Logo Przewdonik Katolicki

100. rocznica zaślubin Polski z morzem

Jacek Borkowicz
fot. PAP/CAF

Sto lat temu gen. Haller zaślubił, w imieniu Polski, Morze Bałtyckie. Obecność naszego kraju nad Bałtykiem, choć udokumentowana od jego zarania, przez większą część dziejów była raz po raz kwestionowana.

Był 10 lutego 1920 r. Od tej pory, niezależnie od kaprysów historii, łączność z Bałtykiem – symbolicznie przywróconym Polakom po latach pruskiego zaboru – miała być faktem przez nikogo niepodważanym. Akt zaślubin miał miejsce w pobliżu miasteczka Puck, gdzie wojska Frontu Pomorskiego po raz pierwszy dotknęły morskiego brzegu.
Była mroźna zima i pierwsze kilkadziesiąt metrów morza skuwał lód. Nie był on jednak dość mocny, więc gen. Józef Haller wstrzymał konia, gdy pod kopytami zaczęło trzeszczeć. Z kieszeni munduru wyjął dwa platynowe pierścienie, dar polskich rzemieślników z Gdańska. Jeden cisnął, jak mógł najdalej, drugi nałożył sobie na palec. Odtąd nosić miał go do końca życia. Rzucony pierścień jednak nie zatonął, lecz upadł na cienką pokrywę lodową, wysuniętą w głąb akwenu. Nastąpiła konsternacja, którą przerwało dopiero śmiałe wkroczenie do akcji pułkownika Stanisława Skrzyńskiego: ten nie zważając na załamujący się lód, dojechał konno do pierścienia, podniósł go i rzucił – tym razem dosięgając morskiego dna.
Tę scenę można uznać za symboliczną. Bowiem obecność Polski nad Bałtykiem, choć udokumentowana od jej zarania, przez większą część dziejów była raz po raz kwestionowana.
 
Jak było przed ślubem?
Do morskiego brzegu jako pierwsi Polacy dotarli woje Mieszka I, lecz niedługo potem Pomorze odpadło od Polski i dopiero w sto lat później zdobył je z powrotem Bolesław Krzywousty. Te zdobycze zniwelowało z czasem rozbicie dzielnicowe i stopniowe uzależnianie ziem pomorskich od władców niemieckich lub zniemczonych. W 1454 r. zbuntowani poddani Krzyżaków oddali swoje ziemie Kazimierzowi Jagiellończykowi i odtąd wschodnia część Pomorza, pod nazwą Prus Królewskich, pozostawała pod polskimi rządami aż do rozbiorów. Od czasów Zygmunta Starego posiadaliśmy też własną flotę, która za panowania Wazów wsławiła się skutecznym oporem przeciw bałtyckiemu hegemonowi, Szwecji. Jednak w XVIII w. rosnące w siłę państwo pruskie flankowało już nasze Pomorze od zachodu i wschodu, pośrednio zdobywając w ten sposób dominację nad całą Polską.
W XIX w. Prusy nadal umacniały się nad Bałtykiem i nawet sami podzieleni zaborami Polacy w większości zaczęli zapominać o swojej morskiej przeszłości. Wszelako nie zapomnieli o tym Kaszubi, którzy jako katolicy nie dali się do końca zasymilować w Prusach, potem zaś w rządzonej przez ewangelicką dynastię Rzeszy Niemieckiej.
W momencie wybuchu I wojny światowej odżyły nadzieje polskich elit na odrodzenie niepodległego państwa z dostępem do morza. Postulat ten zyskał realne poparcie międzynarodowe, gdy w styczniu 1918 r. potwierdził go prezydent USA Thomas Woodrow Wilson.
 
