Logo Przewdonik Katolicki

Ten spór musi stać się dialogiem

ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny
fot. Ksenia Shaushyshvili

Czy przemilczanie tak wielu negatywnych wypowiedzi na temat papieża i Watykanu w sferze publicznej nie powinno być dla nas znacznie bardziej niepokojące?

To, że tuż przed publikacją najnowszej encykliki Fratelli tutti tygodnik „Do Rzeczy” umieszcza na okładce hasło „Kryzys, jakiego nie było”, chyba dzisiaj już nikogo nie dziwi. Nie dziwi, bo to tygodnik „Do Rzeczy”, który systematycznie krytykuje obecny pontyfikat. Trudno być też zaskoczonym, że w tym samym wydaniu tygodnika papieża Franciszka krytykuje abp Athanasius Schneider z Kazachstanu, który twierdzi, że przyszli papieże będą musieli odpokutować obecne błędy. A jednym z nich jest, choć na pewno nie najważniejszym, Komunia udzielana na rękę. Choć o tyle można arcybiskupa Schneidera w tym punkcie rozumieć, o ile nie on sam, ale takie osobistości jak kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, dwa lata temu tę praktykę liturgiczną nazwał „częścią ataku szatana na Kościół”. 
Redaktor naczelny Paweł Lisicki również nie ukrywa swoich poglądów związanych z obecnym pontyfikatem. Choć on tłumaczy to chorobą, która trawi Kościół od dziesiątek już lat. „Źródłem tego, co się dzieje, jest załamanie, jakie nastąpiło wraz z Soborem Watykańskim II. Od tego momentu mamy do czynienia z paraliżem dogmatycznym katolicyzmu” – mówił naczelny „Do Rzeczy” podczas debaty „Kościół w dobie kryzysu”, zorganizowanej przez internetową telewizję wRealu24. A niedługo potem, w dyskusji z Grzegorzem Górnym, transmitowanej przez portal PCh24, wykazał wszystkie – jego zdaniem i wtórującego mu Grzegorza Górnego – niebezpieczeństwa płynące z najnowszej encykliki papieża Franciszka. „Czy polski Kościół może się uchronić przed podobnymi zmianami? – pyta Paweł Lisicki. – To jest niemożliwe. Jeżeli jakiś proces niszczy Kościół od środka, to w końcu dotknie też Kościół polski” – twierdzi redaktor.
Z kolei sam Grzegorz Górny pisze w tygodniku „Sieci”, że „podczas obecnej epidemii koronawirusa dostojnicy Kościoła nie odwołują się do takiej interpretacji zarazy, jaką prezentowali chrześcijanie przez dwa tysiące lat”. Co dokładnie zarzuca biskupom? „Mentalność współczesnego człowieka wzdraga się bowiem przed myślą, że miłosierny Bóg może zesłać karę, w dodatku tak straszliwą, że pociągającą za sobą śmierć wielu ludzi” – pisze katolicki publicysta. Oczywiście kontekst jest jasny: Ojciec Święty nie mówi o karze Bożej, ale sugeruje, że przyczyny pandemii tkwią w braku respektowania ekologii integralnej. I rzeczywiście, papież tak właśnie naucza. W najnowszej encyklice pisze: „Jeśli wszystko jest ze sobą powiązane, trudno myśleć, aby ta globalna katastrofa nie miała żadnego związku z naszym sposobem odniesienia do rzeczywistości, dążenia do absolutnego panowania nad naszym życiem i nad wszystkim, co istnieje”. I wyjaśniająco dodaje: „Nie chcę powiedzieć, że jest to jakiś rodzaj Bożej kary”.
Wobec tej samej encykliki katolicki portal Fronda cytuje dr. Johna Zmiraka, który uspokaja krytyków papieża, zatroskanych o przyszłość Kościoła: „Papież może nauczać herezji w encyklice”. Dlaczego? Bo nie jest ona „oświadczeniem ex cathedra”. Inaczej mówiąc, zdaniem cytowanego doktora, papież się po prostu myli, bo w takim tekście jak encyklika – jeśli nie odwołuje się on wprost do swojego charyzmatu nieomylności – to jest po prostu możliwe. Tak, to prawda, to jest możliwe. Tylko kto rozstrzygnął, że rzeczywiście mamy do czynienia z herezją? Redakcja katolickiego portalu?
Najbardziej jednak poczułem się zawiedziony, czytając na łamach „Do Rzeczy” tekst Marka Jurka, który pisze o watykańskiej „niesolidarności z zaangażowa-
nymi katolikami”. Odnosi się on w tej wypowiedzi do nieprzyjęcia na audiencji u papieża Franciszka amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo. Niewątpliwe jest to sugestia, że papież nie wspiera katolików w tym, co starają się dobrego wywalczyć, ale staje po stronie obyczajowych liberałów. Czy także on chce więc dołączyć do chóru antyfranciszkowych krytykantów?
Rozumiem, że na temat nauczania kościoła można i należy dyskutować. Oczywiście, że można stawiać także papieżowi trudne pytania. Ale do jakiego poziomu tej krytyki i sposobu jej uprawiania można się posunąć, chcąc być częścią Kościoła katolickiego? I to nie w odniesieniu do postaw papieża czy biskupów, co zawsze może podlegać rzeczowej krytyce, ale przecież mówimy o krytyce wśród polskich katolików – choć tego akurat nie zarzucam Markowi Jurkowi – która wprost dotyczy oficjalnego nauczania Kościoła. I to nie w jakimś budzącym pytania punkcie, ale odnosząc się do bardzo wielu zdań wypowiadanych przez papieża Franciszka jako obowiązujących w Kościele na poziomie jego zwyczajnego papieskiego nauczania.
Swojego dystansu do części tego nauczania nie ukrywa redaktor Lisicki. Dostrzega wyraźne przyczyny tego stanu w respektowaniu przez Kościół orzeczeń Soboru Watykańskiego II. I tutaj sprawa jest przynajmniej jasna. Ale wpisujący się w narrację tygodnika „Do Rzeczy” Marek Jurek?
Jestem pewien, że redakcja tygodnika „Do Rzeczy” nie dziwi się, że o nich tutaj wspominam. Czasem zastanawiam się tylko, dlaczego pośród katolickich mediów to „Przewodnik Katolicki” wdaje się czasem w otwartą polemikę z niektórymi wypowiedziami medialnymi osób i środowisk w Polsce, które utożsamiają się z katolicyzmem, a które jawnie stają dziś w opozycji do Stolicy Apostolskiej. Przypuszczam, że niektórzy po prostu machają ręką i robią swoje. Inni uważają, że nie ma sensu dyskusja z kimś, kto tej dyskusji wcale nie chce. Nasza redakcja czasami się na nią świadomie decyduje, ale nie po to, żeby komuś dołożyć, ale żeby redagując tygodnik o takim a nie innym tytule, stawiać bardzo ważne dla Kościoła w Polsce pytanie: kto nas dzisiaj prowadzi? Czy przemilczanie tak wielu negatywnych wypowiedzi na temat papieża i Watykanu w sferze publicznej – także wprost dotyczących oficjalnego nauczania Kościoła i to wyrażanych przez osoby z Kościołem blisko związane – nie powinno być dla nas znacznie bardziej niepokojące? Czy faktycznie naszą strategią powinno być milczenie? Czy wystarczy, że będziemy jawnie krytykować media liberalne – tam gdzie to jest oczywiście uzasadnione – a spokojnie pozwalać na brak wyraźnej reakcji ze strony Kościoła na tak skondensowaną i systematyczną krytykę papieża? Czy następnym krokiem nie będzie brak autorytetu Kościoła w Polsce i wynikającego z niego braku posłuszeństwa wiary w kontekście jego nauczania? Czy de facto już się tak nie dzieje, chociażby w kontekście dyskusji o Komunii na rękę?
Spory ideowe wśród katolików mogą być bardzo pożyteczne. Pozwalają lepiej zrozumieć siebie i to, w co wierzymy. Są też okazją do pogłębienia refleksji nad treściami wiary. Ale spór musi mieć swoje granice w odniesieniu do oficjalnego nauczania Kościoła i samego papieża. Oczywiście powinno tak być w przypadku osób, które mówią o sobie, że są katolikami i zależy im na Kościele. Spór wymaga też odpowiedniej przestrzeni, musi stawać się dialogiem. Jeśli pozostaniemy na kilku przeciwległych biegunach, będzie następować stopniowy rozłam Kościoła. Ale nie z powodu papieża Franciszka, ale z braku wewnętrznego dialogu, z braku wzajemnej życzliwości i spotkania. I z braku jasnego opowiadania się duchownych po stronie papieża Franciszka. Nawet wtedy, gdy sami mają jakieś swoje wątpliwości. Można i nawet trzeba o tych wątpliwościach rozmawiać. Ale czy można papieża zostawić samemu sobie? Czy można dzisiaj samemu stwierdzić: on się myli, a ja mam rację? Do jakiego stopnia chcemy konstruować w Polsce swój własny, narodowy Kościół? Czym się wówczas różnimy od niektórych niemieckich biskupów, którzy z zasady stają w opozycji do Watykanu, podkreślając, że na własnym podwórku to oni są absolutnymi panami? 
Podzieliliśmy się na kilka walczących ze sobą ideowych obozów katolickich i przestaliśmy ze sobą rozmawiać. A niestety, temu procesowi zaczyna ulegać całe społeczeństwo. Przestajemy czuć się w jednej wspólnocie wiary już nawet na poziomie rozmów przy rodzinnym stole. A tego ostatecznie nikt chyba nie chce. Wierzę, że jako katolicy, ostatecznie wszyscy mamy gdzieś głębokie przeczucie, że to nie ma sensu, że rozbijanie Kościoła od wewnątrz jest gorsze niż zagrażające mu przeciwności zewnętrzne. A dzisiaj, niestety, zaczynamy wyraźnie dryfować w tym kierunku… Tak, w kierunku, w którym chyba nikt z nas naprawdę nie chce płynąć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki