Logo Przewdonik Katolicki

Ogrzewalnia jako wspólnota

Łukasz Głowacki
fot. Łukasz Głowacki

W ciągu dnia mają gdzie pójść. Gorzej jest między szesnastą a dwudziestą. Starają się przebiedować w marketach czy na dworcach, ale te przestrzenie nie są dla nich zbyt przyjazne. Dlatego w Łodzi powstała Ogrzewalnia Caritas.

Mroźne popołudnie. W nocy temperatura spadnie do minus 5 stopni, w ciągu dnia są trzy kreski poniżej zera. Niby nic strasznego, ale dla ludzi, którzy nie mają dachu nad głową, to bardzo niebezpieczny moment. Liczy się każda odrobina ciepła.
Pan Krzysztof znajduje taką przy ulicy Wólczańskiej w Łodzi, w Ogrzewalni Caritas. – Po wyjściu z więzienia byłem w trudnej sytuacji. Straciłem mieszkanie, nie miałem gdzie się podziać. Przyszedłem tutaj, poprosiłem o pomoc. Dostałem dach nad głową, odzież, mogłem się wykąpać, zjeść, wypić ciepłą herbatę. Wracałem i wracam do dzisiaj – opowiada mężczyzna, wyraźnie czujący się w tym miejscu trochę jak u siebie.
 
Wyobraźnia miłosierdzia
Historia łódzkiej Ogrzewalni zaczęła się trzy lata temu. Szefowa Punktu Pomocy Charytatywnej Iwona Jordańska-Moszyńska zauważyła, że coraz więcej osób zaczęło przychodzić nie po jakieś rzeczy, ale żeby się ogrzać. Prosili też o ciepłą herbatę, może coś ciepłego do zjedzenia. Zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Okazało się, że w ciągu dnia, do godziny czwartej po południu, mają gdzie pójść. Gorzej jest między szesnastą a dwudziestą. Starają się przebiedować w marketach czy na dworcach, ale te przestrzenie nie są dla nich zbyt przyjazne. No i nie dostają nic do zjedzenia – mówi. Wyobraźnia miłosierdzia każe wczuwać się w potrzeby biednych, a w tym wypadku oni sami z nimi przyszli. Po naradzie zespół zdecydował się pracować na zmiany i w tej „martwej strefie” zapraszać pod dach bezdomnych. – Ciepły posiłek, kanapki, słodkie bułki, odzież, kąpiel. Na początku wszystko rozgrywało się w przedsionku – opowiada Jordańska-Muszyńska.
Pan Jacek przyznaje, że jest bezdomnym trochę na własne życzenie. – Miałem mieszkanko wzięte za odstępne, na Piłsudskiego. Ale miałem też jeszcze parę miesięcy do odsiadki. I właśnie wtedy wpadłem na pomysł, że zmienię mieszkanie. Bo ja lubię zieleń, a tam pod oknami tylko samochody. Wymeldowałem się ze swojego, myśląc, że jak wyjdę, to sobie zarobię na inne, miałem takie możliwości – wspomina. Od wyjścia mijają właśnie dwa lata, a pan Jacek mieszkania nie ma. – Coś nie mogę się pozbierać. W sumie przepracowałem w tym czasie rok, ale wszystko, co zarobiłem, po drodze się rozchodziło. Alkohol... A bywało, że na rękę miałem pięć tysięcy na miesiąc. Dlatego muszę teraz tu przychodzić, żeby się dogrzać i dożywić. No, bo roboty akurat teraz nie ma – dodaje.
 
