No właśnie, dlaczego?
– Mnie wciąż zadziwia, jak bardzo ludzie chcą ich słuchać. Przed spotkaniem, podczas którego ksiądz również wysłuchał moich opowiadań, powiedziałam do męża: nic z tego nie będzie, ci co przyszli, już pewnie niejedno na ten temat słyszeli. Ale okazało się, że było jak zawsze: łzy i postanowienia. Kolejny raz przekonałam się, że wciąż tak naprawdę uchodźców nie znamy. Oczywiście znamy statystyki, śledzimy polityczne dyskusje, docierają do nas jakieś ogólne informacje z mediów. Kiedy natomiast opowiada się historie konkretnych ludzi, pokazuje ich twarze, opisuje ich uczucia, wtedy wszystko się zmienia. Abstrakcyjny świat socjologicznych statystyk przemienia się w spotkanie z osobami, które cierpią.
Uchodźcy przestają być tylko „problemem”, a zaczynają być osobami, które mają nam coś do powiedzenia.
– Opowiadanie historii jest tak samo ważne jak ich słuchanie. A właściwie to jest ono ważniejsze. Słuchamy nie tylko tego, kto opowiada, ale także tych, o których się mówi. Przez opowiadanie pokonujemy tysiące kilometrów, aby dotknąć ich prawdziwego życia, tego, co noszą w sercach.
Wierzę, że słuchanie jest aktem. Kiedy ktoś słucha historii człowieka cierpiącego, jego poszukiwań, jego nadziei, jest to w jakiś sposób także leczące dla niego samego. Czasami ludzie mówią, że moja praca humanizuje uchodźców. A ja im odpowiadam, że moją pracą jest humanizowanie nas, nie ich. Oni już są ludźmi. Z tym nie mamy problemu. Mamy raczej problem z tym, jak my o nich myślimy i mówimy, jak ich traktujemy, jakie mamy wobec nich uprzedzenia.
Dziś galeria Arthere, przestrzeń artystyczna, atelier artystów i kawiarnia – zlokalizowane w dzielnicy Kadıköy w Stambule, po azjatyckiej stronie miasta – pomagają opowiedzieć historię o tym, jak niektórym syryjskim artystom udało się poradzić sobie z wojną. Są też przykładem tego, jak nieoczekiwanie nastąpił renesans kulturowy sztuki syryjskiej, który był jednym z nielicznych jasnych świateł pośród horroru wydarzeń w ich ojczyźnie. Rozmawiając z inicjatorem tych miejsc, syryjskim fotografem Omarem Berakdarem, odkrywam, że Arthere jest nie tylko galerią: jest miejscem, w którym syryjscy artyści na wygnaniu spotykają się, dzielą się, pracują, a przede wszystkim szukają sposobu na powrót do uprawiania sztuki.
Stambuł, październik 2017 r. fot. archiwum prywatne
A jakie mamy?
– Opowiem o człowieku, który żył w Libanie. Był kierowcą. Kiedy wybuchła wojna, musiał uciekać ze swoją rodziną do Jordanii. Żyli w czymś, co tylko przypominało dom. Nie mógł pracować. Po trzech latach takiego życia wpadł w głęboką depresję. I powtarzał sobie: wszystko straciło sens, nie ma sensu… Któregoś dnia pomyślał, że spróbuje coś zrobić. Coś nawet bardzo małego, ale co mogłoby pomóc innym. Na bardzo niewielkim skrawku ziemi posadził ziemniaki. Chciał zobaczyć zielony kolor, który zawsze go uspokajał. Kiedy ziemniaki wyrosły, po jednym rozdawał je innym potrzebującym. Robił im prezenty z ziemniaka. Takie nic.
Myślę o tym człowieku, który tak bardzo czuł się zrezygnowany, ale któregoś dnia postanowił zrobić coś dla innych. Zrozumiał, że zawsze można coś zrobić z miłością, żeby innym i sobie przywracać nadzieję. I tylko dodam, że to był muzułmanin.
Jeden ze znanych polskich księży, który bardzo często bywa na Bliskim Wschodzie i rzeczywiście pomaga mieszkającym tam chrześcijanom, twierdzi, że islam jest obecnie w natarciu i że nie należy przyjmować uchodźców i migrantów z krajów muzułmańskich. To natomiast co powinniśmy zrobić, to bardziej zaangażować się w ochronę chrześcijan.
