Logo Przewdonik Katolicki

Nie tylko Bashobora

Szymon Bojdo
Wierni podczas rekolekcji Jezus na stadionie, które odbyły się w Warszawie na Stadionie Narodowym, 18 lipca 2015 r. W tym miejscu ks. Bashobora prowadził je w 2013 i 2017 r. fot. Marcin Obara/PAP

Ruchy charyzmatyczne potrzebują, nomen omen, charyzmatycznych liderów. Czy potrzebuje ich też Kościół w Polsce? Do pewnego stopnia tak.

Historia odnowy charyzmatycznej w Kościele rzymskokatolickim jest stosunkowo krótka, choć zapewne sami praktykujący tego typu duchowość będą oponować wobec takiego twierdzenia. Kiedy bowiem zakłada się, że w swoim doświadczeniu odnosi się do pierwszych wspólnot chrześcijańskich, ich sposobu funkcjonowania, modlitwy i ewangelizacji, to wydaje się, iż ta perspektywa radykalnie się wydłuża. Nie da się jednak pominąć faktu, że Kościół i jego Tradycja, od pierwszych wieków swojego istnienia zaczęły rozwijać się w zupełnie inny sposób: zarówno na Zachodzie, jak i Wschodzie, zakorzeniając się mocno w kulturze, będąc niemal oczywistym elementem życia społecznego, a z całą pewnością dominującym. Kiedy ten stan rzeczy zaczął się zmieniać i poczęła kruszeć pozycja Kościoła w świecie współczesnym, naturalnym stało się dążenie do jego odnowy w nowych warunkach. 

Zaskakujący początek
Na poziomie instytucji był to Sobór Watykański II. Poza poziomem instytucji jest jednak jeszcze wymiar powszechny Kościoła, o którym często zapominamy, obecność różnych jego wspólnot w każdym zakątku globu. Tam równolegle, w zmieniającym się dynamicznie świecie w XX wieku dochodziło do licznych doświadczeń duchowych dotąd nieznanych bądź odczytywanych tylko historycznie z kart Nowego Testamentu. W Walii, USA, Armenii, Indiach małe wspólnoty czytały Dzieje Apostolskie i zastanawiały się, czy takiego przeżycia wiary nie można by mieć i dziś. Odnowa w Duchu Świętym, by skupić się tylko na katolickim aspekcie tych doświadczeń, swój początek wywodzi z wydarzenia, które miało miejsce w lutym 1967 r. na Uniwersytecie Duquesne w Pittsburgu (USA). Trzydziestoosobowa grupa studentów i profesorów odbywała weekendowe rekolekcje, podczas których rozważane były cztery pierwsze rozdziały Dziejów Apostolskich. Na wieczornych modlitwach uczestnicy doświadczyli „chrztu w Duchu Świętym”. Było to silne, duchowe, ale i emocjonalne doświadczenie obecności Pana Boga, wyrażane przez spontaniczny śpiew, w niezrozumiałym języku, poczucie błogości i misji, by dzielić się tym doświadczeniem z innymi. Z tego typu podobnych doświadczeń na całym świecie uformował się ruch odnowy charyzmatycznej, liczący do dziś na świecie miliony członków, który też, mimo ciemnych lat komunizmu dotarł do Polski, równolegle z kilku źródeł: od ks. Płonki na południu Polski, ks. Mariana Piątkowskiego z Poznania i ks. Bronisława Dembowskiego (późniejszego biskupa i opiekuna tych ruchów), a najbardziej i powszechnie przez działanie ks. Franciszka Blachnickiego i Ruchu Światło-Życie. 

