Historyczny mit tworzy się sam, ale niekiedy jest tworzony. Bywają ludzie, tworzywo mitu – można budować na nich tożsamość środowiska, partii i politycznego obozu, integrować się wokół ich autorytetu. Każdy nurt politycznego myślenia i działania potrzebuje takich liderów, żyjących lub martwych, a jeśli ich nie ma, trzeba dokonać aktu kreacji, powołać ich do życia. Klasycznym przypadkiem takiego świadomego kreowania jest postać Edwarda Rydza- Śmigłego, drugiego marszałka Polski, o którym śpiewano: „nikt nam nie zrobi nic, bo z nami Śmigły, Śmigły-Rydz” i „sam Komendant nam go dał”. Zasługą takich wykreowanych bohaterów bywa najczęściej brak silniejszej osobowości i pewna miałkość intelektu. Dobrze jeśli są też podatni na zewnętrzne przejawy czci. Trudno również nie dostrzec, że często ich legenda wynika z dość przypadkowego splotu okoliczności, ot szczęśliwie bywają we właściwym miejscu o właściwej porze.
Rydz-Śmigły to ewidentny przykład bohatera wykreowanego, ale przecież i w innych otoczonych czcią postaciach odnaleźć można ślady takiej kreacji. Może wielu Czytelników to zaskoczy, ale sądzę, że należy do nich również gen. Józef Haller, bohater narodowy, zaślubiający Polskę z morzem, osłaniający stolicę w dramatycznym sierpniu 1920 r., wreszcie ustanawiający, odrębny wobec piłsudczykowskiego, model odbudowy państwa polskiego po 1918 r. Bohater prawdziwy, legenda oparta na rzeczywistych dokonaniach, na ile prawdziwa, a na ile po prostu wykreowana, potrzebna środowiskom niechętnym Józefowi Piłsudskiemu ówczesnemu Naczelnikowi Państwa?
Alternatywny wskrzesiciel Polski
Haller, generał, dowódca II Brygady Legionów, która porzuciła zwierzchnictwo austriackie i w marcu 1918 r. przeszła na stronę Ententy, stał się postacią symboliczną. Jedyny polski żołnierz walczący z wszystkimi trzema zaborcami, ostatecznie znajdujący miejsce u boku Francuzów, Brytyjczyków i Amerykanów, dowódca „Błękitnej Armii”, legitymizującej miejsce Polski jako sprzymierzeńca Ententy. „Błękitna Armia” nie zdążyła podjąć działań na froncie zachodnim, ale umożliwiła zaakceptowanie odradzającej się Polski jako elementu nowego porządku europejskiego, pozwoliła naszym reprezentantom wejść do grona sygnatariuszy traktatu wersalskiego.
Gen. Józef Haller stał się bohaterem wyobraźni tej części społeczeństwa polskiego, która nie akceptowała kultu Piłsudskiego. Umieszczono go w centrum alternatywnej opowieści o Polsce odrodzonej, tworzonej przez obóz narodowy. Marszałek był w niej nieobliczalnym watażką, socjalistą, sprzyjającym z Leninem i Trockim, megalomanem pozbawionym rzeczywistych zasług dla ojczyzny, nawet zwycięstwo pod Warszawą nie było jego zasługą. Problemem tej opowieści był brak w niej bohatera, którego można by przeciwstawić Piłsudskiemu. Dmowski, nie miał potrzebnej charyzmy i sławy wojennej, jakże przez Polaków cenionej. Haller, co innego – generał opromieniony sławą walk na czele II „żelaznej” Brygady Legionów, Rafajłowej, Rarańczy i Kaniowa. Gdy na czele „Błękitnej Armii” wracał do kraju w kwietniu 1919 r. był postrzegany jako zbawca Polski zagrożonej na wszystkich swych granicach. Nikt nie nadawał się w porównywalnym stopniu do roli alternatywnego wskrzesiciela Polski, patrona, innej niż piłsudczykowska, wizji państwa. Do tego afiszujący się ze swą głęboką wiarą, też odróżniającą go od mało ortodoksyjnego Marszałka.
Trudno powiedzieć, na ile tego świadomie pragnął, na ile zaś dał się zmanipulować politycznym graczom. Jedno wiemy – w listopadzie 1923 r., gdy na pierwszego prezydenta RP został wybrany Gabriel Narutowicz, gen. Haller dał się wykorzystać w nienawistnej kampanii wymierzonej w osobę elekta. Wyszedł do rozemocjonowanych tłumów i powiedział: „Rodacy i towarzysze broni! Wy, a nie kto inny, piersią swoją osłanialiście, jakby twardym murem, granice Rzeczypospolitej, rogatki Warszawy. W swoich czynach chcieliście jednej rzeczy, Polski. Polski wielkiej, niepodległej. W dniu dzisiejszym Polskę, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i przybiera jak fala”. Te słowa, szczególnie wobec zabójstwa prezydenta, na zawsze obciążyły moralny rachunek Hallera. Odtąd stał się autorytetem jedynie dla nacjonalistycznej części polskiej sceny politycznej – tej, która głosić zaczęła hasła Polski dla Polaków.
Organizator zbrojnego oporu
Józef Haller nie miał wobec tego szans na zostanie bohaterem jednoczącym Polaków. Pozostał autorytetem dla tych, którzy pragnęli ziścić ideał Polski narodowej, odległej od pluralistycznej tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, obca mu była koncepcja narodu polskiego jako ponadetnicznej wspólnoty kultury. Ideowo pozostawał zwolennikiem myśli wszechpolskiej, doktryny Dmowskiego. Nic dziwnego, że tak łatwo znalazł drogę do współpracy z obozem narodowym. Gdy Piłsudski w maju 1926 r. sięgnął po władzę, był Haller jednym z najbardziej konsekwentnych organizatorów zbrojnego oporu wobec przewrotu. Próbował organizować na Pomorzu i w Wielkopolsce armię ochotniczą, wraz z gen. Józefem Dowbór Muśnickim planował kontynuowanie walki, a nawet oderwania prowincji zachodnich od reszty kraju lub uzyskania dla nich autonomii. Później, gdy nie było już dla niego miejsca w wojsku, koncentrował się na organizowaniu „Związku Hallerczyków”, organizacji kombatanckiej skupiających żołnierzy dawnych hallerowskich formacji, która stała się po maju 1926 r. zdecydowanie opozycyjna wobec rządów sanacji. W latach 30. Haller stał się obok gen. Władysława Sikorskiego najbardziej zdecydowanym krytykiem mniemanego zbliżenia Polski do Niemiec, co też zbliżało go politycznie do endecji. Nigdy nie stał się jednak radykalnym nacjonalistą w stylu ONR, głęboka i szczera wiara, którą zawsze się charakteryzował chroniła go przed takimi wynaturzeniami. Jego wojenne i powojenne losy były podobne do tych, które stały się udziałem wielu rodaków. Na krótko internowany w Rumunii, później członek Rządu Polskiego na Uchodźstwie, wreszcie emigrant na brytyjskim chlebie, zmarł w Londynie 4 czerwca 1960 r., w wieku 86 lat.
Pustka mitu
Był bohaterem, który miał obozowi przeciwników Piłsudskiego dać potrzebną legendę, stać się ikoną Polski narodowej, „Polski dla Polaków”, a nie, jak chciał Komendant, Polski federacyjnej, opartej na idei narodu państwowego, obywatelskiego, wspólnoty kultury, a nie krwi. Trudno się dziwić, że Marszałek nie był o nim dobrego zdania. „Koteryjny, nadczuły na pochlebstwa, gadatliwy bez miary i końca” – pisał w ocenach polskiej generalicji. Jednak również bliski Hallerowi gen. Sikorski nie był wysokiego zdania o jego rzeczywistych kwalifikacjach. „Do czynnej służby użyć go nie możemy. Zrobić go możemy dla formy jakimś inspektorem artylerii, czy coś podobnego i niech cicho siedzi” – mówił. Nawet wielu kombatantów „błękitnego generała”, dostrzegało pewną pustkę wykreowanego wokół niego mitu. Po zamachu na Narutowicza byli żołnierze II Brygady wystąpili z listem otwartym zawierającym słowa: „Przez szereg lat znosiliśmy […] czczenie nicości w Twej osobie Panie Generale”. Świadomość, że Józef Haller jest bohaterem mitu wykreowanego nie była więc wówczas odosobniona.
Cóż z tym wszystkim począć dziś, gdy pamięć o jego osobie zastygła w formie pomnika? Trudno przecież nie przyznać, że był człowiekiem pełnym wiary i ofiarności, jednym z zasłużonych dla naszej niepodległości. Wszak nikt już chyba, poza badaczami tamtej epoki, nie postrzega go w kategoriach ówczesnych sporów. Czas zaciera ostre krawędzie naszej pamięci, pewnie dobrze, że tak się dzieje. Wszelako warto czasami przypomnieć, że bohaterowie zaludniający przestrzeń naszych placów, ulic i muzeów byli żywymi ludźmi, których warto oddzielić od sztucznie kreowanych mitów.