Nie zdołasz, Ojcze, wyrzec się dziecka Twego! Choćby twarzą w błoto upadło. A może właśnie wtedy, w bezwładzie mego poniżenia, upadku i nędzy, najpotężniej szarpią się we mnie złote więzy mego boskiego pochodzenia. Kontrasty otrzeźwiają. Gdy stałem się podobny do zwierząt nierozumnych, odkryłem w sobie zapomniane Bóstwo. Brud policzkuje, grzech zawstydza, zbrodnia krzyczy. Włosy mi stają na głowie wtedy, gdy leżę w błocie. „Jako żeś nisko upadł, ty, który powstawałeś rano…” Najbardziej przejmujące skargi wydobywają się z błota.
Czyż zdołam zatrzeć na sobie wszystkie ślady dłoni Bożych? Człowiek ma w sobie coś królewskiego, nawet wśród skrajnej nędzy. Widzieliśmy wielkich zbrodniarzy w wieku dumnego postępu i kultury. Ich widok całą ludzkość przeraził. Obudziła się ona z „wygodnej pościeli” samolubstwa. Kontrasty otrzeźwiają. Bóg dopomina się o swoje prawa w upadłych synach swoich. Bóg ociera nieustannie oblicze ludzkości, jak chustą Weroniki otarł oblicze Męża Boleści. Okazało się wtedy, że jest to nadal oblicze Boże. Nic nie zdołało zniekształcić oblicza Syna Człowieczego.