnym, śpiewał tak zwany narrator, basem lub barytonem (głos spokojny, wyważony) śpiewano partie Jezusa, a głosem wysokim i spiesznym – partie tłumu, oddając ich dynamizm. Co ciekawe, gdy nie było tylu śpiewaków, cała rzecz skupiała się na prezbiterze, który starał się w ten sposób modulować głos. Ponadto wprowadzono rozróżnienie tempa – słowa wypowiadane przez Jezusa śpiewano wolno i spokojnie, a np. tłumu – szybko i głośno.
Nie uciekajmy od pasji
Tak narodziła się forma, która przez wieki inspirowała twórców muzyki. Wielu kompozytorów jako szczyt swej twórczości uznawało właśnie pasję. Zanim przejdziemy do ich wymienienia mała refleksja kulturowo-teologiczna. Teolog dr Sebastian Duda w zeszłym roku, w środku szalejącej pandemii odniósł się do teologii Wielkiej Soboty, a więc pustego grobu i czasu zawieszenia, pomiędzy Męką a Zmartwychwstaniem („Więź”, lato 2020). Całkiem niedawno słuchałem jego rozmowy o kolejnym ciekawym aspekcie naszej duchowości – odchodzenia od przeżywania męki i śmierci Pana Jezusa. Tradycja kontemplowania tej rzeczywistości jest bardzo silna u luteranów – dla nich to Wielki Piątek jest momentem kluczowym w Triduum Paschalnym. Niemniej jednak dla nas, ludzi żyjących w kulcie życia, przyjemności, panicznego strachu przed śmiercią, ten moment Ewangelii, w którym de facto dokonało się nasze zbawienie, bywa niewygodny. Jest tak, jakbyśmy „prześlizgiwali się” przez niego, by móc doznać euforii zmartwychwstania. A jednak, paradoksalnie – nawet w tym czasie ogromnego obciążenia psychicznego, w okresie, kiedy śmierć bliskich nam osób staje się czymś namacalnym – wejście, także poprzez dzieła kultury, w rozważanie męki Pana Jezusa może być czymś kojącym, oczyszczającym. Jak śpiewamy podczas gorzkich żali: „Upał serca swego chłodzę/ gdy w przepaść męki twej wchodzę”.
Bach i Penderecki
Po chorałowych, jednogłosowych kompozycjach pasji od XV wieku znani nam już są z nazwiska twórcy: di Lasso, Guerrero, Byrd, Obrecht, de Rore. Ten zestaw jest o tyle ciekawy, iż pokazuje, że pasja ciekawiła twórców od Italii przez Niderlandy po Wielką Brytanię. Wprowadzili oni pierwsze wykonania wielogłosowe Ewangelii o Męce Pańskiej, nadające się zarówno do zastosowania w czasie liturgii, jak i na przykład podczas misterium, czyli formy teatralnej, którą można było odgrywać poza świątynią. Na wielu placach i rynkach średniowiecznych miast takie widowiska gromadziły tłumy, które mogły pobożniej przeżyć czas Wielkiego Tygodnia. Gdy posłuchamy jednego z takich wykonań, będziemy mieli wrażenie niezwykłej harmonii, muzyki, która w pewnym porządku przeprowadza nas przez kolejne etapy historii zbawczej. Mają one jednak kontrapunkty, załamania – uważam, że podszyte są lękiem. Słucham w tym roku Pasji wg św. Łukasza według Obrechta. Polecam ją także Państwu. Śledząc tekst ewangeliczny, w pozornym spokoju wyczuć można grozę męki.
Rzecz jasna, forma pasji się rozwijała i, jak to w muzyce bywa, do pewnego momentu swoje absolutnie genialne szczytowanie miała w twórczości Jana Sebastiana Bacha. Historycy muzyki potwierdzają, że skomponował on utwory do pasji wszystkich Ewangelii. Do dziś zachowały się dwie: Janowa i Mateuszowa. Mistrz tworzył utwory kantatowo-oratoryjne, to znaczy, że poza oparciem się na tekście Ewangelii, na jej bazie dodane są teksty pieśni i arii, które składają się na formę przypominającą nieco operę. Teksty do nich napisał słynny poeta – Picander, twórca wielu tekstów dla Bacha. Pasja Mateuszowa jest jednym z jego ostatnich dzieł, powstałych w czasie, gdy był kantorem kościoła św. Tomasza w Lipsku. 24 sceny – 12 małych, a więc chorałowych, i 12 dużych arii – są bazą dzieła pełnego dynamizmu, uniesienia, wypływającego z kontemplacji tekstu Ewangelii. Bardzo polecam wykonanie tej, jak i Janowej Męki Pańskiej przez Filharmoników Berlińskich – pod batutą sir Simona Rattle, którzy „odczytali” dla współczesności to barokowe dzieło. Śpiewacy są w nim swego rodzaju performerami, aktorami, wykonują utwory, na przykład leżąc, wiele nomen omen pasji wkładają w wykonanie tej pasji. Bach miał pewien przepis na wprowadzenie nas w klimat Ewangelii: najpierw słyszymy mocną, dynamiczną scenę, by po chwili, w arii, doznać medytacji tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Na koniec wspaniała Pasja wg św. Łukasza, zmarłego przed rokiem Krzysztofa Pendereckiego. Powstała na jubileusz 700-lecia katedry w niemieckim Münster, opiera się na tekście biblijnym oraz wielkopostnych hymnach, pieśniach i trenach. Przeprowadza nas ona przez całą tajemnicę Wielkiego Tygodnia. Rozpoczyna się od wychwalenia Krzyża Świętego, by przez modlitwę w Ogrójcu, drogę krzyżową, doprowadzić nas na Golgotę. Kończy ją hymn Wacława z Szamotuł In Te, Domine, speravi (W Tobie, Panie, pokładam nadzieję), zaczerpnięty z psalmu 30. To dzieło monumentalne, na 48 głosów, chór chłopięcy, trzy chóry mieszane, trzy głosy solowe i wielką orkiestrę symfoniczną. Miało ono swoją rolę w powojennej historii Polski i Niemiec, ale o tym innym razem. Powstała w latach 60. Pasja, jest symbolem mocy wiary także we współczesnym świecie i naszej zachodniej kulturze.