Duchowy rozkwit
Celowo przedstawiam tutaj ten rys historyczny, bo bardzo często rozmowę o odnowie charyzmatycznej w Kościele rozpoczyna się od specyficznych manifestacji obecności Bożej w tych wspólnotach – mówieniu obcymi językami, proroctwa, płaczu bądź śmiechu, odpoczynku w Duchu Świętym, bywa, że i uzdrowień fizycznych bądź duchowych. Zapomina się jednak, że są to tylko narzędzia, którymi w danym czasie posługuje się Pan Bóg. Równie dobrze też w swojej wolności może on z tego rodzaju środków wyrazu zrezygnować. Sam jako nastolatek zetknąłem się z ruchami odnowy charyzmatycznej i przez ponad dekadę byłem z nimi związany. Mogę osobiście zaświadczyć, że w znakomitej większości wspólnoty te są miejscem, w którym dzieje się wiele dobra, po wielu latach duchowej posuchy odnawia się dzięki nim życie parafialne, w wielu rodzinach dochodzi do zgody, ludzie latami umęczeni przez różne dolegliwości odzyskują pokój serca. Szeroko mówił o tym w wywiadzie w poprzednim numerze PK bp Andrzej Siemieniewski z Wrocławia, wybitny znawca odnowy charyzmatycznej, przypominając o tym, że ruchy pentekostalne (przypomnijmy, to trudne słowo odnosi się do Pięćdziesiątnicy, oznacza upodobnianie się do pierwszych wspólnot chrześcijańskich) są zarówno szansą dla Kościoła, ale i wyzwaniem – chodzi o to, by akcent kłaść na to, co najważniejsze – zbawienie w Jezusie, a nie na przelotne doświadczenia czy emocje. 

Kontrolowana spontaniczność
Jak już wspomniałem, artykuł ten piszę też jako osobiste świadectwo kontaktu z ruchami charyzmatycznymi i jego członkami od kilkudziesięciu lat. Ich istotnym rysem jest także fakt bardzo silnych osobowości, które przewodzą tym grupom. Wynika to z kilku czynników – modlitwa w formie praktykowanej w tych wspólnotach ma swoją dynamikę, wypływa ona z liturgii, ale podczas spotkań modlitewnych ma swoisty przebieg, pojawiają się w niej stałe elementy, wymaga także prowadzenia i śledzenia pulsu grupy. Jednak pewna „kontrolowana spontaniczność” sprawia, że praktykuje się je zarówno w małych grupach, jak i na masowych spotkaniach. Niewiele też trzeba, by ją przeprowadzić, bazuje się właściwie na głosie ludzkim i muzyce. Ktoś, kto jest odpowiedzialny za jej rozpoczęcie, przebieg i zakończenie, jest jednak potrzebny. I tu pojawia się miejsce dla liderów, zarówno duchownych, jak i świeckich, którzy takim zgromadzeniom przewodzą, nauczają na nich, formują wspólnoty. Ostatnio jedną z takich charyzmatycznych osobowości – księdza Johna Bashoborę z Ugandy – opisał w obszernym reportażu redaktor Marek Kęskrawiec. Przebadał on dokładnie fenomen czarnoskórego ewangelizatora z Afryki, który zgromadził na Stadionie Narodowym niemal 60 tys. ludzi, w czasie tzw. Narodowych Rekolekcji. Zanim do samego reportażu i osoby ojca Basho przejdziemy, muszę zwrócić uwagę na jedną rzecz. 

