Coraz więcej osób powołuje się na ks. Blachnickiego, jest on w jakimś sensie stawiany za wzór, ale jego myśl nie jest wcale tak dobrze znana, nie mówiąc już o jej pełnym wprowadzeniu w życie – pisze Krzysztof Jankowiak, od wielu lat zaangażowany w ruch oazowy w Polsce. Zachęcam więc do lektury jego tekstu, który nam tę myśl krótko, ale bardzo plastycznie przedstawia. Warto zaraz zajrzeć też do rozmowy z Tomaszem Terlikowskim, autorem najnowszej biografii ks. Franciszka Blachnickiego. Byłoby dobrze, abyśmy tę lekcję z Blachnickiego kontynuowali.
Nie piszę tego z ukrytym przekonaniem, że zrobią to pojedyncze jednostki, ale z nadzieją, że naprawdę wrócimy do propozycji, jaką dla Kościoła wypracował ten niezwykły ksiądz. Jest nam ona dzisiaj potrzebna tak bardzo, że czytanie Blachnickiego powinno się stać lekturą obowiązkową na studiach teologicznych i we wszystkich grupach formacyjnych w Kościele w Polsce. I wcale nie chodzi o to, żeby teraz wszyscy przestawili się na tory myślenia oazowego. Chodzi jedynie, a może aż o to, abyśmy wszyscy lepiej zrozumieli, co znaczy wprowadzać w życie postanowienia Soboru Watykańskiego II, kolejnych papieży, a dzisiaj propozycje papieża Franciszka, w kontekście polskiej tradycji kulturowej. Każde środowisko zachowując swój własny charyzmat czy pewien własny sposób myślenia i działania, powinno zmierzyć się z tym, co znaczy żyć odnową Kościoła powszechnego w polskich warunkach. Synteza Blachnickiego jest bowiem z jednej strony niezwykle tradycyjna, szanująca dobrze rozumianą polskość, ale zarazem niezwykle twórcza, podążająca za Kościołem powszechnym.
Jest jeszcze jedna rzecz, która zdecydowanie wyróżnia ks. Franciszka Blachnickiego. Gdy byłem klerykiem, natrafiłem na książkę Dariusza Cupiała Na drodze ewangelizacji i ekumenii, w której autor opisał jego ekumeniczne kontakty, głównie z protestantami z USA. Pokazał w niej, jak bardzo oaza znalazła inspirację w tym, co niekatolickie, a jednocześnie stała się ruchem komplementarnie scalającym pozytywne osiągnięcia protestantyzmu z odnową katolicyzmu posoborowego. W tym kontekście mówienie o protestantyzacji Kościoła katolickiego jako zjawisku jednoznacznie negatywnym jest nieporozumieniem. Jeśli istnieje, a nawet jest postulowana przez Kościół, wymiana darów duchowych między wyznaniami chrześcijańskimi, to ks. Blachnicki właśnie to robił. Był przekonany, że – jak sam pisał – „protestanci przechowali w swojej tradycji wiele elementów, które myśmy gdzieś zagubili. Dzisiaj jest tak, że my się pewnych rzeczy uczymy nawet od nich”. We wspomnianej książce Dariusz Cupiał podkreśla, że „W konferencjach wygłaszanych przy różnych okazjach do członków Ruchu ks. Blachnicki piętnował między innymi postawę straszenia katolików protestantami i mówienia o innych tradycjach chrześcijańskich w kategoriach konkurencji. Wzywał do tego, aby na chrześcijan z innych Kościołów patrzeć przede wszystkim jako na braci w Chrystusie”. „Między braćmi nie zawsze wszystko musi być w porządku – pisze sam Blachnicki – i nie we wszystkim muszą być zgodni, są różnice zdań, ale liczą się fakty, które są tak ważne, że nie mogą na skutek pewnych różnic przekreślić tego, co nas łączy i co stanowi podstawę naszego braterstwa w Chrystusie”.
Nie dziwię się, że ks. Franciszek Blachnicki budził wiele kontrowersji. Że był przez część księży i biskupów postrzegany jako ktoś dla Kościoła niebezpieczny. Że gdyby nie tacy biskupi jak Karol Wojtyła, nie wiadomo, czy oaza miałaby szansę się w Polsce rozwinąć. Ważne jest jednak także to, że ks. Blachnicki nie tyle stawiał na swoje własne pomysły, ile we wszystkim podążał za współczesnym nauczaniem Kościołem. Zgadzam się więc z Krzysztofem Jakowiakiem, który twierdzi, że w obecnym, bardzo trudnym dla Kościoła czasie nie tyle potrzebujemy nowego Blachnickiego, ile sięgnięcia do jego przemyśleń i zdobycia się na podobną odwagę, aby rzeczywiście pójść za nauczaniem Kościoła. Na nowo odkryć w nauczaniu Soboru Watykańskiego II – jak o nim pisał Karol Wojtyła – odświeżony smak Ewangelii.