Tymczasem wśród ćwierkaczy są i takie kapłańskie okazy, które tak mocno zagnieździły się w twitterowym światku, że świata poza nim nie widzą. Liczba tweetów, jakie są w stanie wyprodukować w ciągu dnia (i nocy), temperatura emocji, jaka z nich przeziera, polemiczna napastliwość, której starają się dać wyraz, wprawiają mnie w coraz większe zdumienie. Ale i niepokój, nie ukrywam. Zastanawiam się, jakiemu dobru służy taki rodzaj sieciowej (nad)aktywności, który często jedynie wzmacnia miałkość sieciowej mowy. Mowy, która zamiast zbliżać – dzieli, zamiast wyjaśniać – gmatwa, zamiast koić – wzbudza emocje. Są to emocje najczęściej mało twórcze, nierzadko odległe od ewangelicznego ducha, bo i piszący, jak się wydaje, dają się ponieść myślom mało pobożnym. Co mi z tego, że czasami żałują – i piszą o tym, że żałują. Wolałbym, żeby pomyśleli, zanim stukną w klawiaturę i wypuszczą zatrutą strzałę. Co mi po tym, że od czasu do czasu przełożony zakaże któremuś z tych, którym nieładnie się „ulało”, by zawiesili taką pseudoduszpasterską aktywność. Oczekiwałbym raczej, że do takich kroków swoich przełożonych nie sprowokują, świadomi tego, co duchownemu przystoi, a co absolutnie nie.
Kościołowi w Polsce nie potrzeba księży-ćwierkaczy. Niepiękną pieśń tworzy ten gatunek – i to niezależnie od tego, po której stronie kulturowej, politycznej czy wewnątrzkościelnej strony stoi i którą opcję w tych poszczególnych dziedzinach wspiera. Zastanawiam się, jakiemu dobru, w swoim mniemaniu, służą księża, którzy ileś razy w ciągu dnia komentują na gorąco inny wpis czy wydarzenie albo też z premedytacją prowokując internetową społeczność własną myślą (często – „myślą”)? Przecież, nie oszukujmy się, taka namiętna aktywność wiąże się z godzinami spędzonymi przy komputerze czy smartfonie, godzinami pełnymi emocji, czasem złych, którymi infekuje i siebie, i odbiorców. W skali tygodnia idzie to w grube godziny. A w skali miesiąca? Czy, przepraszam bardzo, jest to aby najlepszy model kapłańskiej aktywności? A lektura ważnych tekstów, żeby przygotować dobre kazanie? A Augustyn, Tomasz, Bonawentura, bo przecież nie tylko brewiarz czytać należy? A, pardon i czemu nie, Dostojewski i Mann? A modlitwa i adoracja? A żywe spotkanie z innymi ludźmi, którego sieć, co ksiądz wiedzieć powinien, jedynie bladą jest namiastką? Ksiądz, co przypomina systematycznie Franciszek, powinien współczesnemu człowiekowi towarzyszyć, pomagając wyplątać się z labiryntów współczesności. Nie pomoże im jednak taki, który sam ugrzązł w sieci, a w dodatku tego nie widzi.