Człowiek jako jedyna istota krocząca po Ziemi posiada zdolność poznawania otoczenia, ale również reflektowania nad samym sobą. Kontakt z własnymi doznaniami, potrzebami, myślami, emocjami, ciałem, ograniczeniami psychologia nazywa samoświadomością. Już Sokrates głosił tezę: „poznaj samego siebie, a stanie przed tobą otworem cały świat”. Jednym z ważnych wymiarów samoświadomości jest obraz samego siebie, czyli zbiór względnie trwałych zestawów wyobrażeń, jaki o sobie mamy. „Aby lepiej zrozumieć, czym jest obraz siebie, wyobraź sobie specjalne lustro, które odbija nie tylko twój wygląd, ale także inne twoje cechy: stany emocjonalne, zdolności, sympatie, antypatie, wartości, role i wiele innych. To, co zobaczyłbyś w takim lustrze, byłoby właśnie twoim obrazem siebie” – piszą autorzy w książce Relacje interpersonalne. Proces porozumiewania się.
Kiedyś w pewnej grupie zaproponowałem wypełnienie kwestionariusza samooceny. Zależało mi, aby uczestnicy poszerzyli zakres samoświadomości, ale również odkryli związek między obrazem siebie a jakością życia i sposobem funkcjonowania. Już same pytania dla wielu były odkrywcze, a tym bardziej odpowiedzi na nie. Ta 10-minutowa ankieta i jej wyniki dały nam wszystkim wiele do myślenia. Okazało się bowiem, że prawie 7 proc. ludzi ma zaniżony obraz siebie samego. Ocenia się przesadnie krytycznie i negatywnie.
Źródła obrazu siebie
Wiedza o nas samych kształtuje się od wczesnego dzieciństwa. Będąc w relacji do kogoś lub czegoś (określonych sytuacji), stale się poznajemy siebie. W oparciu o te interakcje powstaje tzw. wewnętrzny narrator, z którym żyjemy całe życie. To on nieustannie interpretuje wszystko to, co widzimy, czujemy i przeżywamy, ale również to on nas samych opisuje. Ogólnie mówiąc, ten wewnętrzny komentator może być pozytywny lub negatywny, wspierający lub krytykujący, funkcjonalny i niefunkcjonalny itd. Słowa usłyszane od rodziców, nauczycieli, bliskich, różne autorytety mają znaczenie. Potrafią otwierać nas na nowe możliwości, wzmacniać odwagę i pomagać w procesie rozwoju, albo przeciwnie – dusić w nas każdy przejaw spontaniczności i oryginalności. Słusznie zauważa mędrzec w księdze Mądrości Syracha: „Uderzenie rózgi wywołuje sińce, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka (Syr 28,17–18).
Dlatego wielką sztuką jest spotkać ludzi, którzy potrafią dostrzec w nas wyjątkowość, dobro i piękno. A jeszcze większą – nauczyć się przepracowywać usłyszane komunikaty i wykształcić umiejętność pracy z wewnętrznym komentatorem.
Kiedyś pewna znajoma przygotowała na obiad wspaniałą zupę. Naprawdę nigdy takiej nie jadłem, smakowała wyśmienicie. Kiedy rozkoszując się smakiem, wyraziłem mój podziw i uznanie, ona w towarzystwie męża i dzieci wykrzywiła usta i powiedziała: „E tam… nic wielkiego! I tak wiem, że jestem słabą kucharką”. Zauważyłem na twarzy biesiadników nie tylko zdziwienie, ale również formę protestu połączonego z poczuciem bezradności. Być może zbyt często już spotkali się z jej samokrytycyzmem. Jej negatywny głos o sobie nie tylko uniemożliwiał jej przeżycie radości i wdzięczności za dobro, ale podcinał skrzydła przeżywania pozytywności innym.
Niektórzy wyróżniają w samopoznaniu trzy aspekty. Pierwszy to samoopis, czyli wiedza teoretyczna o sobie, pewien zespół informacji, np. ile mam lat, gdzie się urodziłem, jaki jest mój wzrost, kolor oczu itd. Drugi aspekt samopoznania to samoocena. Wiąże się z etyką i odpowiedzią na pytanie: jaki jestem? Na przykład: pracowity, oddany, zaradny, poświęcający się dla innych, wrażliwy itd. Trzeci aspekt w samopoznaniu odnosi się do sprawczości i wymiaru pragmatycznego. Samokontrola to wiedza odpowiadająca na pytanie: po co, dlaczego i jak coś uczynić? To wiedza zdobyta, która przekłada się na sposób funkcjonowania.
Można powiedzieć o trzech ważnych źródłach obrazu siebie. Pierwsze to wszystko, co inni powiedzieli czy dziś mówią o mnie. Drugim jest to, co ja sam o sobie myślę. Innymi słowy, jak potrafię zarządzać informacjami zewnętrznymi i w oparciu o nie budować swoje wyobrażenie. Trzecie źródło niezmiernie cenne, to w jaki sposób patrzy na mnie Bóg. I to trzecie, często niedoceniane źródło, jest zawsze pozytywne.
W lustrze Słowa
Wyjątkowym zwierciadłem, w którym możemy przeglądać nie tylko nasze emocje czy myśli, ale również dusze, jest Pismo Święte. „Zgłębiając biblijne księgi uczymy się rozumieć własne życie” – zauważa Paul Beauchamp. Święty Atanazy natomiast twierdzi, że „Psalmy stają się dla śpiewającego je jak zwierciadło, dzięki któremu poznaje dokładnie zarówno siebie samego, jak i poruszenia swojej duszy”. Warto jeszcze przytoczyć słowa św. Grzegorza Wielkiego, który również Biblię przedstawia jako lustro odbijające ludzkie wnętrze: „księgi natchnione są podobne do obrazu w lustrze, które Bóg stawia przed nami, abyśmy się w nie wpatrywali, zadziwiali, zastanawiali nad sobą, poprawiali z własnych błędów i przyozdabiali w cnoty. I tak jak człowiek często staje przed lustrem, aby upiększać się zewnętrznie, tak chrześcijanin często powinien stawać przed Bogiem, czytając Pismo Święte”.
Wymiar duchowy wymaga takiej samej – jak nie większej – troski i uwagi jak nasze ciało i życie w przestrzeni materialnej. Trudno mówić o szczęściu, jeśli fizycznie, społecznie czy psychicznie będziemy nakarmieni, a duchowo będziemy cierpieć nędzę. Istotnym wymiarem dobrostanu człowieka jest harmonia i balans między troską o ciało, psychikę i duszę. Ani brak, ani przesyt w żadnym obszarze nie służy rozwojowi i poczuciu szczęścia. Trochę jak w muzyce symfonicznej – wszystkie instrumenty są ważne i mają swoje określone zadania i rolę do spełnienia. Piękno jest w harmonii i balansie. „Drogą do okrycia naszego rzeczywistego piękna i odfałszowania tego, co zostało w nas zakłamane, jest sam Bóg” – pisze Krzysztof Wons SDS (Poznawanie siebie w świetle słowa Bożego).
Słowo Boże jest przestrzenią spotkania człowieka i Boga. Jest miejscem, gdzie Jego głos może poruszać i kształtować nasze serca. Z tego powodu wiara i sposób przeżywania duchowości są niezmiernie istotnymi wymiarami kształtowania obrazu samego siebie. Słowo Boże jest w stanie ukazywać nam więcej prawdy o nas, niż sami chcemy jej poznać. Dotyczy to nie tylko słabości i grzechów, ale również piękna i wielkości, która jest w każdym z nas. Powiedzielibyśmy: wysokości człowieka – przeznaczenia go do nieba oraz głębokości – odkrycia obecności Ducha Świętego mieszkającego w nas. Jesteśmy bowiem nie tylko stworzonymi na Jego obraz i podobieństwo, ale złączeni przez Ducha Świętego w jedno Mistyczne Ciało. Słowo Boga ma moc oczyszczać nas nie tylko z fałszywych obrazów dotyczących Boga, ale również z naszych nieprawdziwych wyobrażeń o nas samych. W lustrze słowa Boga możemy nie tylko odkryć, jacy jesteśmy, ale jacy możemy być. Uzdrowić wymiar ciała i psyche, ale również odkryć wymiar duchowy, z którego może płynąć moc przemiany całego naszego jestestwa.
Pokora?
Pewnego dnia spotkałem siostrę zakonną, która wybrała na swoje imię określenie „Nulla” (z języka łacińskiego oznacza to „nic”). Wielokrotnie w ciągu dnia zwracano się do niej po imieniu, mówiąc: „Siostro NIC, która jest godzina? Siostro NIC, a co u Ciebie dziś słychać? Siostro NIC, czy mogłabyś mi pomóc?” itd. Być może komuś wydaje się to takie urocze i świątobliwe albo że jest to postawa płynąca z cnoty pokory lub do niej prowadząca. Jednak pod takim nazewnictwem może kryć się zupełnie coś innego. Na przykład ukryte i nieprzepracowane kompleksy, poczucie niższości, samodeprecjonowanie, a nawet psychiczna autoagresja. Z takiego patrzenia na siebie i przeżywania własnego życia może być bardzo daleka droga do odkrycia piękna tego, kim jest człowiek: „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś” (Ps 8, 6).
