Nie żyje Henryk Wujec, jedna z najważniejszych postaci opozycji demokratycznej lat 70., pierwszej, wielkiej „Solidarności” lat 80. Był jednym z najważniejszych aktorów przełomu lat 1988–1989, sekretarzem Komitetu Obywatelskiego i uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu. Później w wolnej Polsce – poseł, działacz społeczny zaangażowany w promocję wsi i rolnictwa, obrońca wolności słowa, propagator idei pojednania polsko-ukraińskiego i pamięci o męczeństwie więźniów Auschwitz-Birkenau.
Ta wyliczanka niewiele mówi o człowieku, którego wielu wspomina dziś jako uosobienie wszystkiego, co najlepsze w opozycji lat 70., w „Solidarności”.
W wirze działania
Henryk Wujec nie stał nigdy w pierwszym szeregu legend opozycji, ale wszyscy, którzy znali kulisy funkcjonowania struktur opozycyjnych, wiedzieli, jak był ważny. Jego szeroka twarz, chłopa spod Biłgoraja, umiejętność rozmowy i rozumienia problemów zwykłych ludzi, szczere i otwarte serce, skromność wyrażana w nieśmiałym uśmiechu, zjednywały mu ludzi różnych poglądów. Dzięki tym cechom potrafił zbudować w 1989 r. „drużynę Wałęsy”, która zasiadła przy Okrągłym Stole, a zatem współtworzyć instytucjonalny fundament działań opozycyjnych w chwili wielkiego przełomu. Jednak większość wspomnień o Henryku Wujcu skupia się nie na jego dokonaniach, funkcjach, które pełnił, ale na jego osobowości, tym co ulotne i trudne do pokazania, czego doznać mogli w zasadzie tylko ci, którzy mieli szansę poznać go osobiście. Oddajmy na chwilę głos Helenie Łuczywo, która współpracowała z nim od 1976 r. przy redagowaniu konspiracyjnego „Robotnika”: „Zobaczyliśmy Heńka w charakterystycznym dla niego wirze działania. Zawsze nosił duże torby, co najmniej dwie, a w nich rozmaite papiery, książki, zakupy. Rzadko kiedy siadał. Krzątał się, robił herbatę, a to czegoś szukał, a to coś sprzątał”.
Opowiadano, że czytał książki nocą, trzymając stopy w misce z zimną wodą, aby nie zasnąć. Henryk Wujec i jego żona Ludwika (Ludka) byli filarami opozycji lat 70. i 80., to dzięki ludziom takim jak oni mogła ona istnieć nie tylko jako ruch inteligenckich elit. „W mieszkaniu Ludki i Henia zawsze było pełno. Przewijały się tłumy ludzi. W jednym pokoju robiliśmy «Robotnika», w drugim powstawał «Biuletyn Informacyjny KSS KOR». Kiedy ktoś nie miał się gdzie podziać, zamieszkiwał u Wujców. Jeden lokator wyjadał wszystko z lodówki, inny co rano zasiadywał się w łazience. Gospodarze znosili to bez mrugnięcia okiem” – to typowa relacja. Dzięki takim jak on mógł się rozwinąć dialog środowisk opozycyjnych z robotnikami, bez którego nie byłoby Sierpnia 1980 r.
Po prostu lubił ludzi
Lata 90. podzieliły bohaterów pierwszej „Solidarności”. Henryk Wujec stał się jednym z symboli tego pęknięcia. W 1990 r. Lech Wałęsa zwolnił go z funkcji sekretarza Komitetu Obywatelskiego, wysyłając słynny komunikat „czuj się odwołany”. Wujec nie był w tym sporze apolityczny, związał się z jedną, konkretną stroną. Działał w Unii Demokratycznej, później w Unii Wolności, współpracował z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Pozornie powinien tkwić w centrum dzisiejszej walki „dwóch Polsk”, chwalić powinni go tylko ci, dla których był „nasz”, ci z drugiej strony – dezawuować, w najlepszym wypadku pomijać milczeniem. Tymczasem stało się inaczej. Oczywiście najwięcej wspomnień, najszerszych i najcieplejszych wyrażają przyjaciele stojący po tej samej stronie politycznych podziałów, ale, co zaskakuje, także ci, którym dziś do Wujca bardzo daleko, mówią o nim ciepło. Premier Mateusz Morawiecki, wicepremier Piotr Gliński, Zofia Romaszewska, którą zacytuję: „To był wyjątkowy, fajny, ciepły człowiek. Co uważał, to uważał. Ja uważałam inaczej niż on, ale potrafiliśmy ze sobą porozmawiać. Oczywiście, jakieś nieporozumienia były, ale zawsze był człowiekiem pełnym poświęcenia i bardzo życzliwym. Pozostanie w mojej pamięci, jako Henio biegający z torbami po całej Warszawie i pomagający ludziom”.
Te reakcje na śmierć Henryka Wujca pokazują, że trwa jeszcze, po 40 latach, coś z ducha tamtej „Solidarności”, której istotą byli ludzie tacy jak on – szczerzy, życzliwi, łagodni wobec drugiego człowieka, ale zarazem odważni i etycznie jednoznaczni. Nigdy nie ukrywał swej wiary, choć nie epatował nią innych. Tę stronę jego osobowości tak opisuje dziś o. Tomasz Dostatni OP: „Był Henryk chrześcijaninem, który, odczytywał Ewangelię nie w kategorii dogmatów, ale etycznego nakazu. Zawsze po stronie słabszych, wykluczonych, marginalizowanych. Przeszedł przez życie pięknie, odważnie i pozostawił ślad. Nie był obojętny na ludzi, był niepokorny wobec zła, które spotykał, i po prostu lubił ludzi. Lub można to powtórzyć z chrześcijańskiej perspektywy: kochał ludzi”. Jakże różnił się od tych legend dawnej opozycji, które rozżarte polityczną walką, skaczą sobie do oczu i bezlitośnie chłoszczą, tych którzy dziś są po drugiej stronie. Henryk Wujec był chyba najbardziej autentycznym symbolem tamtej „Solidarności”, bez niego trudniej nam będzie zrozumieć, czym była naprawdę.