Stawiamy na integracje
Tej zimy Ogrzewalnia, po raz pierwszy, działa w innym, znacznie większym pomieszczeniu, części magazynu. – Stoły, krzesła i wszystkie elementy wyposażenia Ogrzewalni rozkładamy o szesnastej i sprzątamy o dwudziestej, bo w ciągu dnia ta powierzchnia służy do wnoszenia i wynoszenia różnych produktów – mówi szefowa punktu. Stoły, ustawione w literę „L”, wokół krzesła, termosy z herbatą i zupą, talerze z kanapkami, pod ścianami materace. – Pojawiają się osoby, które są zwyczajnie zmęczone i te cztery godziny chcą poświęcić na sen – tłumaczy Jordańska-Moszyńska.
Jeden z podopiecznych podchodzi i pyta: „A nie znalazłaby się dla mnie jakaś kurtka? Z tą moją coś jest nie tak”. Nie chodzi tylko o to, że jest mocno pobrudzona i śmierdzi. Znacznie większym problemem jest dziura ciągnąca się przez całe plecy. Pod takim odzieniem mroźny wiatr hula bez żadnych przeszkód. – Jaki rozmiar? – pyta szybko Daria Woszczewska, pracownik socjalny, i nie czekając na odpowiedź znika w magazynku. Przychodzi z dwiema kurtkami. Jedna bardzo się podoba potrzebującemu, ale – niestety – jest sporo za mała. Druga jest też przyciasna, ale chociaż się dopina. – Dzisiaj weź tę, a jak jutro przyjdziesz, znajdziemy większą – dodaje młoda dziewczyna, odkładając wysłużoną odzież na osobną stertę.
Ale przymierzanie kurtek nie jest jedynym zajęciem pani Darii. Bo czas, który bezdomni spędzają w Ogrzewalni, Caritas chce wypełnić mądrze. – Stawiamy na integrację. Robimy wspólnie różne rzeczy – plastyczne, muzyczne, gramy w karty, gry planszowe. Na święta sami robiliśmy ozdoby świąteczne na choinkę i kartki świąteczne dla naszych podopiecznych z poprawczaka. Oczywiście podstawową sprawą jest ogrzanie się, wypicie herbaty, zjedzenie zupy. Ale w tym czasie możemy coś zrobić wspólnie – mówi Woszczewska.
– Te wspólne gry są super. Ja jestem z nim za pan brat od dziecka. To świetna zabawa – mówi drugi pan Krzysztof. On trafił do Ogrzewalni po paru tygodniach bezdomności. – Przez trzy lata nie miałem pracy, nie byłem w stanie opłacać mieszkania. To było mieszkanie po tacie, który zmarł, musiałem je opuścić. Zostałem bez mieszkania i środków do życia. Zacząłem chodzić do braci bonifratrów, oni mi pomogli i poradzili, żebym pojechał do noclegowni na Szczytową. Tam poznałem kolegę, który przyprowadził mnie tutaj – opowiada. – Nie przychodzę się tutaj tylko ogrzać. Staram się znaleźć pracę. Jak już ją znajdę, będę mógł sobie znaleźć jakiś pokoik. Teraz jakoś muszę sobie radzić – dodaje.
Daria Woszczewska stara się, żeby zajęcia świetlicowe były różnorodne i zainteresowały jak największą grupę podopiecznych. – Na początku patrzyli na to podejrzliwie. „A co to? Jak w szkole jakiejś”. Ale później zaczęli się angażować i nawet sami proponowali zajęcia. No i rozmawiali o takich zwykłych sprawach – pozytywnych aspektach życia i o cieniach – opowiada.
 
Miejsce wspólne
Dla pana Jacka Ogrzewalnia jest miejscem, w którym można spotkać poznanych w bezdomności ludzi. – Człowiek za nimi tęskni. Nawet jak miałem pracę, to w wolnej chwili przychodziłem, żeby odszukać znajomych, posiedzieć z nimi, pogadać. Teraz nie mam co robić, dlatego przychodzę. Bo atmosfera jest miła – opowiada. Woszczewska ma nadzieję, że bezdomni mogą się poczuć tutaj może nie jak w domu, ale w miejscu wspólnym. – Kiedy kończymy zajęcia, wszystko sprzątają: toalety, krzesła, stoły. Mają nawet swoje kubeczki i miseczki. Myślę, że czują jakąś wspólnotę, dlatego przynoszą i zostawiają własne rzeczy. Takim symbolem były bombki na choince. Kto mógł, przyniósł swoją i powiesił na drzewku – podkreśla.
Według streetworkera z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi, Antoniego Naglika, takie miejsca mają duży sens. – Osoby bezdomne z różnych względów nie chcą przebywać w schroniskach, czyli miejscach, w których mogą spędzić cały dzień. A noclegownie działają tylko w nocy. Są oczywiście duże sklepy czy dworce, ale tutaj mogą posiedzieć w cieple, coś zjeść i wypić, pogadać. Poza tym nie są pozostawienia sami sobie – są pracownicy Caritas, wolontariusze. My, jako streetworkerzy, też przychodzimy raz w tygodniu – mówi Naglik. Dzięki temu streetworkerzy mają więcej informacji, bo przecież zajmują się tymi samymi osobami, co Caritas.
Ks. Andrzej Partyka, dyrektor łódzkiej Caritas, jest przekonany, że wolontariusze, którzy przychodzą do Ogrzewalni, dużo zyskują. – To pomaga przewartościować swoje życie. Zobaczyć, jak wiele w nim tak naprawdę mamy i nie potrafimy docenić. Rozmowa z bezdomnymi uczy życia – w historiach, które tutaj słyszymy, jest wiele bólu i tęsknoty do bliskich – tych, którzy odeszli, i tych, którzy zerwali wszelkie kontakty – mówi dyrektor łódzkiej Caritas.
 