Czy można bez negacji ciała, samego siebie odkrywać potencjał ducha i życia Bożego w nas? Problem jest poważny. Nominowanie siebie (nawet w dobrej wierze) imieniem „Nic” albo innymi pejoratywnymi określeniami pozostaje w głębokiej sprzeczności z prawdą o godności każdego człowieka. Czy Jezus Chrystus oddał swoje życie za nikogo? Nawet kiedy doświadczmy grzechu, słabości, odejścia od źródła miłości, to jednak pozostajemy dziećmi Bożymi. Pięknie przypomina nam to przypowieść o synu marnotrawnym. W scenie powrotu syn, który wszystko, co otrzymał, roztrwonił z prostytutkami i grzesznikami, doświadcza reakcji ojca: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się” (Łk 15, 22). Syn nigdy nie stracił godności królewskiej. Tak, można wyjść z domu Ojca, można wypisać się z parafii i nawet w swoim sercu odrzucić Boga, ale z tego nie wynika zmiana postawy Boga względem nas. Bóg zawsze kocha i nic Mu w tym nie przeszkodzi, nawet najcięższy grzech. Warto dbać o właściwą teologię (wizję Boga), bo w niej możemy uzdrawiać chorą antropologię (wizję człowieka). Z właściwego obrazu Boga może płynąć uzdrowienie chorego obrazu samego siebie. W oczach Bożych zawsze jesteśmy wartościowi i nasze życie ma sens, nawet jeśli my czy inni przestajemy w to wierzyć.
Oczywista pozytywność
Obraz siebie powinien być zawsze „właściwy”, czyli pozytywny. A dlaczego „właściwy” powinien być pozytywny? Po pierwsze z racji tego, że człowiek jest podmiotem, a nie przedmiotem. Przedmioty można wymieniać, wyceniać itd. Przedmioty mogą tracić na wartości, człowiek nigdy. Życie ludzkie nie podlega ocenie wartościującej. Jest zawsze święte, pozytywne i chciane przez Boga. Po drugie, człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Jest świątynią Ducha Świętego i dzieckiem Boga. Pozytywność płynie więc z duchowości i wiary. Każdy człowiek w każdych warunkach życia na sto procent ma wpisaną w sobie wartość i pozytywność w oczach i sercu Boga. Takim spojrzeniem i postawą serca zaczerpniętymi ze słowa Bożego powinniśmy obdarzać innych, ale również samych siebie. Szczególnie potrzebujemy go, kiedy ci, którzy powinni to robić w imię Boga, nie czynili tego.
Wartość wiąże się nie z tym, co posiadamy, jakich ludzi znamy, ile osiągnęliśmy lub czego nie zrobiliśmy, ale z tym, że jesteśmy wyjątkowymi istotami stworzonym na obraz i podobieństwo Boże, odkupionymi drogocenną krwią Chrystusa i uświęconą mocą Ducha Świętego mieszkającego w nas. Tego nic i nikt nie może zmienić.
Zdrowa duchowość powinna więc mieć ogromny wpływ na obraz siebie, i odwrotnie. Postrzeganie siebie ma wpływ na wyobrażenia Boga, które akcentujemy w naszym doświadczeniu wiary. Warto się więc uczciwie zapytać: czy duchowość i wiara mają wpływ na kształtowanie obrazu samego siebie?
Credo
Nie można budować i przeżywać zdrowej duchowości, opierając ją na niezdrowej antropologii (wizji człowieka). I nie zmienimy obrazu siebie, jeśli nie dbamy o zdrową i poprawną teologię (wizję Boga). Słusznie zauważył franciszkański duchowny Richard Rohr: „Bóg nie kocha nas dlatego, że jesteśmy dobrzy. Bóg nas kocha, ponieważ jest dobry […] To nieprawda, że Bóg będzie nas kochał, jeśli się zmienimy; Bóg kocha nas po to, byśmy mogli się zmienić” (Tak, ale… medytacje codzienne). Prorok Izajasz przypomina nam: „drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i ja cię miłuję” (Iz 43, 4).