– Jestem zaszokowana, kiedy słyszę coś takiego. Ewangelia według św. Mateusza mówi wyraźnie o pomocy przybyszom i karmieniu głodnych. Tam nie ma mowy o tym, aby tę pomoc otrzymali tylko albo przede wszystkim chrześcijanie. Tam nie ma w ogóle mowy o tym, że ma to być jakaś kategoria ludzi. Jedynym kryterium jest człowiek w potrzebie. Jest więc całkowicie odwrotnie: nie tyle chodzi o to, żeby pomóc najpierw tym czy tamtym z racji przynależności religijnej, ile aby pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują najbardziej. I dlatego – kontynuując czytanie Ewangelii – powinniśmy rozpoznawać twarz Chrystusa w każdym cierpiącym człowieku, niezależnie od jego religii, kultury czy narodowości. Tak, ich twarze są twarzą Chrystusa. Ewangelia jest tak jasna, że nie ma co dyskutować. To jest jej serce. Natomiast mówienie o inwazji islamu w kontekście uchodźców jest szalenie niebezpieczne.
Faizadi Muradi pochodzi z Chor, niedaleko Marivan w kurdyjskim Iranie. Ma 31 lat. Po śmierci ojca bał się pozostać w Iranie. W 2007 r. postanowił wyruszyć z domu, samotnie podróżując z Iranu do Iraku, następnie do Turcji, aby na końcu trafić do Wielkiej Brytanii. Podróż trwała ponad dwa miesiące. Teraz, prawie dziesięć lat później, jako szef kuchni i kelner, pomaga w przyjmowaniu nowych kurdyjskich migrantów, którzy czują się zagubieni w nowym miejscu. Na co dzień przygotowuje jedzenie dla robotników pracujących w Peterborough, którzy niedawno odkryli pyszną, tanią i sycącą kuchnię kurdyjską.
Peterborough, styczeń 2017 r.
Dlaczego?
– Przede wszystkim to jest niesprawiedliwe i raniące dla tych ludzi. Bo ludzie na Bliskim Wschodzie są prześladowani niezależnie od religii. Radykalnego islamu, którego boimy się na Zachodzie, ci ludzie boją się w ich własnych ojczyznach. I to oni przede wszystkim doświadczają z jego strony przemocy i przed nimi uciekają. Nie tylko chrześcijanie, ale także muzułmanie. W niektórych regionach to muzułmanie są grupą najbardziej prześladowaną. Boją się więc dokładnie tego samego, czego my się boimy. Ale nie chodzi o statystyki. Gdzie indziej jest odwrotnie. Chodzi raczej o to, aby ludzi potrzebujących nie dzielić według kategorii religijnych, bo zamiast ich łączyć w cierpieniu, podzielimy ich między sobą. Zamiast pokoju prowokować będziemy jeszcze więcej powodów do wojny.
Musimy być też bardzo delikatni, kiedy mówimy, że chrześcijanie powinni przebaczyć swoim oprawcom. Czasami są to tak głębokie rany, że wymagają one bardzo dużo czasu, aby się zagoić. Po prostu bardziej ich słuchajmy, niż mówmy. I nie wyrokujmy za szybko, dlaczego ktoś ucieka. Nie mówmy, że wiemy, jeśli wiemy naprawdę wciąż bardzo mało. Przez naszą nieostrożność możemy pogłębiać ból tych ludzi.
25. rozdział Ewangelii Mateusza jest zasadniczo jasny w swoim przesłaniu. Problem pojawia się tam, gdzie ktoś zaczyna wątpić, czy uchodźcy są rzeczywiście tymi, o których mówił Jezus. Czy nie są to po prostu migranci szukający lepszego życia?
– Tylko że to nie powinno być naszym pytaniem. Nie powiniśmy się zastanawiać, czy przyjąć, ale jak przyjąć. Jeśli sami będziemy chcieli wszystko rozsądzić, to się całkowicie w tym pogubimy i naprawdę jeszcze bardziej poranimy tych ludzi, którzy w nas szukają pomocy. Nikt z nas nie ma też aż takiego wglądu w ich życie, aby móc decydować o zamknięciu przed nimi granic. Nie wiem jak to powiedzieć inaczej: miłość jest pierwszym kryterium w życiu chrześcijanina. Nawet jeśli ona nas kosztuje i wymaga od nas jakiegoś ryzyka czy rezygnacji z osiągniętego komfortu życia. Dużo łatwiej szukać usprawiedliwień, żeby na tę miłość nie odpowiadać.
Poznajcie Mahmouda al-Omara, uchodźcę z Aleppo, który ze swoim przyjacielem Najidem Khalilą, również syryjskim uchodźcą, stworzyli własny zakład krawiecki w Amsterdamie. Projektują i szyją piękne, wysokiej jakości koszule. Niektóre kosztują ponad 100 euro. Pracują dzięki pomocy, jaką otrzymali od The Refugee Company, organizacji holenderskiej, która wspiera uchodźców w zakładaniu własnej działalności gospodarczej. Koszule są w paski i kwiatowe, ciasno dopasowane lub luźne, ze starannie dopracowanymi kołnierzykami i mankietami. Każda jest na swój sposób oryginalna i stylowa, jak koszula, której można by oczekiwać od sprzedawców na Wall Street.
Amsterdam, lipiec 2017 r.
Pomoc braciom i siostrom z tej samej wspólnoty wiary nie jest chyba nadużyciem?
– Jak często Ewangelia mówi o spotkaniach Chrystusa z tymi, którzy nie należeli do narodu wybranego. Jak często! Czy to, jaką miłość Jezus nam pokazał, nie jest dla nas jeszcze oczywiste? Czy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie nie jest wezwaniem do bycia bliźnim dla wszystkich, nie patrząc na pochodzenie? Nie kategoryzujmy ludzi potrzebujących.
Zwyczajna kawiarnia przy głównej ulicy obozu dla uchodźców w Zaatari w północnym Iraku skrywa tajemnicę. W ukrytym na tyłach jednego z baraków pokoju ma miejsce taniec skandującej, wspaniale ubranej grupy syryjskich mężczyzn i chłopców. Tańcowi przewodzi chłopiec, który bardzo silnym i pięknym głosem moderuje kolejne kroki. To jest aradah shabiya, tradycyjny syryjski taniec ludowy, który wykonuje się na weselach i podczas specjalnych okazji. Zaprasza się wówczas do tańca cały obóz.
Grupa została założona przez Abu Rustoma z Homs i obecnie składa się z 11 mężczyzn mieszkających w obozie, pochodzących z syryjskich miejscowości: Homs i Damaszku.
Zaatari, listopad 2016 r.
Była Pani na Lesbos. To już nie Bliski Wschód, to tak niedaleko, to Europa.
– Wcześniej byłam w wielu miejsach na Bliskim Wschodzie. Byłam w Syrii, Libanie, Jordanii i Iraku. Spędziałam wiele miesięcy wśród uchodźców. Jednak nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Byłam zszokowana. Tym bardziej że to Europa. To miejsce jest straszne. Jestem przekonana, że aż tak złe warunki ich życia są po to, żeby przekazać wiadomość innym w swoich krajach: nie przyjeżdżajcie, tu jest piekło. I niestety, udało się. Jeśli widzisz kobietę w ciąży, która śpi pod drzewem bez opieki, albo młode dziewczyny, które boją się iść do ubikacji z lęku przed gwałtem czy zarażeniem się jakąś chorobą, to zastanawiam się, co ci ludzie mają teraz zrobić: rzucić się w morze z powrotem?
Wciąż wierzę, że jeśli będę opowiadała historie, szczególnie młodym ludziom, oni spróbują zbudować lepszy świat. Bardzo lubię, kiedy papież Franciszek używa obrazu Świętej Rodziny, którą otaczają uchodźcy. To bardzo przemawiający obraz, wyraźnie sugerujący, gdzie jest nasze miejsce.
****
Jestem Amerykanką należącą do mniejszości hiszpańskojęzycznej w Stanach Zjednoczonych. Wychowałam się w społeczności, która żyje doświadczeniem migracji. Nasi przodkowie byli zmuszeni do opuszczenia tego, co najcenniejsze: domu. 17 lat temu, miałam wtedy 22 lata, rozpoczęłam moje podróżowanie po Bliskim Wschodzie.
Zakochałam się w tej ziemi i jej mieszkańcach i byłam zdumiona różnorodnością, z jaką się tam spotkałam: gobelinem religii, kultur, języków i krajobrazów. Z czasem coraz lepiej poznałam lokalne kościoły, meczety i synagogi, poznałam rzemieślników dmuchających szkło, wyrabiających mydło, tkających dywany i haftujących sukienki, rolników zbierających oliwki, hakawati snujących bajki.
Cały region posiada bardzo bogate wspólne dziedzictwo muzułmanów, chrześcijan, Żydów, jazydów i innych społeczności. Na każdym kroku poruszała mnie gościnność tych, którzy zapraszali mnie do swoich domów i opowiadali mi swoje historie. Później, kiedy zostałam wykładowczynią na uniwersytecie, usłyszałam od swoich studentów jeszcze więcej historii życia tamtejszych ludzi.
W Syrii poznałam mojego męża, który obecnie jest diakonem i już niedługo będzie księdzem. Przyjmie sakrament święceń w obrządku syryjskim (w jedności z Kościołem rzymskokatolickim). W Syrii urodziły się moje dzieci. Mieszkam w Jerozolimie.
Stephanie Saldaña