Logo Przewdonik Katolicki

Więcej niż wolność 

Szymon Bojdo
fot. Materiały prasowe

Znakomity film Ołeha Sencowa Numery to nie tylko parabola życia w systemie totalitarnym. To także opowieść o tym, jak można zmarnować wolność.

Zanim jeszcze pandemia koronawirusa zupełnie zaprzątnęła naszą wyobraźnię, było kilka światowych konfliktów, o których czasami przypominały czołówki gazet. Jednym z nich była aneksja ukraińskiego Krymu przez Rosję oraz działania Federacji Rosyjskiej na wschodniej Ukrainie. Wtedy właśnie jednym z głównych aktorów tego konfliktu stał się ukraiński reżyser Ołeh Sencow.

5 lat w więzieniu
Cała rzecz rozgrywała się na Krymie. Przebywający tam wtedy reżyser został oskarżony o działalność antyrosyjską – miał w 2014 r. odpowiadać za podpalanie prorosyjskich instytucji i w ogóle organizowanie zamachów terrorystycznych na spornym półwyspie. Sencow odrzucił zarzuty i podczas procesu poinformował, że był torturowany w trakcie śledztwa. Reżyser ten pochodzi z samego serca Krymu, Symferopola. Znał więc doskonale specyfikę tego miejsca. Po studiach najpierw ekonomicznych, a potem reżyserskich w Moskwie, oddał się zupełnie dokumentacji tego właśnie miejsca. Dlatego gdy putinowskie wojska zajęły półwysep, był jednym z tych, którzy głośno sprzeciwiali się aneksji. Może nie wyobrażamy sobie skali czasowej, ale Sencow został aresztowany już w 2014 r., zatem konflikt u naszych wschodnich sąsiadów trwa już niemal sześć lat! 
W Rostowie nad Donem w 2015 r. rozpoczął się śledzony przez cały świat proces Sencowa. I tak, na znalezienie haków rosyjska prokuratura potrzebowała pół roku, co więcej – główny świadek oskarżenia wycofał się z zarzutów, twierdząc, że były one składane pod przymusem. Wtedy właśnie zaczęła się gehenna reżysera. Przebywał on w rosyjskim więzieniu, bez możliwości tworzenia. Dla wielu ludzi było to symboliczne przetrzymywanie, bez żadnych możliwości obrony. Sam reżyser znalazł sposób, by jego sprawa została zauważona w świecie. W maju 2018 r. przebywający w rosyjskim łagrze Sencow rozpoczął trwający 145 dni strajk głodowy, żądając zwolnienia wszystkich ukraińskich więźniów politycznych w Rosji. Sencow pod groźbą przymusowego karmienia z powodu krytycznego stanu zdrowia, przerwał swoją głodówkę w październiku 2018 r. Nawet będąc w więzieniu kontynuował walkę o swoje przekonania i wolność Ukrainy. Wtedy w walkę o jego wolność włączyło się mnóstwo artystów, reżyserów, akademie filmowe z różnych krajów, także z Polski. W końcu, na początku września 2019 r. Sencow został uwolniony w ramach akcji wymiany więźniów między Rosją a Ukrainą.
Ukraiński reżyser miał jednak możliwość tworzenia. I choć wydawałoby się, że tematyka filmu Numery opisuje dokładnie jego pobyt w rosyjskim łagrze, to sam scenariusz ma wymiar proroczy. Kanwą tego obrazu jest dramat, napisany przez Sencowa już w 2011 r. Natomiast w czasie gdy był w więzieniu, powstała jego ekranizacja. W wersji, którą możemy zobaczyć w Polsce, reżyser wita nas, przybliżając swoją ideę: „Realizacja tego filmu była dla mnie ciekawym doświadczeniem – pracowałem nad nim zdalnie, za pomocą listów wysyłanych z więzienia. To mój manifest”. Był to film jakby bez reżysera – powstały w bólach, nie poprzez siedzenie wraz z aktorami i innymi realizatorami na planie, ale poprzez wyobraźnię, wskazówki wysyłane z więzienia. W realizację tego projektu wierzyli nieliczni, ale dzięki nadziei wielu osób udało się go stworzyć. Zaangażowała się w to polska producentka Izabela Wójcik, która do sfinansowania Numerów przekonała Czeską Telewizję, polski Canal+; pieniądze dał także Europejski Klub Producentów i Hubert Bals Fund (fundacja pamięci wielkiego reżysera), a jako pierwszy – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Kto ustala zasady?
Wizualne wrażenia z filmu mogą nam przypominać nasze rodzime Teatry Telewizji. Cała akcja rozgrywa się jakby w sportowej hali, w której żyją i rywalizują sportowcy. Każdy z nich zamiast imienia ma numer od jeden do dziesięć. Mężczyźni mają w tej wizji numery nieparzyste, a kobiety parzyste. Wszyscy podzieleni są odgórnie w pary, które mają być bodaj namiastką małżeńskiego życia. Jednak cała ta społeczność podporządkowana jest dziwnemu zbiorowi reguł, który w wielkiej księdze dzierży i łaskawie rozdziela mężczyzna z numerem jeden. Wszyscy z kolei są już do tych zasad przyzwyczajeni, bo nad ich przestrzeganiem czuwają strażnicy, którzy w jednej chwili mogą wyeliminować jednego z uczestników.
Kto jednak ustalił te zasady? Ano „Wielkie Zero”, czyli poruszający się ponad głowami uczestników eksperymentu rubaszny sabaryta, który z platformy śledzi każdy ich ruch. Tytułowe numery nie mają za wiele do roboty: rano witają się w odpowiedniej kolejności, w porze lunchu przyjmują jedzenie i picie, raz dziennie mają wziąć udział w sportowej rywalizacji, która jest o tyle dziwna, że jej wynik jest przewidziany z góry – każdy ma po prostu przebiec od startu do mety, kłaniając się „Wielkiemu Zeru”. W głowach uczestników rodzą się jednak pytania: dlaczego dany rytuał ma się odbywać w ten a nie inny sposób? Osoba z numerem jeden, która opiekuje się księgą zasad odpowiada, że tak zawsze było, taka jest tradycja. Jednak coraz młodszym uczestnikom eksperymentu takie tłumaczenie nie wystarcza. Pytają – całkiem słusznie – jaki to ma sens? Kto ustala zasady? Czy jest jakaś instancja odwoławcza? Nie ma jej – wszyscy wykonują z góry ustalony gest uwielbienia „Wielkiego Zera” (ucałowanie zewnętrznej części dłoni i przyłożenie jej do czoła), ale nie wyobrażają sobie, że mogłoby się coś zmienić. Można o tym dyskutować w nocy, szeptać, wymieniać aluzje, ale nikt nie chce sprzeciwić się porządkowi.
Jak w każdej sytuacji totalitarnej pojawiają się buntownicy. To osoby, które wiedzą, jak obejść system, wydaje im się, że dzięki dyskusjom, marzeniom, znajdą lepszy sposób na swoje życie. Jednak te dążenia weryfikuje próba. Wtedy kiedy można z otwartą przyłbicą powiedzieć, co nam doskwiera, wobec czego się opowiadamy, główny bohater cynicznie zdradza swojego wspólnika. Nadzieję daje pojawienie się nowego pokolenia, do dziesiątki dołącza jedenastka, w cudowny sposób wzrastająca z dnia na dzień. Numer jedenasty również będzie chciał wykorzystać swoją pozycję, by zmanipulować innych. Ostatecznie człowiek, który zdradził, doprowadza do uwolnienia wszystkich.

Ku lepszemu światu
Pytanie brzmi: jak żyć, kiedy nie znało się wcześniej wolności? Czy możemy jakoś  się zorganizować, by zadbać o dobro nas wszystkich? Sencow daje na to pytanie zaskakującą odpowiedź. Niestety, każda rewolucja kończy się pożarciem jej dzieci i choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli wykorzystać jej owoce. 
Gdyby nieuważnie oglądać film Sencowa, moglibyśmy pomyśleć, że to metafora świata, który jest teatrem, a którego zasadami rozgrywa wielki Demiurg-Bóg, który nie interesuje się naszym losem. To nie jednak wielki Demiurg siedzi na platformie, to ktoś cyniczny, realny, (polityk?), kto u końca tego dramatu zostaje zniesiony na ziemię. Nie zostaje jednak zauważony, bo świat – mimo jego starań – układa się już zupełnie inaczej. Miejmy nadzieję, że dzięki wspólnocie ludzi dobrej woli – inaczej niż jak chcą tego ci, którzy kierują się tylko wspólnotą swoich interesów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki