Na 13 polskich uczelniach – są to m.in. dwie politechniki, uniwersytet ekonomiczny i, pierwszy raz w historii, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – rektorami wybrano kobiety, a nie wszędzie wybory już się odbyły. Osiem kobiet jest rektorami publicznych uczelni zawodowych. Kilka lat temu było to nie do pomyślenia. Co się stało?
– Zmienia się mentalność, czyli to, o co jest najtrudniej. Nie znam żadnej z pań rektor, ich dokonań naukowych czy postaw, ale myślę, że muszą być kilka razy lepsze merytorycznie od mężczyzn. Zmiana polega na tym, że one odważyły się to pokazać i stanąć w szranki z mężczyznami, a panowie – uznać ich kompetencje. Na kierowniczych stanowiskach w świecie nauki – i to nie tylko w Polsce – dominują bowiem mężczyźni. Kobiety stanowią u nas większość studiujących, więcej kobiet robi doktoraty, ale im wyżej w świecie nauki, tym te proporcje się zmieniają na niekorzyść kobiet. Nie sądzę, aby wynikało to z tego, że panie z założenia nie chcą robić karier naukowych. Im po prostu jest trudniej, bo i tu awanse zarezerwowane są głównie dla mężczyzn.
Wiele lat temu, po studiach magisterskich na historii mój profesor zaproponował asystenturę dwóm osobom – koledze i mnie. Z tym, że kolega dostał etat od razu, ja, z drugim miejscem w Polsce na najlepszą pracę magisterską w konkursie prof. Herbsta, miałam czekać. Nie chciałam, poszłam na studia podyplomowe, by realizować swoją drugą pasję – dziennikarstwo. Absolutnie nie żałuję tego. Do nauki wróciłam po latach, kolega od dawna jest profesorem.
Czy istnieją przeszkody teologiczne w objęciu przez kobietę funkcji rektora na uczelniach katolickich?
– Nie ma. To w teorii. Statuty katolickich uczelni, a nie ma ich w Polsce wiele, wśród warunków wstępnych stawianym rektorom nie wymieniają płci czy stanu, ale fakt, że rektor takiej uczelni czy kandydat na niego wymaga najpierw akceptacji ordynariusza, który jest wielkim kanclerzem uczelni oraz akceptacji watykańskiej Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej, wskazuje na praktykę. A ta jest taka, że rektorami uczelni katolickich są duchowni. Nie sądzę, aby miało się to zmienić w najbliższej perspektywie, choćby w sensie dopuszczenia do stanowiska rektora świeckich mężczyzn.
Jan Paweł II w adhortacji Christifideles laici napisał, że Kościół nie ma mocy ordynacji kobiet, ale sprzeciwia się ich dyskryminacji. Cytuję: „Rzeczą absolutnie konieczną jest przejście od teoretycznego uznania aktywnej i odpowiedzialnej obecności kobiety w Kościele do praktycznej realizacji”. Jak to rozumieć?
– To znaczy, że wszędzie tam, gdzie nie ma konieczności święceń kapłańskich, zarezerwowanych tylko dla mężczyzn, różne stanowiska i funkcje mogą pełnić kobiety. Kobiety nie mają być w Kościele milczącą większością, ale jego częścią aktywną i odpowiedzialną. Odpowiedzialność wynika z powierzanych zadań, do wykonywania których trzeba mieć kompetencje. A to nie jest warunkowane płcią.
O przejściu od teorii do praktyki mówił Jan Paweł II, a realizuje to papież Franciszek, który powołał kilka kobiet na ważne stanowiska w Watykanie, dając przykład Kościołom lokalnym. Przed Soborem Watykańskim II promował kobiety w Kościele prymas Stefan Wyszyński. Kościół w Polsce może się dziś dużo od niego nauczyć. Podobnie jak od Jana Pawła II, który uczył nowego myślenia o kobietach. Mówił o nowym feminizmie, o potrzebie tzw. geniuszu kobiety (kobiety cechuje szczególna wrażliwość, empatia, opiekuńczość) w sferze publicznej. Niestety nie przyswoiliśmy nowego feminizmu, a „geniusz kobiety” pozostaje tylko pięknym pojęciem. Rzeczywistość wygląda tak, że jeśli kobieta nie ma cech męskich, czyli nie ma w sobie potrzeby rywalizacji, współzawodnictwa, konkurencji, w świecie męskim nie ma zbyt wielkich szans na awans. Empatia, wrażliwość, opiekuńczość w pracy zawodowej są uznawane za słabość i wadę.