Wyrwać się z bezdomności
Jednym z celów Ogrzewalni jest skuteczna pomoc w wyrwaniu się z bezdomności. – Budujemy zaufanie, dzięki któremu możemy poznać istotę problemów naszych podopiecznych. Samo poznanie nie jest wystarczające, bo musi być też chęć z ich strony. Ale to, co udało nam się w minionych latach zrobić, doprowadziło do tego, że kilka osób wróciło np. do pracy. Nie mieli jeszcze gdzie mieszkać, ale przychodzili do nas się wykąpać, przebrać i iść do pracy. I poczuli swoją siłę, możliwość wyrwania się z tego schematu bezdomności. A za pierwsze zarobione pieniądze można wynająć jakiś pokój. To zupełnie inna rzeczywistość – mówi Jordańska-Moszyńska.
Pan Krzysztof, mimo że wciąż jest bezrobotny, sam przychodzi do Caritas pomagać. – No dajmy na to, jak jest starsza osoba, która nie radzi sobie z włożeniem chleba do torby. Albo ma trudności z zejściem po schodach. Albo taki starszy pan na wózku. Pomagamy też pani kierowniczce, rozmawiamy z ludźmi. No bo czasem, nie ma co ukrywać, przychodzą pijani, awanturują się, uderzają do starszych osób. No to my ich wtedy wyprowadzamy, bo nie ma innej rady. No i sami tutaj sprzątamy, żeby było czysto. Pani kierowniczka to jest wtedy zadowolona! – opowiada. Ale dla bezdomnych z problemem alkoholowym udaje się też znaleźć rozwiązania systemowe. – Część osób wysłaliśmy na długoterminowe terapie wyjazdowe. Z ośrodków mamy informacje zwrotne, że wytrzymują tam cały rok i potem mogą zamieszkać w hostelu. Czyli mają szansę na zmianę swojego życia. I ta zmiana zaczyna się tutaj, w Ogrzewalni – mówi kierowniczka.
Frekwencja w Ogrzewalni jest różna. Zima nie jest ostra, dlatego bywają dni, gdy przychodzi 5–6 osób, ale zdarzyło się też, że pojawiło się 36. – Było wtedy gwarno i można nawet powiedzieć, że ciasno. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że przecież nie wszyscy spędzają tu całe cztery godziny. Niektórzy tylko chcą się trochę ogrzać, coś zjeść, wypić herbatę i po godzinie idą dalej. Rotacja bywa duża – mówi ks. Partyka.
Córka pana Jacka we wrześniu bierze ślub. – Trzeba jakoś się zebrać i przynajmniej skończyć z tym alkoholem. Przynajmniej tak delikatnie go konsumować, żeby starczyło na inne wydatki, bo tak wszystko „na przelew” szło – mówi.
 
Pomóc w znalezieniu drogi
Ksiądz Partyka przyznaje, że rola księdza w takim miejscu jest prosta. – Chodzi o spotkanie. Trzeba tych ludzi wysłuchać, jeśli oczywiście chcą opowiedzieć swoją historię. Ale też spróbować poprowadzić w stronę, gdzie mogą znaleźć Pana Boga. Ich historie wymagają dużo uwagi, dużo cierpliwości, a potem – wspólnych poszukiwań – tłumaczy dyrektor łódzkiej Caritas. Dzisiaj w Ogrzewalni pojawił się, jeszcze przed otwarciem, pewien człowiek. – Mówi, że został w Łodzi okradziony i nie ma jak się stąd wydostać do domu. Musi jakoś przeczekać dwa dni. Jaka jest moja rola? Pomóc w znalezieniu drogi. W tym wypadku chodzi o drogę do domu, bo muszę zareagować na konkretną sytuację. Nie będziemy szukali drogi nawrócenia. Nie tym razem – dodaje ks. Partyka, który często rozmawia z podopiecznymi, którzy nie wiedzą, jaką pełni funkcję. Widzą tylko strój duchowny. – Ja nie wiem, czy to, co ktoś mi opowiada, jest prawdą. Te historie bywają obciążone pewnymi... nieścisłościami. Ale w każdej jest jakiś element prawdy, odrobina autentycznej historii człowieka – podkreśla. A bywa, i to wcale nierzadko, że po rozwiązaniu bieżącego problemu bezdomni wracają do rozmowy duchowej. Czasem od razu, czasem po tygodniach czy miesiącach. Zdarza się też, że finałem jest sakrament pojednania i próba uporządkowania życia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki