W czasie kampanii prezydenckiej mówili nam, że to najważniejszy bój. Że od tego, kto zostanie głową państwa, zależy tak wiele. Zwolennicy opozycji straszyli, że jak Andrzej Duda zostanie wybrany ponownie na prezydenta, Polska przestanie już ostatecznie być krajem demokratycznym, że PiS już do końca zepsuje państwo i jego instytucje, że przyjdzie straszny kryzys i nie zostanie kamień na kamieniu. Zwolennicy PiS z kolei ostrzegali, że jak wygra Rafał Trzaskowski, nagle Polska wyrzeknie się swego chrześcijańskiego dziedzictwa, osoby homoseksualne zaczną chodzić po ulicach na co dzień bez ubrania, dzieci będą demoralizowane od przedszkola, zaś nad Wisłą, zamiast polskich władz, rządzić będzie Angela Merkel. Słowem, dzień po wyborach miał nastąpić koniec świata. Koniec świata jednych albo drugich.
Tymczasem wybory się odbyły i koniec świata nie nastąpił. Konia z rzędem temu, kto jest w stanie wskazać jakieś ważne wystąpienie Andrzeja Dudy z ostatnich dwóch miesięcy. Rozumiem, że prezydent potrzebuje urlopu po trudach kampanii wyborczej, ale czy jego wakacje muszą trwać aż dwa miesiące? Tuż przed wyborami współpracownicy prezydenta zapewniali, że ta druga kadencja będzie zupełnie inna niż pierwsza. Jak na razie tego nie widać. No chyba, iż uznamy, że inny jest początek. Pięć lat temu Andrzej Duda robił wszystko, by pomóc PiS wygrać wybory. Dziś sytuacja wygląda tak, jakby Polska nie posiadała prezydenta – i chyba nikomu to nie przeszkadza.
Ktoś powie, że przesadzam, że jestem uprzedzony do Dudy i z pewnością wolałbym, by prezydentem został Rafał Trzaskowski. Problem w tym, że kandydata Platformy trudno jest traktować serio. Nie uważam, by awaria oczyszczalni ścieków Czajka była osobistą winą Trzaskowskiego. Ale już reakcja na tę awarię idzie wyłącznie na konto prezydenta stolicy. A wygląda on na zniesmaczonego, że musi zajmować się tak przyziemnymi sprawami jak płynące do Wisły ścieki… Trzaskowski zapowiadał, że na początku września zaskoczy Polskę powołaniem nowego ruchu politycznego, a tymczasem w zeszły weekend zaskoczył kraj zawołaniem „to moje miasto” podczas imprezy w modnym stołecznym klubie, gdy domagał się od didżeja, by puścił bardziej nadającą się do tańca muzykę.
Może po prostu dwie największe partie źle dobrały kandydatów, których wystawiły w ostatnich wyborach prezydenckich? Jak na razie bowiem i o Dudzie, i o Trzaskowskim można powiedzieć, że nie są to politycy pierwszoligowi. Owszem, Andrzej Duda jest prezydentem, ale nie dał się dotąd poznać jako polityk samodzielny, realizujący jakieś własne pomysły, raczej posłusznie wykonywał polecenia ze strony PiS. Trzaskowski od dnia, w którym przegrał wybory, rozmienia się na drobne. Ale może to nie z PiS czy PO jest coś nie w porządku, skoro wystawiły takich kandydatów, ale to z prezydenturą jest coś nie tak? Skoro w drugiej turze spór toczył się pomiędzy tak mało porywającymi postaciami, to wynikało to z faktu, że partie polityczne wystawiły kandydatów stosownych do rangi tego urzędu – formalnie najważniejszego w państwie, ale realnie władza jest gdzieś zupełnie indziej?