Duże spotkania
Masowe spotkania modlitewne w Polsce, choć wydaje się, że przekaz medialny stara się wylansować tezę, iż są czymś nowym, w istocie mają swoją tradycję, także spotkania w duchu odnowy charyzmatycznej. Pominę wielkie celebracje jasnogórskie, z inicjatywy kard. Stefana Wyszyńskiego w czasach komunizmu, ale jeszcze w jego trakcie i po jego upadku regularnie odbywały się co pięć lat kongresy i corocznie czuwania Odnowy w Duchu Świętym, także przy jasnogórskich wałach. Przewodzili im znakomici goście, także ze świata, m.in. kard. Leo Suenens, jeden z wielkich promotorów ruchu charyzmatycznego, o. Daniel Ange, znany na całym świecie pisarz chrześcijański i psycholog, Jose Prado Flores, świecki ewangelizator z Meksyku, założyciel Szkół Nowej Ewangelizacji, Lázaro Praxedes de Oliveira, Reinaldo Beserra Dos Reis, także świeccy ewangelizatorzy z Brazylii. Te spotkania niejednokrotnie gromadziły także kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie mogę tu nie wspomnieć niemal 50-tysięcznego spotkania, któremu w 1996 r. przewodniczyli kanadyjski sercanin, o. Emiliano Tardif i Jose Prado Flores w Gorzowie Wielkopolskim, liczne zgromadzenia z o. Jamesem Manjacalem z Indii czy ojcami João Henrique i Antonello ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. Te duże spotkania, same w sobie będące świadectwem wiary, są istotną osią ruchów charyzmatycznych. Poczucie, że ja sam, moja mała wspólnota, jest częścią wielkiej misji Kościoła jest z pewnością doświadczeniem bardzo wzmacniającym wiarę. 

Charyzmatyk
Myślę więc, że na popularność ojca Bashobory w ostatnich latach wpłynęły trzy czynniki: jego, proszę wybaczyć wyrażenie, egzotyczność, rozwój mediów społecznościowych i specyficzny klimat społeczny w Polsce ostatnich lat, w których w mediach publicznych, na ogromnych obiektach użyteczności publicznej, i w ogóle w życiu społecznym takie wydarzenia mogły być promowane. Tezy te świetnie rozwija redaktor Kręskawiec w swoim reportażu, który jest formą pisarstwa wcieleniowego – autor nie przyznawał się, że jest dziennikarzem, ale uważnie słuchał swoich rozmówców. Dołożył też wszelkich starań, by w związku z tym ich nie zidentyfikowano po szczegółach dotyczących ich pochodzenia i tak dalej. Jest to portret polskiej religijności, którego klamrą zdaje się pytanie: Co takiego stało się z Kościołem w Polsce, że do dzieła jego ewangelizacji został wezwany ksiądz z Ugandy? Tak okrzepliśmy w swojej wierze? Staliśmy się letni? Przyznam, że o samym ks. Bashoborze, poza tym, co już wiedziałem (i widziałem na spotkaniach z nim), nie dowiedziałem się wiele – to niezwykle skromny człowiek, bardzo konserwatywny w poglądach, wsłuchany w słowo Boże. W swoim kraju prowadzi liczne dzieła charytatywne i edukacyjne, na które zbiera pieniądze, odwiedzając kraje bogatej Północy (ostatnio istotnie głównie Polskę). I choć myślałem, przyznam szczerze, że dopisek o tym, że jest to reportaż śledczy, dotyczyć będzie właśnie jego osoby, to właściwie jest to śledztwo o nas i naszym Kościele. Bo na te duże spotkania zdążają często osoby, które w swojej codziennej parafialnej ofercie nie otrzymują takiej formacji, która odpowiadałaby ich potrzebom, nie widzą w swoim otoczeniu i działaniu swojego proboszcza Ewangelii, która realnie przemieniałaby ich życie. Na spotkania z charyzmatykami idą ci, którzy czują się opuszczeni, smutni, samotni, niemogący znaleźć sobie miejsca – a dlatego, że główną rolę nie gra tam charyzmatyk, a Chrystus, to to miejsce znajdują. 
Niestety, dlatego, że nie zawsze wiadomo, jak dobrze te grupy ludzi prowadzić, dochodzi też do wypaczeń. Głównie do próby „wymuszania” na Bogu silnych manifestacji swojej obecności, jak np. uzdrowień. Ogromnym problemem jest także pewnego rodzaju manicheizm, a więc twierdzenie, że jesteśmy w walce dobra ze złem i to zło może wygrywać, wbrew prawdzie o zbawieniu w Jezusie. Za tym idą wykrzywione tezy demonologiczne, widzenie szatana za każdym rogiem i nieraz kuriozalne próby „wypędzania” go z różnych miejsc: od zupy (proszę mi wierzyć, że i tam niektórzy widzą jego obecność), poprzez mieszkanie, aż do człowieka (co wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem, np. zignorowania choroby psychicznej). Także po lekturze reportażu, ale i z własnych obserwacji wnioskuję, że sam ks. John Bashobora nie ma w pełni świadomości tego, że również jego nauczanie wykorzystuje się do promowania tych wypaczeń – jego intencje są czyste i dosyć szlachetne. To różne kontynuacje, pewnego rodzaju duchowe naśladownictwo doprowadza do wykrzywień – jak również nieufność wobec nauki, opartej na faktach i prawdzie, która wiele z problemów, które charyzmatycy przypisują rzekomej mocy modlitwy, wyjaśnia w rzetelnych badaniach. 

Odzyskać Ewangelię
To, co opisuje redaktor Kręskawiec, jest więc ciekawe, choć pojawia się tam kilka błędów, których może nie zauważyć dziennikarz (sakrament ostatniego namaszczenia na przykład, a więc ludowa nazwa wiatyku czy też sakramentu namaszczenia chorych), ale trzeba to odnotować. Kręskawiec twierdzi ponadto, że polscy biskupi nie za bardzo wiedzą, jak poradzić sobie z takimi fenomenami jak o. Bashobora czy ruchy pentekostalne w ogóle – nie jest to do końca prawda, bo – szczególnie w ostatnich latach – kwestiami tymi zajmuje się wspomniany bp Siemieniewski czy też abp Czaja z Opola, którzy przygotowują dokument wyjaśniający wątpliwości w tej materii, który będzie oficjalnym stanowiskiem KEP – przedstawi on, które praktyki nowych wspólnot mieszczą się w eklezjalności, czyli mają swoje bezpieczne miejsce w Kościele (nawet jeśli są czymś nowym). Jak wspomniałem, o. Bashobora trafił na dobry czas – choć zwyczajowo nie udziela wywiadów, mógł zdecydować, że zrobi wyjątek dla największej telewizji publicznej w Polsce (dostał tam 15 minut w prime time w wywiadzie z Krzysztofem Ziemcem), został zaproszony na największy obiekt sportowy w Polsce, by móc swobodnie głosić swoją naukę – i nie da się ukryć, że w innym układzie polityczno-społecznym ta możliwość byłaby bardzo utrudniona. Wydaje się też kimś z zupełnie innego świata, co Polacy szalenie lubią – znaleźć rozwiązanie swoich bolączek jakby poza sobą, gdzieś w odległym i nierealnym świecie. Ojciec Basho nie głosi przecież innej Ewangelii w Polsce niż w Ugandzie, a i nasz proboszcz głosi dokładnie tę samą. Bywają jednak osoby, które głoszenie czarnoskórego księdza (mówiącego też w obcym języku) będą w swojej niedojrzałości postrzegali jako niezwykłą interwencję. Niektórzy używają przedziwnej frazy, że w ten sposób Afryka spłaca dług Europie za dzieło ewangelizacji. Jechaliśmy więc tam, by osiągnąć jakąś korzyść? „Sprzedaliśmy” Ewangelię, by teraz w czasach kryzysu dostać ją z powrotem z zyskiem? To niedorzeczne – darmo otrzymaliśmy, darmo też dawaliśmy, a postrzeganie teraz Kościoła w Afryce jako nadziei dla chrześcijańskiej Europy może skończyć się rozczarowaniem. Bo można przyjąć misjonarza jako impuls, kogoś, kto zmotywuje nasze wspólnoty do zrewidowania naszej wiary. Bez chęci realnego nawrócenia będzie to jednak zawsze one man show, po którym nic się nie zmieni. Nam trzeba raczej braterstwa i oczyszczenia, w którym możemy się nawzajem wspierać, weryfikując, jakie wyzwania stawia przed nami Ewangelia. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki