Rywalizacja już się rozpoczęła i podobnie jak inne wojny nowoczesnego świata, nie wybuchnie na skalę globalną, ale rozegra się w kluczowych miejscach globu, w punktach zapalnych spowodowanych przyspieszającymi zmianami klimatycznymi i rosnącymi ambicjami państw. I co prawda dla Polski temat wydaje się odległy, to w zglobalizowanym świecie, choć geograficznie dzielą nas tysiące kilometrów, nigdy nie byliśmy bliżej i bardziej zależni od siebie.
Dlaczego wybucha wojna o wodę?
Wśród naukowców panuje konsensus dotyczący zmian klimatu. Wzrost emisji gazów cieplarnianych (m.in dwutlenku węgla i metanu), za który odpowiedzialny jest człowiek, doprowadzi w ciągu kilkunastu lat do nieodwracalnych zmian funkcjonowania geoekosystemu planety, w tym ocieplenia klimatu. Choć nie dysponujemy dokładnymi modelami matematycznymi procesów, które mogą nastąpić, to wiemy, że rosnąca z każdym rokiem średnia temperatura sprawi, że część miejsc na świecie stanie się niezdatnych do życia i ekstremalnie suchych.
W ciągu ostatnich 50 lat zapotrzebowanie na wodę wzrosło kilkakrotnie. Jednym z głównych czynników, które wpływają na taki stan, jest rosnąca liczba ludności, która z poziomu 3 mld w 1960 r. podskoczy wkrótce do prognozowanych 8 mld w 2025 r. To dużo, zważywszy na rozmieszczenie ludności. Jeśli tendencja utrzyma się na obecnym poziomie, to do 2050 r. podwoi się liczba ludności Afryki, kontynentu najbardziej narażonego na efekty wzrostu globalnej temperatury.
W ślad za większą liczbą ludzi, rośnie zużycie wody w przemyśle, rolnictwie i przy produkcji energii. Państwa rejonów, gdzie susze najbardziej dają się we znaki, rywalizują o kolejne zasoby słodkiej wody. Także te, które formalnie znajdują się poza granicami ich kraju. Aby zapobiec głodowi i zapewnić dalsze funkcjonowanie swoich siatek nawadniania, które są życiodajne dla każdego rolniczego obszaru, nie zawahają się okradać sąsiadów.
– Do konfliktów o wodę dochodzi także na styku odmiennych kultur wodnych, ponieważ zasoby wodne są inaczej postrzegane przez różne cywilizacje – mówi gen. Jarosław Stróżyk, ekspert bezpieczeństwa międzynarodowego. – Niektóre kultury uznają wodę za świętość, a jej rozdawanie traktują jak obowiązek konieczny dla ochrony życia. Inne natomiast uznają wodę za towar, którego własność i sprzedaż jest podstawowym prawem jednostek. Konflikty rodzą się, gdy państwa dzielące wody międzynarodowej rzeki wykorzystują jej zasoby w różny sposób.
Tam, gdzie na skutek braku wody wybuchają niepokoje, konflikt jest tylko kwestią czasu, bo w suchym świecie, woda jest cenniejsza od ropy naftowej i złota.
Dzień, w którym Nil nie wyleje
Jednym z najbardziej gorących konfliktów o wodę w ostatnich latach, jest rywalizacja pomiędzy Egiptem i Etiopią. W jego centrum stoi Nil, który dla obu państw jest jak „być albo nie być” w suchym, afrykańskim klimacie. Napięcie między państwami zaczęło rosnąć w 2010 r., kiedy rozpędzająca swoją gospodarkę Etiopia ogłosiła plany zbudowania 150-metrowej zapory na Błękitnym Nilu, jednej z dwóch odnóg prowadzących do źródeł rzeki w górach kraju. Władze Etiopii postanowiły, że rosnące w siłę państwo potrzebuje źródła energii elektrycznej, które zaspokoi jego coraz większy apetyt na prąd. Przy okazji zarobiłoby krocie, sprzedając go do innych krajów Afryki.
Jednak projekt tamy, która dla Etiopii może być wybawieniem, jest najgorszym koszmarem Egiptu, którego borykająca się z recesją gospodarka, prawie w całości uzależniona jest od zasobności Nilu. Susza oznacza dla tego państwa głód, zamieszki i chaos, co pokazała dobitnie Arabska Wiosna. To właśnie brak wody spowodował wzrost cen żywności, który stał się iskrą do obalenia prezydenta Hosniego Mubaraka na początku 2011 r.
Egipt, który – jak zauważa reporter Wojciech Jagielski – „uznając się od wieków za jedynego, prawowitego właściciela Nilu, nie dbał o oszczędne korzystanie z jego wód i je marnotrawił”, alergicznie reaguje nawet na wzmiankę o próbach ograniczenia przepływu wody przez rzekę i nie zawaha się walczyć o nią, zdając sobie sprawę, że stanowi ona o jego przetrwaniu.
Sprawa dodatkowo komplikuje się, bo do gry wkroczył trzeci gracz, który zamierza skorzystać z życiodajnej siły Nilu. Własną elektrownię, tamę i zalew na drugiej odnodze – Nilu Białym – planuje Uganda. Rosnące w siłę państwo, podobnie jak Etiopia, potrzebuje prądu, by tworzyć miejsca pracy i rozwijać gospodarkę. „Na ugandyjskim Białym Nilu stoją już zapory i elektrownie wodne, a w tym roku ma zostać oddana do użytku jeszcze hydroelektrownia Karuma, przegradzająca Nil (noszący tu jeszcze nazwę Wiktorii) między jeziorami Kyoga i Alberta. Teraz w tej okolicy Chińczycy mają rozbudować kolejną, w Ayoga, oraz stworzyć zupełnie nową, w pobliżu wodospadów Uhuru, w parku narodowym Wodospadów Murchisona” – pisze w tekście „Wojna o tamę, wojna o wodę” Jagielski. Konflikt wisi w powietrzu, a to nie jedyny region, gdzie może dojść do wojny.
Podobne napięcia występują też w innych miejscach: w Indiach, które chcą połączyć kilkadziesiąt rzek w jeden system nawadniania; między Uzbekistanem i Kirgistanem, gdzie ten pierwszy przeprowadził wojskowe ćwiczenia polegające na szturmie na zbiornik wody; na Bliskim Wschodzie, rejonie w którym z braku słodkiej wody odsala się wodę morską i gdzie obszar Tygrysu i Eufratu jest łakomym kąskiem dla ościennych państw; wreszcie w Chinach, gdzie budowa coraz to nowych zapór – w tym Tamy Trzech Przełomów – odcina od wody Wietnam, Laos, Kambodżę i Tajlandię.
Ile wody jest w Polsce?
Choć na razie Unia Europejska nie jest zagrożona deficytem wody, to Polska na tle innych państw regionu wypada blado. Przypadająca u nas średnia ilość wody na jednego mieszkańca na rok – 1600 m³ – kontrastuje z zasobnością wspólnoty, gdzie średnia na jednego obywatela to 4500 m³. I choć dane statystyczne mogą nie budzić poważnego niepokoju, to sytuacja jest tragiczna.
Tylko ostatnie, letnie miesiące obfitowały w kolejne alarmy naukowców o powracającej suszy na terenie całego kraju wywołanej z jednej strony brakiem opadów (w tym wyjątkowo bezśnieżnej zimy), a z drugiej systemem retencji, którego konstrukcja nie pozwala na wchłanianie się wody w glebę, ponieważ ta odprowadzana jest od razu do cieków wodnych.
– Jest to mechanizm podobny do tego, który obserwujemy, próbując podlać kwiaty doniczkowe, które dawno nie były nawadniane – mówi hydrolog Michał Marcinkowski. – Sytuacja na terenie obszarów zurbanizowanych wygląda podobnie. Charakteryzuje je znaczny odsetek powierzchni nieprzepuszczalnych, dróg, parkingów, dachów. Uniemożliwiają one wodzie opadowej infiltrację w głąb ziemi. Tym samym znacząco ograniczają zasilanie wód podziemnych. Woda opadowa jest szybko odprowadzana do najbliższej rzeki przez sieć kanalizacyjną lub spływa po powierzchni terenu – wyjaśnia główny specjalista projektu Klimada 2.0, realizowanego przez Instytut Ochrony Środowiska – Państwowy Instytut Badawczy.
I choć bezpośrednio Polska nie jest zagrożona konfliktem o wodę, to ilość marnowanych przez nas zasobów każe zapytać o bezpieczeństwo wodne kraju w świecie, w którym woda staje się najważniejszym surowcem i wokół której będą toczyć się polityczne gry i światowe napięcia.