Logo Przewdonik Katolicki

Urna i trumna

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Urna jest bardziej radykalnym zderzeniem z czyjąś nieobecnością niż trumna: nieobecnością w tych wszystkich wymiarach, jakich na ziemski sposób możemy doświadczyć

Ks. Henryk Seweryniak: Zobacz, jak szybko zmienił nam się świat. I nie mówię wcale o pandemii! Pamiętam jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, kiedy byłem na cmentarzu w Hamm w Niemczech. Cmentarz oczywiście piękny, wszędzie zielono, ale na prawo od kaplicy cmentarnej cała masa małych kamyków z imionami i nazwiskami. Zapytałem, co to jest, i usłyszałem, że to miejsce pochówku urn wolnomyślicieli. To było dla nich charakterystyczne, że właśnie w ten sposób chcieli być chowani, na przekór tradycji, jako wyraz swojej niewiary w zmartwychwstanie. Ile od tamtej rozmowy minęło? Kilkanaście lat. Wszystko się zmieniło. Pochówki w urnach stały się niemal powszechne, Kościół się na to zgadza. Ciekawe to jest. 

Monika Białkowska: Ale martwi to Księdza czy cieszy? Dla mnie to tak naturalne, że w zasadzie nawet się nie zastanawiałam nad tym, czy to jakoś wpływa na nas i na świat…

HS: Ani martwi, ani cieszy – to chyba jest jakiś punkt wyjścia, właśnie do myślenia. Byłem na pogrzebie, gdzie była urna. I trudno się mówi wtedy homilię, kiedy stoi przed tobą taka piękne udekorowana kwiatami i połyskująca marmurem urna z prochem. I myślisz, pytasz nawet zgromadzonych  w homilii, czy ten proch – to jest wszystko? Czy urna może pomieścić miłość, przytulenie, bezsenne noce przy łóżeczku dziecka, spojrzenie matki, śpiew, modlitwę, pragnienie, nadzieję? Naprawdę taka urna to jest wszystko? Można w to uwierzyć? Ja nie uwierzę.

MB: Przecież to są pytania, które zawsze pojawiają się, kiedy umiera człowiek. Czy to wszystko? Naprawdę wszystko da się zamknąć w drewnianej trumnie? Urna chyba tylko pokazuje to jeszcze dobitniej, nie pozostawia żadnych złudzeń. Nie ma go. Tu go nie ma. Życie jest już tylko po drugiej stronie. 

HS: Mocno pamiętam to, co powtarzamy: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Tu mamy rzeczywiście już tylko proch. Może po prostu jakaś nostalgia we mnie siedzi? To wszystko jest na poziomie emocji, może to za płytkie – ale mam poczucie, że w trumnie jednak są jakieś korzenie. Że nad trumną łatwiej jest opowiedzieć człowieka, łatwiej uchwycić jeszcze jego historię. Nad urną to już zaczyna się jakoś wymykać. Choć oczywiste jest, że to właśnie w tym kierunku będzie teraz szło. 

MB: W 1963 roku Święte Oficjum przypominało, że ciała zmarłych powinny być grzebane – że pochówku skremowanych prochów nie należy odmawiać pod warunkiem, że decyzja o kremacji nie była podyktowana „odrzuceniem chrześcijańskich dogmatów, w duchu sekciarskim albo też pod wpływem nienawiści wobec religii katolickiej i Kościoła”. Niby więc się zgadzamy, ale jakaś nutka podejrzliwości jest, że to raczej z odrzuceniem wiary mogła się wiązać taka decyzja, a nie z innymi motywami…

HS: A w roku 2016 Kongregacja Nauki Wiary wydała instrukcję Ad resurgendum cum Christo, dotyczącą pochówku ciał zmarłych i przechowywania prochów w przypadku kremacji. Tam już takiej podejrzliwości – choćby o wolnomyślicielstwo! – nie ma, wiele obostrzeń jednak pozostaje. Wprawdzie czytamy, że „pochówek jest najbardziej odpowiednią formą wyrażenia wiary i nadziei w zmartwychwstanie ciała”, ale tam, gdzie są przyczyny dla kremacji – ekonomiczne, higieniczne albo społeczne – i nie jest to sprzeczne z wolą zmarłego – Kościół nie widzi doktrynalnych przyczyn, żeby takiej praktyki zakazać. 

MB: To jest ważne: nie ma doktrynalnych przyczyn. Jest jakiś obyczaj. Jest symbolika. To jest ważne, nie chcę tego lekceważyć. Ale jeśli nas coś w tej kwestii zakłuje, to właśnie to: że przyzwyczajamy się do znaków, które mamy „od zawsze”, i kiedy coś się z nich zmienia, kiedy ktoś zaczyna posługiwać się innym znakiem, czujemy jakiś wewnętrzny dyskomfort. Ale znaki się na przestrzeni czasów zmieniają, bo przecież posługują się nimi inni ludzie. I one dla nich mają znaczyć, nie dla nas. 

HS: Dla mnie ważne jest jednak, co się dzieje w naszych sercach, kiedy stajemy nie nad trumną, ale nad urną.

MB: Musimy jeszcze mocniej zderzyć się z tym, że kogoś nie ma. To odchodzenie, znikanie człowieka jest łatwiejsze, kiedy jest ciało i trumna. Ma swoje etapy. Jest łóżko, są słowa lekarza, stwierdzającego zgon. Potem człowieka już tutaj nie ma, ale jest ciało. Jest trumna, odświętne ubranie, różaniec w ręku, ostatni dotyk. I jest składanie tego ciała do grobu, zasypanie ziemią. Człowieka nie ma, ale wiemy, co się z tym ciałem stało. Że ono jest. Zimne, nie oddycha, zakopane, ale jest. I powoli będzie się rozsypywać w miarę, jak my się będziemy uczyli żyć z jego nieobecnością. Przy urnie jest inaczej: jest proch, jest nic. To trochę tak, jakby ktoś zginął na morzu. Albo w najbardziej dla mnie wstrząsających przypadkach – plam, cieni po ludziach w Hiroszimie i Nagasaki. Ludzie wyparowali, ot po prostu. To się nam nie mieści w głowie, ale przecież to właśnie jest śmierć w całej swojej istocie, bez żadnych buforów. Urna jest bardziej radykalnym zderzeniem z czyjąś nieobecnością niż trumna: nieobecnością w tych wszystkich wymiarach, jakich na ziemski sposób możemy doświadczyć. 

HS: Byłem kiedyś u znajomych we Francji. Bywałem tam już wcześniej, w czasie studiów. Wchodzę teraz do nich, a w pokoju stoi urna. Pytam, co to jest, a oni odpowiadają, że Weronika. Weronika miała pewnie z pięćdziesiąt lat, kiedy ja studiowałem, a ona zabierała mnie do żydowskiej dzielnicy Paryża do muzeum Picassa i oprowadzała mnie po nim. Zmarła potem na raka. I oni trzymali jej prochy ponad rok w swojej sypialni… Pamiętam, że naciskałem wtedy na nich, żebyśmy pochowali ją na cmentarzu w miasteczku, ale już nie brałem w tym udziału, więc nie wiem, co działo się dalej.

MB: To tak dla porządku: prawo kościelne nie pozwala ani na przechowywanie prochów w domu, ani na ich rozsypywanie, ani na ich przerabianie, na przykład na biżuterię. W Polsce w prawie świeckim to też jest nielegalne. Żadnej babci w sypialni, żadnego rozsypywania w górach czy nad morzem. Tego robić nie wolno. 

HS: Wiesz, dla mnie wciąż ważny jest znak. Żeby coś po człowieku zostało – coś więcej niż tylko sama pamięć. Bo boję się, że za tymi urnami i rozsypywanymi prochami stoi niebezpieczna w gruncie rzeczy myśl: że to wszystko, nasze życie, jest tylko jakimś niewiele wartym teatrem, że nie ma w nim nic, co warto byłoby zatrzymywać. Że jesteśmy bez znaczenia, jak ten proch, który można rozrzucić na wietrze i to koniec. 

MB: A ja jestem spokojna, że to się nie uda. Nawet jeśli ten i ów myślą dziś o sobie, że to nic nie jest warte, rozdziobią nas kruki, wrony i niech mnie nie zakopią pod płotem, to wie ksiądz co?

HS: Co?

MB: To i tak wnuki zaczną szukać dziadków. Choćby tych pochowanych pod płotem czy rozsypanych na wietrze. I nawet jeśli uznamy dziś, że to bez znaczenia i każemy się rozsypać, to jestem przekonana, że nasze wnuki będą miały o to do nas żal i znajdą ten płot, to morze, te góry, żeby choć tam postawić tabliczkę. Bo to jest wpisane w człowieka, ta potrzeba zakorzenienia – również zakorzenienia w przodkach. Jeśli wymyślimy sobie dziś „nowocześnie”, że nasze życie nie ma znaczenia, to ono tak czy siak będzie kiedyś dla kogoś miało znaczenie. I nie dla siebie robimy te tabliczki – one są dla nich, żeby oni mieli w nas korzenie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki