Nie brak dobrych notowań u Jezusa, ale szczera niechęć do Niego pchnęła faryzeuszy do postawienia Mu za pośrednictwem swoich uczniów podstępnego pytania. Liczyli na to, że każda odpowiedź przemawiać będzie przeciwko Jezusowi. Jeśli opowie się za płaceniem podatków, narazi się pobożnym Żydom, jeśli każe podatnikom lekceważyć ten obowiązek, nie spodoba się to rzymskiemu okupantowi. I tak źle, i tak niedobrze. „Oddajcie cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga” – słyszą w odpowiedzi podstępni faryzeusze.
Odczytujemy te słowa zwykle jako wezwanie do tego, by oddzielić to, co ziemskie, doczesne, od tego, co wieczne i Boskie, sferę profanum od tego, co najświętsze. Widzimy w nich też czytelne, wciąż nagląco aktualne przykazanie, by nie łączyć tronu z ołtarzem, polityki i Kościoła. Jednak to nie jest jedyna i najważniejsza nauka płynąca z tej perykopy.
Warto wejść głębiej w słowa Jezusa i spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie, czy nie stanowią one zachęty dla każdego z nas do szukania prawdy o sobie. Kim pragnę być? Do kogo chcę należeć? Czy bliżej mi do cezara, czy do Boga? Do kogo się upodabniam? Czyj obraz widzi we mnie drugi człowiek? Odpowiedzią na te pytania są nasze czyny i codzienne wybory.
Jeśli moim wyborem jest Bóg i Jego sprawy, moje życie wypełnia wewnętrzny pokój. Wiem, że jestem kochany i jedyne, czego On ode mnie oczekuje, to odpowiedzi na Jego miłość. Oddając Mu to, co do Niego należy, czyli samego siebie, nabieram dystansu do tego, co „należy do cezara”. Jeśli jednak moje serce tkwi w tym, co należy do cezara i jest przywiązane do tego, co wiąże się z doczesnym znaczeniem, prestiżem, sukcesem czy dobrami tego świata, to choćbym przywdział maskę wielkiej pobożności, moje życie nie będzie oddawaniem Bogu tego, co jest Jego. Tylko wtedy, gdy potrafię na co dzień odróżniać to, co ziemskie, od tego, co Boże, zdołam wspólnie z innymi tworzyć świat Ewangelii, solidarności i pokoju.
Z tej Ewangelii płynie jeszcze jedna lekcja. Rozmowa faryzeuszy z Jezusem jest klasycznym przykładem, jak nie powinien wyglądać rzeczywisty dialog. Uczniów faryzeuszów i zwolenników Heroda nie interesuje prawda, nie chcą do niej dotrzeć w dialogu z Nauczycielem. Nie są ciekawi drugiego człowieka, jego racji, doświadczeń, przemyśleń. Zależy im na tym, by Rozmówcę postawić w trudnej sytuacji. Dialog staje się tu złowrogim narzędziem walki, a nie budowania jedności i porozumienia.
Problem z właściwym rozumieniem i praktykowaniem dialogu stał się naszą codziennością. Tam, gdzie brak czystych intencji i nie ma chęci tworzenia wspólnego dobra, trudno o porozumienie, a tym samym
o budowanie właściwych relacji społecznych.
Problem ten nie dotyczy tylko, jak często myślimy, polityków, publicystów, wszelkiej maści ekspertów od wszystkiego. Kryzys dialogu dotyka naszych rodzin, relacji
z bliskimi. Dotyka też Kościoła, który z istoty swojej powinien być nastawiony na dialog, na szukanie porozumienia, na budowanie mostów między różnymi, czasem bardzo odległymi światami, a często musi się zmagać z wewnętrznymi napięciami i sporami,
w których niekoniecznie i nie zawsze chodzi o prawdę. Ten kryzys powoduje wiele ran, pęknięć i podziałów. Staje się niekiedy źródłem gorszącej agresji.
Czy istnieje lekarstwo na tę powszechną chorobę udawanych dialogów, na ten brak zdolności i woli budowania przestrzeni bliskości i braterstwa?
Patrząc od strony ludzkiej, tym lekarstwem jest zwykły szacunek do drugiego człowieka i empatia. Chrześcijańskie podejście do kwestii dialogu i budowania relacji winno się natomiast opierać na naśladowaniu Mistrza z Nazaretu. Gdy stajemy przed Jezusem, stajemy w prawdzie, która jest pierwszym warunkiem budowania jedności i podstawą naszej wiarygodności