Lody topnieją
W czerwcu 1919 r. traktat wersalski przyznał Polsce, kosztem Niemiec, zasadniczą część dawnych Prus Królewskich. Nie wrócił jednak do nas Gdańsk, który – choć oddzielony od niemieckiego państwa – otrzymał status Wolnego Miasta. Wypełniając ustalenia zwycięskich aliantów, wojsko polskie, konkretnie zaś Front Pomorski, na czele którego stanął gen. Haller, rozpoczęło zajmowanie Pomorza. Pierwszym polskim miastem stał się tam 18 stycznia 1920 r. Toruń, leżący tuż przy dawnej rosyjskiej granicy. Do 11 lutego zajęliśmy wszystkie przyznane nam terytoria, włącznie z morskim brzegiem na wysokości Pucka i Władysławowa.
Polscy mieszkańcy ziem pomorskich powitali żołnierzy przyjaźnie, lecz z lekką dozą nieufności. Pomorze od półtora wieku leżało na uboczu polskiej historii. Podczas gdy sąsiednia Wielkopolska w grudniu 1918 r. powstańczym czynem udokumentowała łączność z macierzą, tutaj, mimo dominujących patriotycznych nastrojów, nie porwano się jednak do zbrojnego zrywu. Pierwsze lata polskiego państwa nie były tu idyllą. Poważnych i przyzwyczajonych do dyscypliny mieszkańców pomorskich miasteczek gorszyły swobodne obyczaje stacjonujących w nich żołnierzy i oficerów. Jeszcze w kilkanaście lat później w odległych kaszubskich wioskach obsady tamtejszych posterunków granicznych miejscowi nazywali „Rosjanami”, bo żołnierze przybywali z głębi lądu, z dawnego zaboru rosyjskiego.
Te lody nieufności, przypominające nieco lód Zatoki Puckiej w lutym 1920 r., stopniowo jednak topniały. Kamieniem milowym był tutaj rok 1921, kiedy to zaczęto budować port w Gdyni. Obok niego w kilka lat wyrosło prężnie rozwijające się miasto, gdzie obok przybyszów z Warszawy, Poznania, Krakowa czy Lwowa licznie zamieszkali Pomorzanie, a szczególnie Kaszubi, tworzący tam elitę pracowników przemysłu stoczniowego. Odtąd wiadomo już było, że „małżeństwo” Polski z morzem, którego owocem stało się „dziecko” w postaci dużego portowego miasta, będzie związkiem udanym.
 
Dziwne losy symboli
Gdy w dzień po zajęciu Pucka żołnierze Frontu Pomorskiego dotarli do Władysławowa, tamtejsi Kaszubi przekonali Hallera, że prawdziwe, otwarte morze zaczyna się dopiero u nich – bo przecież wody pod Puckiem są ledwie na pół zamkniętą zatoką. Ceremonię zaślubin zatem, na wszelki wypadek, powtórzono. W oczach lokalnej ludności miało to oczywiście duże znaczenie, jednak, niezależnie od intencji wykonawców, powtórka trochę podważyła sens całego symbolu. Prawdziwe zaślubiny bierze się przecież tylko raz. I tylko wtedy nabiera mistycznej mocy ślubna obietnica dozgonnej wierności.
Jakby tego było mało, wiosną 1945 r. ceremonię powtarzali żołnierze I i II Armii Wojska Polskiego, którzy wraz z Armią Czerwoną sforsowali wybrzeże Pomorza Zachodniego w rejonie Kołobrzegu. Uroczystości te nazwano szumnie „zaślubinami”, choć przecież Bałtyk, w którego wodach trzy razy, w trzech różnych miejscach zanurzano pułkowe sztandary, pozostawał tym samym morzem co wody okolic Pucka w 1920 r. Organizatorzy pragnęli jednak podkreślić niezwykłość wydarzenia – oto Polska wraca nad morze w miejscu, gdzie nie było jej od czasów Krzywoustego.
A co się stało z platynowym pierścieniem Hallera? W 1960 r., po śmierci generała na emigracji, przejął pamiątkę jego przyjaciel, marianin Józef Jarzębowski. Pierścień stał się ozdobą kolekcji polskich pomników sztuki i historii, umieszczonej w Fawley Court – wspaniałej podlondyńskiej rezydencji, która swego czasu stała się pierwowzorem dworu opisanego w znanej także młodym Polakom książce O czym szumią wierzby Kennetha Grahame’a. Fawley Court zakupiono ze składek polskiej emigracji i oddano zakonowi marianów, z przeznaczeniem na polskie muzeum i polską szkołę. Niestety, marianie w 2012 r., wykorzystując kruczki prawne, zignorowali wolę donatorów i sprzedali całą rezydencję, która w ten sposób przestała być ośrodkiem polskiej kultury. Pierścień, razem z innymi artefaktami, od 2007 r. znajduje się w Licheniu, stanowiąc element kolekcji muzeum, utworzonego przy tamtejszej bazylice. Tym sposobem ślubny znak wierności, choć w wysoce podejrzanych okolicznościach, wrócił jednak do „oblubienicy”.
A pierścień rzucony w morze? Leży sobie spokojnie na dnie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki