Bardzo szybko przyzwyczailiśmy się w Polsce do otwartej krytyki papieża. Jeszcze niedawno, a podczas pontyfikatu Jana Pawła II szczególnie, nie przychodziło nam do głowy, żeby w ten sposób demontować zaufanie do Kościoła. Teraz ten demontaż jest tak silny, że domaga się rzeczowej odpowiedzi. Zdaję sobie sprawę, że ci, którzy krytykują Franciszka, uważają, że to on sam jest winny utracie tego zaufania i że oto teraz publicyści odkrywając „prawdę” o upadku papiestwa i „prawdziwą” doktrynę katolicką, ocalą Kościół. Nawet gdyby się z nimi zgodzić (z czym oczywiście zgodzić się nie mogę!), nie zdają sobie chyba sprawy z faktu, że swoją postawą generują długofalową utratę wiarygodności katolicyzmu w Polsce. Wraz z radykalną negacją papieża umniejszają przekonanie wielu wiernych, że w Kościele rzeczywiście obecny jest Duch Święty. Sugerują, że wszystko rozgrywa się na poziomie ludzkich decyzji. Jakże polityczny, a nie teologiczny tworzą obraz Kościoła. Niektórzy pretendują wręcz do roli ekspertów, których opinie wyrażają opatrznościowe działanie Ducha Świętego, negując jednocześnie Jego obecność w posługiwaniu biskupa Rzymu. Ten zabieg jest niebezpieczny.
Papieża można krytykować
Już wielokrotnie pisałem na temat możliwej krytyki papieża, który przecież nie w każdym wypowiadanym zdaniu jest nieomylny. Papież jest człowiekiem, który, podobnie jak inni wierni, chodzi do spowiedzi. Nawet Jan Paweł II spowiadał się raz na tydzień. Nie myślę więc o jakimś wyidealizowanym urzędzie, który tak oddziałuje na osobę, która go piastuje, żeby nie groziła jej żadna słabość moralna. Czymś innym jest jednak niedoskonałość człowieka, także głowy Kościoła, a zupełnie innym asystencja Ducha Świętego, która przynależy do jego urzędu. Papież może popełniać grzechy, ale spełniając określone zadania, wynikające z jego papieskiej służby, cieszy się szczególną pomocą Ducha Świętego. Do takich zadań na pewno należy wyrażana przez niego zgoda na publikację dokumentów Stolicy Apostolskiej. Jeżeli ktoś uważa, że wystąpił w nich poważny błąd, musi to pokazać i uzasadnić.
Umiłowany przez tych samych publicystów papież Benedykt XVI (którego również darzę ogromnym szacunkiem), kiedy był jeszcze prefektem Kongregacji ds. Doktryny Wiary, opublikował notę, w której przestrzegał teologów przed publicznym (!) zgłaszaniem wątpliwości dotyczących nauki Kościoła. Nie można stwarzać fałszywego wrażenia, że to, czego Kościół nauczał przez wieki jest niespójne. Wyrażanie wątpliwości jest więc rzeczywiście możliwe, ale tylko w odniesieniu do tych spraw, które nie zostały przez sam Kościół ogłoszone jako nauczanie nieomylne. Ponadto powinny być zawsze zgłaszane swojemu biskupowi, nie zaś publikowane w prasie jako pewne.
W trosce o jedność wiary
Proponowana droga zgłaszania wątpliwości wewnątrz Kościoła dotyczących nauczania nie musi być zachowana w każdej drobnej sprawie, ale w obszarze tematów naprawdę zasadniczych. Tego wymaga dbałość o jedność wiary w Kościele. Nie można osądzać Stolicy Apostolskiej o niewierność nauce Chrystusa (sic!), jeśli sam Kościół nie uznał, że błąd rzeczywiście nastąpił. Nie chodzi o to, że w ten sposób chce się coś ukryć, ale że chroni się wiernych przed zamieszaniem, które może wywołać nieodpowiedzialne podważanie kościelnego nauczania.
Ta sprawa w równym stopniu dotyczy dziennikarzy. Co zresztą ma miejsce tam, gdzie publikowane są artykuły podające w wątpliwość nauczanie Franciszka. Oczywiście każdy może pisać, co chce. Jest wolny w wypowiadaniu swoich opinii. Także na temat Kościoła i papieża. Niech jednak nie uważa, że tym samym go broni i dba o czystość wiary. Nie, nie dba. A jeśli jest autorem, który z Kościołem się utożsamia, to sprawa jest tym bardziej niepoważna, a nawet gorsząca.
Polscy publicyści (choć nie tylko polscy, oczywiście to robią) mają dużą śmiałość formułowania skrajnych zarzutów wobec papieża, osądzających go wręcz o herezję. Nie przeszkadza im, że swoje antypapieskie wystąpienia redagują na bardzo niskim poziomie merytorycznym. Czasami wykazują braki podstawowej wiedzy w poruszanym temacie. Uważają jednak, że ich artykuły w tygodniku opinii są wystarczająco poważnym forum, aby ludzi przekonywać, że papież błądzi. Nie, nie są! Nie dla katolika, który wie, że tego typu prasa nie może powtarzać sądów uderzających tak gwałtownie w posługę następcy św. Piotra. No chyba że z katolicyzmem nie chce mieć nic wspólnego. Jeśli jednak chce, to drukując, musi uważać, by nie zrobić ludziom bałaganu w głowie przez pretendowanie do utożsamienia opinii swoich publicystów z wiarą Kościoła.
Dialog według reguł
Mam nadzieję, że nieraz już przekonując do dialogu, nie tworzę teraz okazji do wzajemnej wymiany ciosów. Także z tymi, którzy mogą okazać się moimi publicystycznymi adwersarzami. Uważam, że trzeba rozmawiać i nie zamykać się w swoich środowiskach. Powinniśmy rozmawiać także publicznie, aby debata na tematy w Kościele ważne była bardziej obecna w codziennym życiu Kościoła. Nie można się jej bać. Ona nas chroni przed radykalizacją poglądów, które rozwijają się gdzieś pokątnie, a które mogłyby ulec korekcie, gdyby dochodziło do realnej wymiany poglądów. Także na temat papieża Franciszka. Dialog musi toczyć się jednak według pewnych reguł, których wymaga się od ludzi naprawdę pokornych, tzn. takich, którzy będą zadawali pytania i wyrażali swoje wątpliwości, nawet wobec papieskich dokumentów, ale nie stawiali siebie ponad Kościół. Będą umieli zachować umiar w krytyce jego nauczania, aby nie stwarzać wrażenia, że jest on de facto zdolny do pomyłki w każdej sprawie. Myślę w tym momencie, jeszcze raz chcę to podkreślić, o potrzebie dialogu w środowisku ludzi wierzących.
Nie, tak nie wolno
Nigdy nie odnosiłem się tak wprost do osoby, jej artykułu i tytułu czasopisma, ale mam wrażenie, że publikowane już wielokrotnie teksty w „Do Rzeczy” (i w innych tygodnikach) na temat papieża i teologii katolickiej, wymagają wyraźniejszej reakcji. Moja gorycz przelała się po przeczytaniu artykułu Grzegorza Kucharczyka z pierwszego numeru „Do Rzeczy” na rok 2017, który nosi tytuł: „Dokąd zmierza papież Franciszek”. Autor, odnosząc się do treści Amoris laetitia, napisał o papieżu Franciszku: „Przecież w tym przypadku chodzi o zanegowanie nauczania samego Chrystusa…”. I trochę dalej: „Rychło może się okazać, że najbardziej lewicowym światowym przywódcą zostanie papież Franciszek…”. Nie, tak nie wolno! Nie w taki sposób.
Chociaż jestem naprawdę zasmucony tym, co często w „tygodniku Lisickiego” czytam na temat Kościoła, mam mimo wszystko nadzieję, że na łamach „Przewodnika” uda się wytworzyć atmosferę dialogu, a więc wymiany merytorycznych argumentów. Chętnie odniosę się też do zarzutów stawianych wobec Franciszka we wspomnianym artykule, choć już nie w tym tekście.
Uszczypliwa konkluzja
Skonkluduję pewnie przesadnie uszczypliwą uwagą. Uważam bowiem, że łatwo jest także dziś wpaść w pułapkę tych, którzy gorszyli się postawą samego Chrystusa. On też nie chciał ukamienowania publicznej grzesznicy, o której nie wiemy, czy złapana na cudzołóstwie rzeczywiście żałowała. Bp Grzegorz Ryś w książce Skandal miłosierdzia przypomniał, że z tego powodu Kościół Wschodni przez kilka stuleci wyrażał wątpliwość co do natchnienia, czyli kanoniczności tego fragmentu Ewangelii. Gorszył się miłosierdziem Chrystusa wobec kogoś, kto jeszcze nie wyraził skruchy. Rozmaite wątpliwości mogą być też więc w nas. Nie możemy jednak pociąć na kawałki Ewangelii, wyrzucając do kosza te fragmenty, które naszym zdaniem trzeba napisać na nowo.